Zygmunt Miłoszewski - Uwiklanie
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Uwiklanie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2011, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Uwiklanie
- Автор:
- Жанр:
- Год:2011
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Uwiklanie: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Uwiklanie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Uwiklanie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Uwiklanie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Oleg miał rację. Byli sąsiadami. Obrzydliwy dziesięciopiętrowy blok na Młota widział - niestety - codziennie ze swoich okien, dojście tam zabrało mu dwie minuty. Wystukał „46” na domofonie, ale nikt nie odpowiadał. Chciał zrezygnować, kiedy do wejścia podszedł kudłaty nastolatek o mądrej i przystojnej, choć nieco pryszczatej twarzy, i ośmio- lub dziewięcioletnia blondynka z diabłem w oczach. Hela na pewno by ją pokochała od pierwszego wejrzenia.
- U niego nie działa domofon. Wpuszczę pana - powiedział chłopak i wystukał kod na panelu.
Powinien podziękować, ale zesztywniał. Zawsze tak reagował, kiedy miał do czynienia z niepełnosprawnymi. Miły nastolatek wypowiedział to zdanie niesłychanie wolno, przeciągając samogłoski w nieskończoność. W jego wykonaniu zdanie było tak długie, że mówił je na trzy etapy, nabierając po drodze oddechu. „U niego nie działa”, wdech, „domofon”, wdech, „wpuszczę pana”. Biedny dzieciak, to musiało być jakieś uszkodzenie ośrodka mowy, raczej nic więcej. Przecież rodzice nie powierzyliby mu małej siostry, gdyby był poważnie upośledzony.
Otrząsnął się i podziękował, starając się mówić bardzo wolno i wyraźnie, ale chłopak spojrzał na niego jak na wariata, a dziewczynka wbiegła przez otwarte drzwi na półpiętro.
- Ścigasz się? - spytała, cały czas podskakując. Być może miała ADHD. Szacki pomyślał, że los doświadczył tę rodzinę, obdarzając ich dziećmi pięknymi, lecz chorymi. Zamiast odpowiedzi brat spojrzał na nią z politowaniem.
- Nie chcesz się ścigać, bo jesteś grubasem - wypaliła, kiedy we trójkę czekali na windę.
Chłopak uśmiechnął się i zwrócił do niego.
- Proszę - wdech - nie zwracać uwagi - wdech. Jest jeszcze - wdech - malutka.
- Nie jestem malutka! - wrzasnęła.
We trójkę wsiedli do windy. Chłopak spojrzał na niego pytająco.
- Czterdzieści sześć to, które? - zapytał Szacki.
- Czwarte - nastolatek wcisnął guzik. Winda była stara i zniszczona, śmierdziało w niej szczynami. Niestety, za chwilę miał się przekonać, że najprawdopodobniej były to szczyny kapitana Mamcarza lub jego znajomych.
- Nie jestem malutka - ze złością wyszeptała jeszcze raz mała blondynka i kopnęła brata.
- Jesteś - wdech - małym - wdech - karzełkiem - powiedział, cały czas z uśmiechem, który doprowadzał dziewczynkę do pasji, i spróbował ją pogłaskać.
- Zostaw mnie! - uderzyła go w rękę, co oczywiście nie zrobiło wrażenia na nastolatku. - Dostaniesz karę, zobaczysz! Nie pozwolą ci jeść tłuszczyku, bobasie.
Teodora Szackiego niesłychanie bawiła ta dyskusja, niestety, winda się zatrzymała. Sympatyczne rodzeństwo wysiadło razem z nim i zniknęło za drzwiami jednego z trzech mieszkań na piętrze. Na odchodnym chłopak spojrzał ze zdziwieniem na niego, a potem na drzwi, przed którymi stał Szacki. Prokurator zrozumiał to spojrzenie. Drzwi nie miały zamków, były lekko uchylone i potwornie jechało zza nich szczynami. Na progu siedziały spokojnie dwa prusaki. Kapitan Mamcarz bez wątpienia nie był ulubieńcem sąsiadów.
Dzwonek nie działał. Zapukał mocno. Spodziewał się, że nikt się nie odezwie, ale w drzwiach bardzo szybko stanął zniszczony... stanęła zniszczona... Szacki dopiero po kolczykach poznał, że stanęła przed nim kobieta. Mogłaby bez charakteryzacji zagrać panią Morlokową w ekranizacji Wehikułu czasu. Wyglądała na niecałą sześćdziesiątkę, ale równie dobrze mogła mieć czterdzieści lat. Kwadratowa sylwetka, kwadratowa chłopska twarz, gęste czarne włosy obcięte najpewniej przez nią samą. Złe spojrzenie.
- Słucham pana? - spytała. Miała czysty, słodki, fałszywie uprzejmy głos, nawykły do proszenia.
