Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zrobiło mu się ciężko, wolnym krokiem wrócił do Sobieraj, jej mąż zniknął wewnątrz domu. Trawa tłumiła kroki – albo nie słyszała, jak stanął tuż za nią, albo udawała, że nie słyszy. Wystawiła piegowatą twarz do słońca, sięgające ramion rude włosy założyła za uszy, w przedziałku widział dokładnie krótkie odrosty, typowa mysz polska, już z delikatnymi śladami siwizny. Mały nos, śliczne pełne usta, nawet bez makijażu wyraźnie odcinające się brzoskwiniowym kolorem od bladej cery. Miała na sobie moherowy golf i długą plisowaną spódnicę, bose stopy położyła na taborecie – typowym polskim taborecie z białymi nogami i zielonkawym siedzeniem. Śmiesznie ruszała palcami u stóp, jakby chciała je rozgrzać, lub wybijała rytm nuconej w myślach piosenki. Wydała mu się spokojna i ciepła. Nieskończenie daleka od kobiet, z którymi miał do czynienia ostatnio, właścicielek starannie wygolonych cipek, miłośniczek wulgarnych jęków i ostrego rżnięcia w szpilkach. Szacki pomyślał o czekającej go wieczorem klubowej randce z Klarą i głośno westchnął. Sobieraj leniwie odchyliła głowę i spojrzała na niego.
– Piegi ci wychodzą – powiedział.
– Ja nie mam żadnych piegów.
Uśmiechnął się.
– Wiesz, dlaczego cię zaprosiłam?
– Bo zauważyłaś, jaki jestem przerażająco samotny, i przestraszyłaś się, że jak strzelę samobója, to ten żydowski szajs spadnie na twoją głowę?
– Tak, to powód numer jeden. A powód numer dwa… uśmiechniesz się jeszcze raz?
Uśmiechnął się smutno.
– No właśnie. Nie wiem, jak ci się życie ułożyło, Teodorze, ale mężczyzna z takim uśmiechem zasługuje na coś więcej, niż ci się teraz wydaje. Rozumiesz, o czym mówię?
Złapała go za rękę. Miała suchą, chłodną dłoń osoby z niskim ciśnieniem. Odwzajemnił uścisk, ale co miał powiedzieć? Wzruszył tylko ramionami.
– W Sandomierzu zimy potrafią być po prowincjonalnemu potworne, ale teraz zaczyna się wiosna – powiedziała, nie puszczając jego dłoni. – Nie będę ci opowiadała, co to znaczy, sam zobaczysz. I… – zawahała się – i nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że powinieneś opuścić to ciemne miejsce, w którym siedzisz.
Nie wiedział, co powiedzieć, więc się nie odezwał. Rosnąca pod mostkiem kula emocji wymykała się jego kontroli. Skrępowanie, wzruszenie, zażenowanie, zazdrość, smutek, ból przemijania, zadowolenie z dotyku chłodnej dłoni Barbary Sobieraj, zazdrość raz jeszcze – nie potrafił zapanować nad kulą śniegową emocji. Ale było mu bardzo przykro, że taka zwykła rzecz, jak spędzenie z kimś leniwego wiosennego poranka w przydomowym ogrodzie, nigdy nie stała się jego udziałem. Bez sensu takie życie.
Sobieraj wyszedł na taras z dwoma piwami w ręku, uchwyt jego żony rozluźnił się, Szacki dopiero teraz wyjął rękę z jej dłoni.
– Muszę lecieć na to przesłuchanie – powiedział tylko i skłonił się sztywno.
Prokurator Teodor Szacki odszedł szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie, po drodze odruchowo zapiął górny guzik grafitowej marynarki. Kiedy zamykał furtkę, układał już w głowie scenariusze rozmowy z Jerzym Szyllerem. Nic więcej go nie interesowało.
2
Wszystko kryją mogiły, a to co zostało, jakieś bardzo jest dalekie i zawoalowane takimi uczuciami, których nie może pojąć. Taka siła żalu i zawziętości, taka żądza zniszczenia, po prostu chęć zemsty. Żeby zająć myśli, w kółko, do znudzenia, powtarza w głowie wszystkie elementy planu, wydaje się, że nie może być mowy o błędzie, ale strach nie jest przez to mniejszy, napięcie nie znika. Chce uciekać, ale plan nie przewiduje ucieczki, musi czekać. Potworne jest to czekanie, dźwięki są za głośne, światła za jasne, barwy za jaskrawe. Tykanie zegara na ścianie jest dokuczliwe niczym kuranty z ratusza, każda kolejna sekunda doprowadza do pasji. Ma ochotę wyjąć baterie, ale to nie znajduje się w planie, zepsuty zegar może być tropem, poszlaką, wskazówką. Ciężko, bardzo ciężko jest wytrzymać.
