Zygmunt Miłoszewski - Uwiklanie
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Uwiklanie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2011, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Uwiklanie
- Автор:
- Жанр:
- Год:2011
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Uwiklanie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Uwiklanie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Uwiklanie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Uwiklanie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- W takim razie, dlaczego pan po prostu nie zaczeka w spokoju?
- Mówiąc oględnie, moim priorytetem jest spokój własny i moich towarzyszy. Nie czujemy się zagrożeni, proszę sobie nie schlebiać. Boimy się, że jeśli pan niechcący namiesza, będzie to nas kosztowało więcej zachodu, więcej tysięcy, więcej czynów, które - wbrew obiegowym opiniom - zawsze traktowaliśmy jako zło konieczne.
- A więc jednak groźby. Co za tandeta.
- Zdaję sobie z tego sprawę lepiej od pana, proszę mi wierzyć. Za bardzo pana szanuję, żeby opowiadać, co możemy, co wiemy o pańskiej rodzinie, o przyjaciołach, znajomych, kolegach z pracy, świadkach, podejrzanych i tak dalej. Chciałbym tylko, aby nie nabrał pan mylnego przekonania o naszej słabości. Ponieważ kierując się tym przekonaniem, mógłby pan zrobić coś, czego nie dałoby się odkręcić, czego nie dałoby się przegadać przy stoliku w sympatycznej knajpie.
Teodor Szacki nie odpowiedział, bez słowa skończył danie, po czym zapytał:
- Nie boi się pan, że nagrywam tę rozmowę?
Mało nie wypluł z powrotem na talerz kawałka przepysznego pierożka. Wszystkiego się spodziewał, ale nie takiej szczeniackiej odzywki, niczym ze szpiegowskiego filmu nakręconego przez grupę amatorów z podstawówki. Czuł się zażenowany koniecznością odpowiedzi.
- Ja wiem, że pan nie nagrywa. To oczywiste. Pytanie, czy ja nie nagrywam tej rozmowy. Czy mój kolega z Laboratorium Kryminalistycznego KSP nie zmontuje jej tak perfekcyjnie, że inny jego kolega, który będzie ją analizował na zlecenie prokuratury okręgowej, nie pozna, że to montaż. A pańscy koledzy z Krakowskiego będą zachodzić w głowę, jak pan mógł być tak bezczelny, aby próbować wymusić półmilionową łapówkę.
- To blef.
- W takim razie proszę mnie sprawdzić.
- Następny blef.
Westchnął i odsunął od siebie pusty talerz. Sos był tak dobry, że miał ochotę wytrzeć talerz palcami. Poezja. Zastanawiał się, czy już pora na demonstrację siły. Podszedł kelner, u którego zamówił dwie małe czarne i porcję tiramisu. Szacki nie chciał deseru. Kolejny błąd; w ten sposób pokazał, że się boi. Czyli że trzeba go jeszcze trochę przycisnąć - i po sprawie.
Rozejrzał się. Mimo obiadowej pory w restauracji było dość pusto, większość klientów zajmowała stoliki na zewnątrz, stąd prawie niewidoczne. W ich części sali było jeszcze dwóch ludzi interesu w drogich, choć brzydkich garniturach, rozmawiający o czymś, co widzieli na ekranie laptopa. Parka trzydziestolatków przy pizzy, chyba obcokrajowców, kiedy podnosili głos, rozróżniał angielskie wyrazy. Samotny facet w lnianej koszuli, całkowicie pochłonięty lekturą gazety.
Kelner przyniósł kawę. Dosypał do małej filiżanki dwie łyżeczki cukru trzcinowego i dokładnie zamieszał. Powstał ulepek o konsystencji krówki pozostawionej w samochodzie w upalny dzień. Upił mały łyk.
- Blef, mówi pan. Proszę posłuchać. Mógłbym teraz wyjąć broń, którą mam przy sobie, i pana zastrzelić. Tak po prostu. Byłoby z tym trochę zachodu, zrobiłoby się zamieszanie, prasa, głośne śledztwo. Mówiłoby się, że mafia, że porachunki, że nadepnął pan komuś na odcisk. Okazałoby się, że nie był pan taki kryształowy, jak wszyscy myśleli. Pojawiłoby się dziwne nagranie. W końcu na górze doszliby do wniosku, że może lepiej już w tym nie grzebać. Oczywiście nigdy bym nie zrobił czegoś takiego - to by była skrajna głupota. Ale teoretycznie mógłbym.
Szacki wypił jednym haustem kawę, zdjął serwetę z kolan, złożył ją i położył na krawędzi stołu.
- To najbardziej idiotyczny blef, jaki w życiu słyszałem - powiedział znużony. - Przykro mi, że jest pan pierdolnięty, jakby, co, to chętnie pomogę panu znaleźć specjalistę, ostatnio często rozmawiam z psychologami. W każdym razie muszę już lecieć. Dziękuję za obiad, mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy.
