– WINTERTHUR – przeczytała potężny, pionowo biegnący napis w kolorze jaskrawego szafiru, wymalowany na sztywnym, jasnym transparencie, który wisiał na frontonie kościoła i prawie całkowicie zasłaniał wieżę.
Usiadła z powrotem na fontannie i zapatrzyła się w bernardyna. Wielki pies mówił do niej, ale w obcym języku, którego nie rozumiała. Może prosił, aby go zdjąć? Może czuł – w przeciwieństwie do ludzi – że to nie jest dla niego dobre miejsce?
– Nie zostaniemy tu. Do zobaczenia – powiedziała po chwili tej gigantycznej mordzie, wstała z obramowania fontanny i ruszyła dawnym Królewskim Traktem, który prowadził ulicą Grodzką i też przemawiał wyłącznie językiem reklam. Ludzie zderzali się ze sobą, potrącali przy witrynach sklepowych, zatrzymywali na chwile, kontemplując wzory i ceny towarów, ogłoszenia o promocjach i wyprzedażach. Grodzka i Floriańska były nadal jednymi z najcenniejszych ulic starego Krakowa, choć z innych przyczyn niż niegdyś.
Podeszła pod wawelskie wzgórze. Szeroka, stroma, brukowana droga wiodła na zamek wzdłuż murów fortyfikacji. Choć roiło się tu od wycieczek i co krok wyrastały plastikowe budki z tandetnymi pamiątkami, jednak wciąż czuło się niezwykłość tego miejsca.
– Ono, posłuchaj, stare mury mówią inaczej. Możliwe, że śpiewają. Wawel będzie nawoływał wieżę, ale ona mu nie odpowie, chyba że zaszczeka głosem bernardyna – przemawiała głośno, ale nikt na nią nie zwracał uwagi.
Przeszła pod wielką, starą bramą i znalazła się w długim cieniu katedry.
– Tu przystaniemy i spojrzymy, jak prosił tata. W lewo będzie potężna brama i królewski dziedziniec, a na wprost ogrody i mury – oznajmiła dziecku. – Nie znam historii, jestem niedouczona, w szkole wszystko zawalałam, ale pamiętam, że mieszkał tu Stańczyk. I że mury dalej chronią to miejsce, aby pozostało takie jak niegdyś. No to patrzymy, Ono…
Na wprost, przesłaniając stary mur fortyfikacyjny z białego wapienia, jaskrawo czerwieniały parasole – ZAWSZE COCA-COLA.
(„Byłaś tam? Widziałaś?” – spyta tata. „Tak”, odpowie Ewa. „I wciąż są takie same i niezmienne, prawda?”, uśmiechnie się on z niewzruszoną pewnością. „Tak, są niezmienne”, odpowie Ewa. „Wokół wszystko się zmienia, ale nie one”, powie on z dziecięcym, ufnym uśmiechem. „Bo zmiany są naturalne i konieczne.
Ale musi być coś stałego i nietykalnego, coś, co pozwoli uwierzyć w ponadczasowy sens tego szalonego świata”. „Tak”, zgodzi się Ewa).
Pisarka czekała na nią w swoim domu o umówionej godzinie. Telefonując, Ewa udawała dziennikarkę, a mimo to zaskoczyło ją, że kobieta nie pyta o temat rozmowy. „Przywykła, że wciąż ją o coś pytają?”, pomyślała. „Jeśli tak, to możemy mówić o byle czym”. Zdziwiło ją też blokowisko, na którego jałowych skwerach biegały rozwrzeszczane dzieci, a którego jednolite, szare bryły domów, pozbawione architektonicznej wyobraźni, zaświadczały o czasie, w jakim je zbudowano. Myślała, że pisarze mieszkają w domach tak niezwykłych jak oni sami.
Podobnie jak w telewizorze pisarka sprawiała wrażenie osoby bezwiekowej. I trochę niechlujnej w luźnych spodniach i męskiej obszernej koszuli z podwiniętymi rękawami. Pokój, do którego ją wprowadziła, przypominał Ewie gabinet ojca: książki, książki, książki. Na półkach, pod tapczanem, na komodzie, na etażerce koło lustra, na podłodze pod oknem. Za pisarką podążał duży pies, który ułożył się u jej nóg, gdy usiadła w fotelu i zawarczał cicho, gdy Ewa zajęła krzesło obok. Na kolana wskoczył jej rudy kot i zaczął się myć.
– Nie jestem dziennikarką – powiedziała Ewa.
Pisarka kiwnęła głową i przyglądała się jej bez słowa.
– Widziałam panią w telewizji i powiedziała pani: „Kocham życie, ponieważ”… – zaczęła niepewnie.