3
Szacki już miał wcisnąć guzik dzwonka, ale cofnął rękę i ruszył wolno wzdłuż ogrodzenia posesji. Czy Szyller go obserwuje? Nie widział twarzy w oknie, nie widział ruchu firanki, nie było też kamer. Pije kawę? Ogląda telewizję? Czyta wywiad z Leszkiem Millerem i klnie na czym świat stoi? A może to ten rodzaj patrioty, który nigdy nie sięgnie po „Wyborczą”? Gdyby on czekał na prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie o zabójstwo, raczej nie potrafiłby się skupić na codziennych czynnościach. Sterczałby w oknie albo stał na ganku i przekraczał dzienny limit papierosów.
Dom Jerzego Szyllera stał na zboczach wąwozu Piszczele, bo gdzież miałby stać dom jednego z najznamienitszych i najbogatszych sandomierzan. Sądząc po rozmiarach sąsiednich posesji, właściciel musiał połączyć trzy albo cztery działki, dzięki temu gustowny dworek polski mógł być otoczony zadbanym ogrodem. Żadnych szaleństw, żadnych ścieżek z granitowych płyt, oczek wodnych i świątyń Diany, tylko kilka drzew orzechowych, wiosenna, świeżo wyrośnięta trawa, wino oplatające z jednej strony werandę. Gdyby nie charakterystyczny portyk wsparty na pękatych kolumnach i gdyby nie biało-czerwona flaga zwisająca dość smętnie na maszcie przed wejściem, Szacki pomyślałby: Niemcy. Chociaż nie, w Niemczech byłoby to czuć stylizacją, plastikowe okna byłyby podzielone złotymi szprosami, a w domu Szyllera było coś autentycznego. Kolumny sprawiały wrażenie drewnianych i zmęczonych, dach lekko uginał się pod ciężarem gontu, cały budynek przypominał dostojnego staruszka, który świetnie się trzyma, ale swoje lata ma. Taki Max von Sydow ziemiańskiej architektury.
Wcisnął dzwonek, gospodarz odezwał się tak błyskawicznie, że musiał trzymać rękę na domofonie. Czyli jednak.
Jerzy Szyller przynudzał monotonnie, Szacki pozwalał mu gadać. Jego rozmówca był wbrew pozorom otwartości i jowialności niezwykle spięty, zachowywał się trochę jak pacjent u onkologa, który będzie rozmawiał o wszystkim, byleby nie usłyszeć wyroku. Udając życzliwe zainteresowanie, prokurator przyglądał się gospodarzowi i otoczeniu.
– Proszę wybaczyć, że zachowam nazwę miejsca dla siebie, chyba nie było w tym nic nielegalnego, ale nie chciałbym oczywiście, żeby ktokolwiek miał kłopoty.
– Ale przetransportował pan całość, czy tylko część? – zapytał Szacki, myśląc, że Szyller używa zbyt wielu słów. Zagłusza napięcie w sposób, który obserwował setki razy.
– Dwór był dość zniszczony, powstał w połowie XIX wieku, jak pan może przypuszczać, po wojnie nikt się nim oczywiście nie opiekował, popadł w ruinę, ale też miał na tyle szczęścia, że Białorusini nie zamienili go w jakiś sowchoz, myślę, że był zwyczajnie zbyt mały, poza tym ziemie w okolicy nieurodzajne. Moi fachowcy go rozebrali belka po belce, już tutaj trzeba było wymienić i uzupełnić około dwudziestu procent konstrukcji, dach został odtworzony na podstawie kilku przedwojennych zdjęć, które zachowały się w rodzinie Wyczerowskich. Zresztą potomkowie hrabiostwa pojawili się u mnie przed dwoma laty, musi pan wiedzieć, że to bardzo miła…
Szacki wyłączył się. Za chwilę wypchnie Szyllera z tej upierdliwej narracji, ale to za chwilę. Teraz rejestrował. Tembr głosu Szyllera, przy powitaniu niski i aksamitny, wchodził niepostrzeżenie na coraz wyższe tony. Dobrze, niech się podenerwuje. Nie widział obrączki, nie widział nigdzie zdjęć kobiet, nie widział zdjęć dzieci, biorąc pod uwagę fakt, że Szyller był klasycznie przystojnym, dobrze sytuowanym mężczyzną w sile wieku – dziwne. Możliwe, że był gejem. Przemawiałaby też za tym jego staranna garderoba i nienachalna, ale wysmakowana elegancja wnętrz. Zamiast obrazów w złoconych ramach – kilka grafik i rycin, w tym reprodukcje ilustracji Andriollego do Pana Tadeusza . Zamiast przodka z szablą – portret gospodarza, w stylu Dudy-Gracza, a może nawet samego Dudy-Gracza, cholera wie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.