Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Znaczek był czerwony, prostokątny. Bez żadnych napisów, jedynie biały, geometryczny symbol. Wyglądał jak wydłużona litera S, tyle tylko, że bardzo zgeometryzowana, dwa krótsze odcinki przylegały do dłuższego pod kątem prostym, wyglądało to idealnie jak połówka swastyki. Od dolnego, krótszego końca dodatkowo odchodził w górę mały dzyndzel.
– Miała to w zaciśniętej dłoni. Musiałem połamać jej palce, żeby to wyciągnąć – powiedział Rzeźnik jakby do siebie, łagodne spojrzenie niebieskich oczu zawisło na jakimś punkcie za oknem, być może na jednej z zabytkowych wież Sandomierza.
Szacki za to patrzył na sympatyczny profil piczki-zasadniczki Sobieraj, na kurze łapki koło jej oczu, na mimiczne zmarszczki w kącikach ust, które mówiły, że dużo się uśmiechała i miała dobre życie. I zastanawiał się, dlaczego Budnik nie chciał, żeby przesłuchiwała go Sobieraj. Bo nie chciał, żeby jej było ciężko? Bzdura. Nie chciał, żeby coś zauważyła. Tylko co?
5
Kiedy w świetle jarzeniówek sandomierskiego prosektorium asystent Rzeźnika wkładał zmięte gazety do białego trupa najbardziej przez wszystkich ukochanej obywatelki Sandomierza, prokuratorzy Teodor Szacki i Barbara Sobieraj siedzieli na kanapie w gabinecie swojej szefowej i zjadali po trzecim kawałku murzynka, choć nie mieli ochoty nawet na drugi.
Opowiedzieli jej o przesłuchaniu Budnika, o sekcji, o znaczku z dziwnym symbolem, o nożu, który – być może – był narzędziem do rytualnego uboju. Misia wysłuchała ich z matczynym uśmiechem, nie przerywała, czasami coś wtrąciła, żeby pomóc im w relacji, jak wzorowa absolwentka kursu aktywnego słuchania. Skończyli, a ona zapaliła zapachową świeczkę, aromat wanilii rozszedł się po gabinecie, razem z zapadającym za oknem zmierzchem i bursztynowym światłem lampy na biurku stworzyło to miłą, świąteczną atmosferę.
Szacki nabrał ochoty na herbatę z sokiem malinowym, ale nie był pewien, czy mimo wszystko nie przegnie, jeśli o nią poprosi.
– Czas śmierci? – zapytała Miszczyk, wyciągając okruchy z miękkiego, zużytego zapewne przez kilkoro dzieci dekoltu. Szacki twardo patrzył jej w oczy.
– Z tym jest pewien problem, widełki są dość duże – odpowiedział. – Na pewno więcej niż pięć-sześć godzin, biorąc pod uwagę stężenie pośmiertne, czyli zamordowano ją najpóźniej we wtorek około północy. A najwcześniej? Patolog twierdzi, że mogła być martwa nawet od Wielkiego Poniedziałku. Krew ze zwłok została spuszczona, czyli nie można wnioskować na podstawie plam opadowych. Zimno było jak diabli, więc żadne procesy gnilne się nie zaczęły. Będziemy wiedzieli więcej, jeśli się okaże, że ktoś ją widział.
Na razie w grę wchodzi okres od opuszczenia domu w poniedziałek do północy następnego dnia. Oczywiście zakładając, że Budnik mówi prawdę. Równie dobrze może być martwa od niedzieli.
– A mówi?
– Nie. Nie wiem, kiedy dokładnie nie mówi prawdy, ale na pewno nie mówi. Jest pod stałą obserwacją, zobaczymy, co wyjdzie z przeszukania domu i posesji. Na razie jest głównym podejrzanym. Okłamał nas, nie ma alibi. Może i ona była święta, ale podobno nie działo się między nimi najlepiej.
– Ludzie zawsze tak gadają, jak komuś się układa – zaprotestowała Sobieraj.
– W każdym gadaniu jest ziarno prawdy – zripostował Szacki.
– A inne wersje?
Sobieraj sięgnęła do swoich papierów.
– Wykluczamy wstępnie mord na tle rabunkowym i seksualnym. Nie ma śladów gwałtu, na napad to za bardzo wydumane. Sprawdzam wszystkich, z którymi robiła wspólne akcje, rodzinę, znajome środowisko artystyczne. Zwłaszcza to ostatnie, Ela była związana z teatrem, a przyznacie, że ma to w sobie coś z przedstawienia.
– Fałsz – skomentował Szacki. – Ale to na razie drugorzędne. Przede wszystkim szukamy krwi. Musimy znaleźć ślady tych kilku litrów, które z niej wypłynęły. Policja będzie przetrząsać miejsca publiczne w mieście i pod miastem, także każdy prywatny lokal, który pojawi się w śledztwie, będzie sprawdzany pod tym kątem.
