Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
„Prokurator Teodor Szacki (40 l.) z całą stanowczością zapowiedział wczoraj, że dorwie zwyrodnialca, który zamordował już dwie osoby w Sandomierzu. Mieszkańcy mogą spać spokojnie, pod nieobecność księdza Mateusza to on rozwiąże zagadkę żydowskiego być może mordu. Szeryf w garniturze zagwarantował wczoraj osobiście reporterowi «Faktu», że złapie złoczyńcę, nie patrząc, czy to Żyd, czy Arab, nawet gdyby musiał «wyciągać go za pejsy z najbardziej zapluskwionej dziury». Brawo, panie prokuratorze! Na stronach 4-5 przedstawiamy szczegóły obu bestialskich mordów, wypowiedzi świadków i graficzną rekonstrukcję wydarzeń”.
Prokurator Teodor Szacki zamknął oczy. Świadomość, że właśnie został bohaterem małomiasteczkowej Polski, była przerażająca.
2
Tak naprawdę nie przeszkadzało mu, że w sklepie nie było ice tea, w ogóle nie miał ochoty ani na nią, ani na nic innego, po prostu chciał głośno dać upust swojemu rozczarowaniu i użyć słowa „kurwa”. Ten wyjazd od początku nie układał się po jego myśli. O świcie dowiedział się, że matka wyprała mu wczoraj ulubioną bluzę z Abercrombie, którą wujek Wojtek przywiózł z Mediolanu, i że musi jechać w fajansiarskim polarze, którego używał tylko na nartach, a i tak wtedy zapinał kurtkę pod szyję. Niestety, już pod szkołą okazało się, że to i tak nie ma wielkiego znaczenia, bo Ola zachorowała i w ogóle nie jedzie na wycieczkę. Zadzwonił do niej, Ola się popłakała i musiał ją pocieszać, przez ten czas wszyscy weszli do autokaru i zamiast siedzieć na końcu i pić rozrobioną przez Waltera wódkę z colą, wylądował w trzecim rzędzie obok Maćka, który patrzył na jego PSP tak długo, że musiał je schować do plecaka, zanim Kratos doszedł do końca etapu. Potem zrobiło mu się wstyd, bo co mu zależało, mógł na trochę dać Maćkowi to PSP, przecież mu nie ubędzie. I kiedy myślał, że nie może być gorzej, zawisła nad nim Gołąbkowa, żeby głośno chwalić jego opowiadanie o samotności i rozmaślać się, jaki z niego wrażliwy chłopiec. Potem poszła. Niestety, nie zabrała ze sobą siedzących z tyłu i jęczących Marysi i Stefci, które przez resztę drogi chichotały w przerwę między siedzeniami, że jest wrażliwy jak chomiczek. Nie no, poważnie, jeśli dziewczynki naprawdę dojrzewały szybciej od chłopców, to te musiały mieć jakąś wadę genetyczną. Dał Maćkowi PSP i przez resztę drogi udawał, że śpi.
Sam Sandomierz nie stanowił dla niego wielkiej atrakcji, odwiedził miasto jesienią, kiedy jeszcze było ciepło. Ojciec go zabrał, jego ojcostwo od czasu rozstania z matką to były na zmianę seanse nieobecności i seanse egzaltowanego podlizywania się. Marcin chciał, żeby stary choć raz przestał się starać, ale nie wiedział, jak mu to powiedzieć. Chciał przyjść do niego i nie trafić na zajebisty obiad, nie zobaczyć wypożyczonego filmu i nowej książki w swoim pokoju. Chciał przyjść i zobaczyć go w gaciach, jak nieogolony pije browara i mówi, że sorry, jakiś ten dzień do dupy, weź sobie, synu, zamów pizzę i pooglądaj telewizję czy coś. W końcu byłaby to jakaś normalna sytuacja, dowiedziałby się, że ma ojca, a nie jakąś plastikową lalę, która realizuje program z podręcznika rodzicielstwa po rozstaniu. Oczywiście, wiedział, że inni trafiali gorzej, stary dematerializował się w ogóle albo przysyłał esemes raz na dwa tygodnie. Ale co z tego, i tak wszystko to było chujowe, nawet nie ich rozstanie, bo to go nie zaskoczyło, tylko jak się teraz starali, matka tak samo, wystarczyło, że krzywo spojrzał, i już sięgała do portmonetki, żeby pocieszyć swoje biedne dziecko z rozbitego domu, nawet jak nie miała na rachunki. Wstyd mu było, że są tacy słabi, że tak łatwo nimi sterować, tak łatwo, że nie przynosiło to żadnej satysfakcji, jak przejście zbyt prostej gry. Dobrze, że miał skrzypce, skrzypce były uczciwe, nie oszukiwały, nie obiecywały, nie podlizywały się. Potrafiły się odwdzięczyć, ale potrafiły też być bezlitosne, wszystko zależało od niego – tak, związek ze skrzypcami to był najbardziej uczciwy układ w dotychczasowym, niedługim przecież, życiu Marcina Ładonia.