Teodor Szacki odsunął krzesło.
Wyjął z kabury pod pachą niewielki pistolet, fabrycznie wyposażony w tłumik, i przyłożył mu do serca.
- Siadaj - szepnął.
Szacki pobladł, ale poza tym trzymał fason. Wolno przysunął krzesło do stolika.
- Nie wiem, jak bardzo jest pan szalony – powiedział spokojnie. - Ale chyba nie na tyle, żeby sprzątnąć mnie przy świadkach.
- A co - zapytał tamten, uśmiechając się łagodnie - jeśli tutaj nie ma żadnych świadków? Co, jeśli są tutaj jedynie moi ludzie?
Jak na komendę parka obcokrajowców, facet w lnianej koszuli i dwóch biznesmenów podniosło głowy i pomachało wesoło Szackiemu. Prokurator obejrzał się w stronę baru. Kelner pomachał mu tak samo jak tamci.
Odbezpieczył broń i wcisnął ją mocno w pierś prokuratora. Wiedział, że na białej koszuli zostanie ślad i zapach smaru. I dobrze, niech pamięta.
- Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? Czy jeszcze raz chciałby pan powiedzieć, że blefuję? A może podkreślić, jak bardzo jestem pierdolnięty?
- Nie - odparł Szacki.
- Doskonale - powiedział, schował pistolet do kabury i wstał od stolika. - Nie oczekuję deklaracji. Wiem, że to byłoby dla pana upokarzające. Ale ufam, że to była nasza ostatnia rozmowa.
Wyszedł, dając znak mężczyźnie w lnianej koszuli, żeby uregulował rachunek. Kiedy szedł do samochodu, zaczęło mocno wiać i na zakurzone miasto spadły duże krople, zwiastujące oberwanie chmury. Bardzo blisko uderzył piorun.
4
Był mokry od potu i deszczu, kiedy na klęczkach wymiotował do toalety Prokuratury Rejonowej Warszawa--Śródmieście. Nie mógł powstrzymać torsji. Zwrócił już kawę, canelloni i grillowane karczochy, zwrócił śniadanie, z gardła lała się szczypiąca żółć, a on nie potrafił powstrzymać torsji. Kręciło mu się w głowie i miał mroczki przed oczami. W końcu zdołał zaczerpnąć powietrza, spuścić wodę i usiąść na podłodze toalety. Oparł czoło o chłodną glazurę i próbował wolno oddychać. Odbiło mu się paskudnie, ale tym razem zdołał zatrzymać treść żołądka. Zdjął zarzygany krawat i wrzucił go do kosza obok muszli. Jeszcze kilka oddechów. Wstał, na miękkich nogach wrócił do gabinetu i zamknął drzwi na klucz. Musiał pomyśleć.
Podniósł słuchawkę, żeby zadzwonić do Olega, ale odłożył ją na widełki, nie wykręcając numeru. Po pierwsze: nie może o tym nikomu powiedzieć. Nikomu. Nigdy nie było rozmowy we włoskiej knajpie, nigdy nie było „Odesby”, nigdy nikt nie wycierał końca lufy o jego koszulę, na której ciągle widać było nikły brązowy ślad. Jeszcze wymyśli, jak się dobrać tym skurwysynom do dupy, jeszcze ich kiedyś rozniesie w pył, ale teraz nikomu ani słowa. Każdy, kto się z nim kontaktował, znajdował się teraz w niebezpieczeństwie. Ten, kto się czegoś dowie, może ulec nieszczęśliwemu wypadkowi. Słowo za dużo może oznaczać, że jego bliscy będą zagrożeni za każdym razem, kiedy wejdą na pasy na zielonym świetle. Weronika, Helcia, także Monika. Właśnie, Monika, trzeba jak najszybciej skończyć ten żenujący romans, żeby wyjąć im z ręki narzędzie szantażu.
Zadzwonił do niej. Powiedział, że chciałby się spotkać na chwilkę. Przybrał najbardziej oficjalny ton. Śmiała się, że czuje się jak oskarżona o ludobójstwo. Nie podjął tematu. Okazało się, że nie ma jej w mieście, siedzi w domu, pisze tekst i nigdzie się nie rusza, dopóki nie skończy.
- Może wpadnę na kawę - zaproponował, nie wierząc, że to robi. Ze wszystkich możliwych sposobów rozwiązania ich znajomości ten - wpadnięcie na kawę - był bez wątpienia najgorszy.
Oczywiście była zachwycona. Jakżeby inaczej. Zapytał o adres i nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem, kiedy mu podała nazwę ulicy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Uwiklanie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Uwiklanie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Uwiklanie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.