Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Otworzył leniwie jedno oko, słysząc trąbienie. Sobieraj machała do niego z jakiejś bezosobowej fury. Westchnął i zwlókł się z ławki. Opel Astra.
– Myślałem, że się przejdziemy.
Czemu zawsze tak jest, że im mniejsza dziura, tym częściej wszyscy wszędzie jeżdżą samochodami?
– Trzy kwadranse w jedną stronę? Chyba nie mam ochoty. Nawet z panem, panie prokuratorze.
W trzy kwadranse to ja do Opatowa dojdę i każdą wieś po drodze zwiedzę – miał na końcu języka Szacki, ale wsiadł do auta. Samochód pachniał odświeżaczami powietrza i kosmetykami do plastiku, musiał mieć kilka lat, a wyglądał, jakby wczoraj wyjechał z salonu. Popielniczka była pusta, z głośników leciał jakiś smooth, nigdzie nie było żadnych okruszków i papierków. Czyli bezdzietna. Ale mężatka, zaobrączkowana, musiała mieć ze trzydzieści pięć lat. Nie chcą? Nie mogą?
– Dlaczego Budnikowie nie mogli mieć dzieci?
Spojrzała na niego podejrzliwie, włączając się do ruchu na Mickiewicza. Jechali w stronę wyjazdu na Warszawę.
– On nie mógł, prawda? – ponaglił Szacki.
– Prawda. Czemu pan pyta?
– Intuicja. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale to istotne. Sposób, w jaki Budnik o tym wspomniał, niby mimochodem, niby lekko. Tak mówią mężczyźni, którzy tyle razy słyszeli, że to nieważne, że prawie uwierzyli.
Spojrzała na niego uważnie. Minęli budynek sądu.
– Mój mąż też nie może mieć dzieci. Też mu mówię, że to nie ma znaczenia, że liczą się inne rzeczy.
– A liczą się?
– Mniej.
Szacki milczał, objechali rondo i przejechali obok paskudnego nowoczesnego kościoła, stosu czerwonej cegły ułożonego na kształt wrót piekieł, brzydkiego, przytłaczającego, kompletnie niepasującego do otoczenia i do miasta.
– Mam jedenastoletnią córkę. Mieszka w Warszawie z mamą. Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz bardziej obca, blaknie.
– I tak panu zazdroszczę.
Szacki milczał, spodziewał się wszystkiego, tylko nie takiej rozmowy. Dojechali do tak zwanej na wyrost obwodnicy, skręcili w stronę Wisły.
– Mieliśmy kiepski początek – powiedziała Sobieraj, cały czas nie odrywając wzroku od drogi. Szacki też na nią nie patrzył. – Myślałam o tym wczoraj, że jesteśmy więźniami stereotypów. Jestem dla pana głupią prowincjuszką, pan dla mnie aroganckim bucem z Warszawy. I oczywiście możemy w to grać dalej, tyle tylko, że ja naprawdę chcę znaleźć mordercę Eli.
Zjechała z obwodnicy w boczną uliczkę i zaparkowała pod zaskakująco wielkim budynkiem szpitala. Kształt litery L, sześć pięter, lata osiemdziesiąte. Lepiej niż myślał.
– Pan się może śmiać, że to małomiasteczkowa egzaltacja, ale ona była inna. Lepsza, jaśniejsza, czystsza, trudno mi to opisać. Znałam ją, znałam wszystkich, którzy ją znali, znam to miasto lepiej, niżbym chciała. A pan, cóż, nie czas na ściemy, wiem, ile razy panu proponowali przejście do okręgowej, do apelacyjnej, jaką przepowiadali karierę. Znam pańskie sprawy, znam opinie i legendy o białowłosym Teodorze Szackim, herosie Temidy.
W końcu spojrzeli na siebie. Szacki wyciągnął do niej rękę, którą Sobieraj delikatnie uścisnęła.
– Teodor.
– Baśka.
– Zaparkowałaś na miejscu dla niepełnosprawnych.
Sobieraj wyciągnęła z bocznej kieszeni drzwi tabliczkę z niebieskim logo, zaświadczającą inwalidztwo, i położyła na desce rozdzielczej.
– Serce. Dwa zawały. Pewnie i tak nie dałabym rady urodzić.
4
Artur Żmijewski powinien tu zamieszkać – powiedział Szacki, rozglądając się po zadbanej izbie przyjęć sandomierskiego szpitala. – Mógłby jeździć na rowerze ze swojej parafii prosto do Leśnej Góry.
– I tak tu bywa – odpowiedziała Sobieraj, prowadząc go schodami do piwnicy. – Jak kręcili Ojca Mateusza , to uchlał się tak, że wymagał hospitalizacji. Musieli mu wyrównać elektrolity. Znana sprawa, naprawdę nie słyszałeś?