- Szukam Stefana Mamcarza - odparł.
Kobieta odsunęła się i otworzyła drzwi, wpuszczając Szackiego. W jego twarz uderzył zastany brudny smród, od którego zebrało mu się na mdłości, ale wszedł do środka. Wiedział, że za kilka minut do niego przywyknie, podobnie jak do trupiego odoru prosektorium. Ale ta wiedza stanowiła mizerne pocieszenie.
Mieszkanie było ciemną, niewielką kawalerką z aneksem kuchennym, w którym obok nieczynnego piecyka stała butla z gazem. Najwidoczniej gospodarzowi już dawno odcięto gaz. Oraz prąd. Było jeszcze widno, ale wetknięte w kałuże stearyny świece na pewno nie miały służyć jedynie do stworzenia nastroju przy wieczornej lampce wina. Butelki po tymże stały równo pod oknem, na parapecie w równym szeregu ułożono czerwone plastikowe kapsle.
- Gość do ciebie, kapitanie - krzyknęła w głąb mieszkania. Tonem niepozostawiającym wątpliwości, kto rządzi w tej melinie.
Z tapczanu podniósł się malutki mężczyzna o drobnej twarzy. Ubrany był w koszulę w paski i starą marynarkę. Miał zaskakująco dobre, smutne spojrzenie. Podszedł do Szackiego.
- Nie znam pana - powiedział zaniepokojony.
Szacki przedstawił się - przez co niepokój jego rozmówcy wzmógł się znacznie - i w krótkich słowach opowiedział, co go sprowadza. Emerytowany kapitan pokiwał głową, usiadł na wersalce i wskazał mu miejsce w fotelu. Szacki usiadł, starannie ukrywając obrzydzenie i starając się nie wpatrywać się w każde miejsce, gdzie widział przemykającego prusaka. Nie cierpiał tych robali. Pająki, węże, oślizgłe ślimaki, owoce morza - nic w nim nie budziło takiego obrzydzenia jak mały, brązowy, nadspodziewanie szybki prusak, którego rozdeptaniu towarzyszył przykry chrzęst i który dogorywał potem w białej, lepkiej mazi. Oddychał płytko, aby nie czuć odoru mieszkania, a jednocześnie pragnął odetchnąć głęboko, aby opanować fobię przed insektami. Chwilę walczył ze sobą, w końcu nabrał haust powietrza i wolno wypuścił. Lepiej. Nieznacznie, ale lepiej.
Mamcarz się zamyślił. Kobieta Mamcarza - wątpił, aby to była żona - zaproponowała Szackiemu kawę, ale odmówił. I tak był pewien, że poprosi go o pieniądze, kiedy będzie wychodził. Wolał po prostu dać jałmużnę niż płacić za coś, czego i tak nie potrafiłby zapewne przełknąć.
- Pamięta pan w ogóle tę sprawę? - ponaglił Szacki.
- Pamiętam, panie prokuratorze. Morderstw się nie zapomina. Wie pan przecież.
Szacki pokiwał głową. To była prawda.
- Staram się tylko przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. A to przecież było prawie dwadzieścia lat temu. Nie jestem pewien, który to był rok, ale na pewno siedemnasty września. Przyjechała do nas wielka szycha z ZSRR i śmialiśmy się po kątach, że jak Ruscy, to tylko siedemnastego września.
- Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty siódmy.
- Być może. Na pewno przed tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym. Jeszcze momencik. Muszę pomyśleć.
- Pośpiesz się, Stefan - warknęła kobieta, po czym dodała słodko: - Pan prokurator nie będzie przecież tutaj siedział wiecznie.
Szacki przywołał najbardziej lodowaty wyraz twarzy.
- Proszę nie przeszkadzać kapitanowi - powiedział.
- Dobrze radzę.
Pogróżka była mętna, dzięki temu mogła ją zrozumieć, jak chciała. Wymruczała uniżone przeprosiny i wycofała się w głąb pomieszczenia. Mimo to Mamcarz spiął się i zaczął opowiadać, zerkając niepewnie w stronę schowanej w mroku konkubiny. A może i żony. Szacki mu przerwał.
- Serdecznie panią przepraszam - zwrócił się do kobiety. - Ale czy mogłaby nas pani zostawić na kwadrans samych? Błagam o wybaczenie, ale to śledztwo jest niesłychanie ważne dla urzędu prokuratorskiego i policji.
Użycie w jednym zdaniu słów „śledztwo”, „urząd prokuratorski” i „policja” zadziałało. Nie minęło piętnaście sekund, kiedy za kobietą przymknęły się drzwi. Mamcarz nie zareagował. Myślał dalej.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Uwiklanie»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Uwiklanie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Uwiklanie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.