Pogrążony w niewesołych myślach i pozbawiony ice tea, na którą nie miał ochoty, stanął z boku grupy i czekał na wejście do sandomierskich podziemi. Gołąbkowa patrzyła na niego mokrymi oczami, pewnie myślała, że znowu się alienuje, pogrąża w samotności, biedny chłopiec, zbyt wrażliwy na współczesny świat. No naprawdę, lubił ją, ale czasami była tak odrealnioną kretynką, że wzbudzała litość. Co się dzieje z nimi wszystkimi, miękcy są i rozmemłani, rozłażą się w oczach jak bibuła na deszczu, a potem wielkie zdziwienie, że dzieci ich nie szanują. Dzieci, dobre, na jednej ręce potrafił policzyć dziewice wśród swoich koleżanek. W tym Ryśka, zbyt głupia, żeby rozłożyć nogi, i Faustyna z katolickiej rodziny, pewnie zatknięta poświęconym kołkiem i zaszyta, tę to dopiero nieszczęście spotkało. No i Ola, ale Ola jest inna, wiadomo.
– Mario, łyka? – Walterowi błyszczały już trochę oczy i Marcin pomyślał, że jeszcze może być z tego chryja. Upił trochę „coli”, mocnej i cuchnącej wódką, potem szybko włożył świeżą gumę do ust.
– To druga. Pierwszą do Radomia zrobiliśmy.
– Zarąbiście – powiedział, żeby powiedzieć cokolwiek.
Walter pociągnął z butelki gestem rasowego alkoholika, tak że tylko niewidomy by nie spostrzegł, czym smaruje swój piętnastoletni organizm. Marcin poczuł się zażenowany jego ostentacją i tym, że bierze udział w tandetnym przedstawieniu, szybko przesunął się bliżej środka grupy, która już schodziła do sandomierskich podziemi. Części kolegów mimo najlepszych starań nie udało się ukrywać ekscytacji przygodą, tylko panny pozostawały niewzruszone wobec takich atrakcji, Mary jedną ręką trzymała się Stefy, żeby się nie przewrócić, drugą pisała coś w komórce. Nie wiedzieć do kogo, wszyscy byli tutaj.
– …Sandomierz był wtedy bogatym miastem, jednym z najbogatszych w Polsce, obowiązywało w nim prawo składu, co oznaczało, że każdy z podróżujących kupców musiał wystawić tu swoje towary na sprzedaż, przez co był Sandomierz gigantycznym, non stop otwartym centrum handlowym, gdzie można było dostać wszystko. – Mary oderwała od komórki znudzony wzrok na dźwięk słów „centrum handlowe”, ale szybko dała spokój. – Mieszczanie sandomierscy bogacili się i w trosce o swój dobytek, towary, a także bezpieczeństwo przez wieki drążyli pod miastem piwnice, które z biegiem lat zamieniły się w monstrualny labirynt. Połączone pomieszczenia sięgały ośmiu pięter w głąb lessowej skały, korytarze biegły pod Wisłą aż do zamku w Baranowie, do innych sąsiednich wsi. Do dziś nikt nie wie, ile tak naprawdę ich jest.
Przewodniczka miała przyjemny, zadziorny głos, który nie zmieniał faktu, że przynudzała, zwłaszcza jeśli się musiało wysłuchać tej samej historii drugi raz w przeciągu kilku miesięcy. Ale nawet gdyby nie przynudzała, nie zmieniłoby to faktu, który już poprzednio tak zadziwił Marcina – że słynne sandomierskie lochy wyglądały jak piwnica w bloku z wielkiej płyty. Ceglane ściany, betonowe stropy, podłoga z lastryko, jarzeniowe światło. Zero magii, zero tajemnicy, zero czegokolwiek. Niezwykłe, jak im się udało spieprzyć taką atrakcję.
– I nagle Mongołowie otoczyli miasto – powiedziała niskim głosem przewodniczka, co ją ośmieszyło, zamiast dodać dramatyzmu opowieści. – Halina Krępianka, nieutulona w żalu po stracie całej rodziny, poszła do obozu wroga. Tam opowiedziała wodzowi Tatarów, że wprowadzi ich tajnymi korytarzami do miasta, ponieważ chce się zemścić na mieszkańcach za to, że ją pohańbili… – Przewodniczka zawstydziła się nagle, pewnie nie była pewna, czy dzieci rozumieją, co dokładnie ma na myśli.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.