Wykonał ręką nieokreślony gest. Co miał powiedzieć? Że nie słyszał, bo nie udzielał się towarzysko, że przeżywał w samotności swoją depresję? Zwekslował rozmowę na szpital. Naprawdę był zaskoczony, spodziewał się ponurego budynku śmierdzącego pleśnią, jakichś starych koszar w centrum, a ten co prawda czuć było latami osiemdziesiątymi, ale w środku zrobiony był już prawie na ładnie. Skromnie, miło, lekarze uśmiechnięci, pielęgniarki młode, jakby kręcili reklamówkę NFZ-etu. Nawet sala sekcyjna nie budziła obrzydzenia, do warszawskiej trupiarni zawalonej zwłokami miała się jak uroczy pensjonat do baraku w obozie pracy. Na jedynym stole leżały alabastrowe zwłoki Elżbiety Budnik.
Prokurator Teodor Szacki próbował myśleć o niej jako o żonie Budnika, ale nie potrafił. Nigdy nikomu się do tego nie przyznał, ale w obecności zwłok nie potrafił myśleć o nich jak o jeszcze do niedawna żywym człowieku, jedynie traktowanie ich jak kawałka mięsa pozwalało mu nie zwariować, choć ze śmiercią tak wiele miał do czynienia. Wiedział, że to samo działo się w głowach patologów.
Patrzył na niepokojąco białe zwłoki i oczywiście dostrzegał poszczególne elementy. Ciemnoblond włosy, lekko zadarty nos, wąskie usta. Była drobnej budowy, miała małe stopy, wąskie biodra o wystających kościach miednicy, niewielkie piersi. Pewnie wyglądałaby inaczej, gdyby urodziła dzieci. Czy była ładna? Nie miał pojęcia. Zwłoki zawsze są tylko zwłokami.
Jego wzrok nieustannie wracał do gardła wielokrotnie rozpłatanego nieomalże do kręgosłupa – zdaniem Żydów, pewnie też Arabów, to był najbardziej ludzki sposób zadania śmierci. Czy to znaczy, że nie cierpiała? Szczerze wątpił, humanitarność koszernych ubojni też do niego nie przemawiała.
Trzasnęły drzwi, Szacki odwrócił się i jakimś cudem udało mu się po pierwsze, nie zrobić zdziwionej miny, po drugie, nie cofnąć o krok. Ubrany w anatomiczny fartuch przybysz był przedstawicielem jakiejś humanoidalnej rasy olbrzymów. Dwa metry wzrostu, tyleż w barach, postura niedźwiedzia, dłońmi mógłby ładować węgiel do kotła szybciej niż łopatą. Do ogromnego ciała przytwierdzona była głowa, o dobrodusznej, zaróżowionej twarzy, słomkowe włosy upięte zostały z tyłu w małą kitkę. Rzeźnik z wielopokoleniowego rodu rzeźników, którzy w genach mają rąbanie półtuszy. Czyż mogło być dla niego lepsze miejsce?
Pokonując lęk, Szacki zrobił krok do przodu i wyciągnął rękę na powitanie.
– Teodor Szacki, prokuratura rejonowa.
Olbrzym uśmiechnął się sympatycznie i nieśmiało, zawijając dłoń Szackiego w ciepłą górę mięsa, którą miał przytwierdzoną do przedramienia.
– Paweł Rzeźnicki, bardzo mi przyjemnie. Basia o panu opowiadała.
Nie wiedział, czy to żart, więc na wszelki wypadek wziął to za dobrą monetę. Olbrzym wyciągnął z kieszeni fartucha gumowe rękawiczki i naciągnął je z trzaskiem, podchodząc do stołu. Prokuratorzy wycofali się na plastikowe krzesełka pod ścianę. Lekarz klasnął w dłonie, fala uderzeniowa sprawiła, że drzwi zadygotały.
– Kurczaki, z moimi dzieciakami właśnie przedstawienie robiła.
– Przykro mi, Pawle. Zawiozłabym ją gdzie indziej, ale do ciebie mam zaufanie. Jeśli to za trudne… Wiem, że znałeś Elę…
– To już nie Ela – odpowiedział Paweł, wciskając guzik dyktafonu. – Jest 16 kwietnia 2009 roku, oględziny zewnętrzne i otwarcie zwłok Elżbiety Budnik, lat czterdzieści cztery, przeprowadza Paweł Rzeźnicki, biegły w zakresie medycyny sądowej, w zakładzie anatomopatologii Samodzielnego Publicznego Zespołu Zakładów Opieki Zdrowotnej w Sandomierzu. Obecni prokuratorzy Barbara Sobieraj i Teodor Szacki. Oględziny zewnętrzne…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.