– Ponieważ? – powtórzyła pisarka. Głos miała lekko schrypnięty i trochę agresywny.
– …i ponieważ moja mama w tym momencie włączyła inny kanał, nie wiem, jak pani skończyła to zdanie.
– No i…? – zapytała pisarka.
– Moje dziecko ma już siedem miesięcy. Usiłuję opowiedzieć mu o świecie, o tym, jaki on jest i dlaczego warto na niego przyjść… – Ewa urwała w poczuciu bezradności i bezsensu tej wizyty.
Pisarka przyglądała się jej w milczeniu. Sięgnęła po papierosa i zapaliła go. Nad jej głową, w kącie pokoju, pająk usiłował rozsnuć pajęczynę. „On się natrudzi, a ona jednym ruchem zmiecie go ze ściany”, pomyślała Ewa z nagłym żalem.
Pisarka podniosła głowę i spojrzała w ślad za wzrokiem Ewy. Nagle uśmiechnęła się.
– Bałaganiara jestem, co? – spytała, nie czekając na odpowiedź. – Chcę mu dać szansę. On też lubi życie – oznajmiła, patrząc na pająka.
– Ponieważ… – podpowiedziała Ewa.
– Ponieważ mamy tylko jedno. Jedno życie. Tylko raz nam je dają. Jeżeli oczekiwałaś jakiegoś filozoficznego wywodu, to zmarnowałaś czas. A jeżeli chcesz swojemu dziecku wyjaśnić świat, to podjęłaś się strasznie trudnego, prawie beznadziejnego zadania, w którym ci nie pomogę. Ja nauczyłam się tylko szukać.
Pająk spokojnie tkał swój nowy dom-pułapkę, a pisarka wydmuchiwała dym z papierosa. Kot z nastroszonymi wąsami zeskoczył jej z kolan. Pies leżał nieruchomo, wodząc brązowymi ślepiami za Ewą i był po prostu psi, niepodobny do monstrualnego bernardyna z wieży.
– Czy świat to jest już tylko „kupić” i „sprzedać”? – spytała Ewa.
Pisarka spojrzała z zaciekawieniem.
– Denerwuje cię to? Nie podoba ci się? Ludzie zawsze handlowali, od tysięcy lat. Całe życie spędzali, sprzedając towary lub siebie. Handel istniał zawsze, zmieniała się tylko cena i towar. Człowiek też był i jest towarem, raz jako niewolnik, to znów robotnik najemny. I też miał i ma swoją cenę. Pozwoli się kupić i sprzedać. Pisarka zaciągała się papierosem i uśmiechała krzywo, ironicznie, z antypatią.
– Czy świat to już tylko przemoc, zbrodnia, gwałty? Prawie nie ma dnia, żeby nie stało się coś złego i w tylu miejscach świata naraz – powiedziała Ewa błagalnie, czekając, aż ona powie: „To nic. Wkrótce będzie lepiej i piękniej, bo…”
– Powinnaś czytać, wtedy nie przychodziłabyś z tym do mnie – pisarka machnęła ręką w stronę półek z książkami, a popiół z papierosa miękko się stoczył i opadł na jej koszulę. Strąciła go niedbale, więc zsunął się na ciemne spodnie i rozmazał w popielatą smugę. Przyjrzała się smudze i wzruszyła ramionami. – Świat to gwałty, zbrodnie, przemoc, wojny. Nigdy nie było inaczej. Ale kiedyś dowiadywaliśmy się o tym z opóźnieniem lub wcale, bo świat był ogromny i wiadomości jechały na przykład konnym dyliżansem, płynęły wiele miesięcy parowcem, a jeszcze wcześniej przekazywano je sobie za pomocą bębnów, dymu z ogniska lub domyślano się ze znaków na niebie. Większość wiadomości nigdy nie docierała do wszystkich. Odnajdujemy je dopiero po wiekach w starych kronikach i często dziwimy się, że nasi przodkowie byli tacy sami jak my, ani lepsi, ani gorsi. Dziś świat jest strasznie mały i to, co w tej chwili dzieje się tysiące kilometrów stąd, już za kwadrans znajdziesz w Internecie, w radiu, w telewizji. Zła nie przybyło, jedynie szybciej i precyzyjniej się o nim dowiadujemy, więc wydaje się, że jest go więcej. Musisz polubić świat taki, jaki jest.
– I właśnie to mam powiedzieć dziecku? – spytała zrozpaczona Ewa.
– Czytaj książki – powtórzyła kobieta.
– Przyszłam do pani, bo przecież to pani je pisze! – zawołała Ewa z żalem.
Читать дальше