– Skoro mówimy o krwi – Miszczyk zawiesiła głos i westchnęła, poruszenie tego tematu przyszło jej z trudem – co z wątkiem mordu rytualnego?
– Oczywiście zgarniamy wszystkich Żydów z okolicy – powiedział z kamienną twarzą Szacki.
– Teodor żartuje – szybko wtrąciła Sobieraj, zanim wybrzmiała ostatnia głoska ze zdania Szackiego.
– W życiu bym nie przypuszczała. Że tak szybko przejdziecie na ty. Macie całkowity zakaz rozmów z prasą na temat śledztwa, zwłaszcza prokurator Żartowniś, wszystkich odsyłacie do mnie. Ja się postaram, żeby to śmierdzące jajo się nie stłukło.
Szacki miał wyrobione zdanie na ten temat, nie po to ktoś zadał sobie tyle zachodu, żeby to nie wypłynęło. Postawiłby duże pieniądze, że rano trudno się tu będzie przepchać między wozami transmisyjnymi. Ale skoro Miszczyk bierze prasę na siebie, cóż, nie jego cyrk, nie jego małpy. Zachował te przemyślenia dla siebie, podobnie jak te, że pani prokurator rejonowa właśnie wpisała się w wielowiekową polską tradycję zamiatania pod dywan. W Kościele zrobiłaby błyskawiczną karierę.
6
Być może było tak dlatego, że Oleg Kuzniecow był zupełnie inny. Zwalisty, rubaszny, jowialny, próbujący w każdym zdaniu zawrzeć jakiś głupi dowcip. Być może było to kwestią tego, że z Kuzniecowem przez lata się znali, że razem pracowali, razem pili, razem spotykali się po domach. A być może było to kwestią tego, że Kuzniecow był jego prawdziwym przyjacielem i że prokurator Teodor Szacki kochał go jak brata. I z tego powodu nie potrafił, nie mógł, nie chciał polubić inspektora Leona Wilczura.
Inna sprawa, że inspektor Wilczur słabo nadawał się do lubienia. Umówił się z nim w Ratuszowej, potwornej mordowni w suterenie kamienicy przy rynku, śmierdzącej szlugami, które przez dekady wsiąkały tu w każdy element wystroju, pełnej dziwnego typu klientów i dziwnych kelnerów. Szacki był pewien, że na zapleczu dziwni kucharze dziwnie preparują dziwne mięso, dlatego ograniczył się do kawy i sernika. Sernik czuć było starą kanapą, na której każdy siada, a której się nikomu nie chce uprać. Kawa była sypana.
Wilczur wyglądał jak demon. W półmroku, w papierosowym dymie, jego głęboko osadzone żółte oczy świeciły chorobliwie, ostry nos rzucał cień na pół twarzy, policzki się zapadały przy każdym chciwym zaciągnięciu się papierosem.
– Panowie, może po kieliszeczku? – Ton kelnera był grobowy, jakby chodziło o kieliszeczek świeżej krwi.
Odmówili. Wilczur zaczekał, aż kelner odejdzie, potem zaczął mówić, co jakiś czas zaglądając do leżących przed nim papierów albo do małego laptopa. Który na początku zadziwił Szackiego. Inspektor wyglądał raczej na typ człowieka, któremu należałoby oszczędzić tortury tłumaczenia, czym są esemesy.
– Znamy wersję Budnika, możemy ją teraz uzupełnić o różne zeznania. W niedzielę na pewno byli w katedrze około osiemnastej, na pewno wyszli przed mszą, która zaczyna się o siódmej. Mamy na to dwóch niezależnych świadków. Potem byli na spacerze, kwadrans po siódmej złapała ich kamera na Mariackiej.
Wilczur obrócił komputer. Na krótkim nagraniu widać było niewyraźne sylwetki idącej pod rękę pary. Szacki powiększył obraz, pierwszy raz mógł zobaczyć Elżbietę Budnik żywą. Była tego samego wzrostu, co jej mąż, ciemnoblond włosy rozsypywały się po sportowej kurtce, nie miała czapki ani kapelusza. Musiała coś opowiadać, jedną ręką gwałtownie gestykulowała, w pewnej chwili zatrzymała się, żeby poprawić cholewkę kozaczka, przez ten czas Budnik przeszedł kilka kroków. Dogoniła go w trzech małych podskokach, jak dziewczynka, a nie dojrzała kobieta. Przy ubranym w brązową jesionkę i filcową czapkę poważnym Budniku wyglądała jak jego córka, a nie żona. Zrównała się z mężem na granicy widzenia kamery, wsunęła mu rękę do kieszeni. Potem zniknęli.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.