Tym razem Gaja zapragnęła osobiście odprowadzić Jona na drugi brzeg, ale on kategorycznie się temu sprzeciwił.
– Bezimienny jeszcze woła. Jeszcze wciąż może cię wezwać – powiedział i zmusił żonę do pozostania na bezpiecznym brzegu Rzeki.
Kamienna Droga, którą wędrował już tyle razy, nie dłużyła mu się ani nie niepokoiła go jak za pierwszym razem. Bez zdziwienia zauważył, że coraz więcej gładkich wcześniej, niemal wyszlifowanych głazów staje się matowymi, pełnymi odprysków i wgłębień. Posąg, choć wciąż potężny, nie wyglądał groźnie. A może Jon po prostu się z Nim oswoił? Stary Bóg nie wydawał się już tak monstrualny. Karlał. Jon, podobnie jak stary szaman, nie odczuwał z tego powodu żadnej satysfakcji. Jego uczucia były mieszaniną smutku, poczucia winy, pogodzenia się z nieuchronnością tego, co musi nadejść.
Wszystkie cztery pary oczu Bezimiennego były zamknięte, ale Jon wiedział, że jedna z nich uchyli wkrótce ciężkie, kamienne powieki. W jaki świat tym razem go powiodą? Światowid… Jon wiedział, że w jednym ze światów wciąż czeka na niego Chłopiec z soplem lodu zamiast serca; Chłopiec, którego – z jego udziałem – musnęło skrzydło płaszcza Królowej Śniegu; Chłopiec – ucieleśnienie nieszczęśliwego zła. Jon – może naiwnie? – wierzył, że zło jest wynikiem nieszczęścia. Nie dopuszczał myśli, że może być racją bytu, pełne satysfakcji, bez wątpliwości. Odruchowo dotknął skórzanego woreczka i wyczuł szelest ziela serdecznika niepospolitego. Wciąż tam czekało, coraz bardziej suche, szeleszczące, nie tracąc jednak mocy.
Wspinaczka na ramiona Boga była coraz łatwiejsza. Jon znajdował w bryle posągu coraz więcej szczerb, których wcześniej nie było, na których łatwo można było oprzeć stopę, podeprzeć się dłonią. Przypomniał sobie, jak trudna i groźna wydała mu się pierwsza wspinaczka. Ciało posągu było nieskazitelnie gładkie, lśniące – i ciepłe. Teraz z wolna ogarniał je chłód, który szedł od potężnych stóp i sięgał coraz wyżej i wyżej, mimo że kamień ciągle pulsował swym dziwnym, samoistnym życiem.
– Nie mam leku na twoją chorobę – szepnął Jon, przystając na wyszczerbionej dłoni i przykładając głowę do brzucha starego Boga. – Ale gdybym nawet miał, to ci go nie dam. Wezwałeś nie tę osobę. Tak mi przykro…
Z ramion Światowida rozciągał się widok na cztery Kamienne Drogi – wszystkie wydawały się teraz powoli kruszeć, a Puszcza wdzierała się pomiędzy gładkie niegdyś spoiny, porastała je jesienną, wszędobylską leśną trawą.
Bóg, bardzo wolno, z wyraźną niechęcią, uchylił następną z czterech par swych powiek. Ciemna głębia jego oczu wciąż wydawała się nieodgadniona. Ale jesienne deszcze spływały teraz po chropowatej, nierównej powierzchni – i na jednej z czterech twarzy posągu, tuż pod oczami, w małym zagłębieniu gromadziła się woda.
Wygląda jak łzy, ale przecież On nigdy nie płacze – pomyślał Jon. – Chyba że…?
Objął głowę rzeźby i spojrzał w ślad za wzrokiem starego Boga. Powietrze zaczęło drgać, ciemna, przedzimowa, gnijąca zieloność Puszczy rozmyła się, ustępując powoli miejsca zieleni tak świeżej jak wiosna… ZIELONE… ZIELONOŚĆ… ZIELEŃ…
* * *
…jakże zielone, ową świeżą wiosenną zielenią, były wysmukłe, wysokie palmy, które niósł tłum, weseląc się i śpiewając. Jon nie miał w dłoni pierzastej gałązki i było mu żal, że nie może przyłączyć się do wspólnej radości. Jednak najpierw musiał wypełnić swoją misję.
Jeszcze wczoraj sposobił się do wzięcia udziału w triumfalnym marszu do Stolicy, gdzie znajdowała się Świątynia Świątyń. Wiedział, że skoro świt wszyscy ruszą za Człowiekiem na Osiołku, wejdą z Nim do tego dumnego, wciąż ważnego, ba, najważniejszego (mimo że podbitego!) miasta i ogłoszą jego mieszkańcom, że oto przybył Król. Jon z góry cieszył się na myśl o zdumieniu i złości, jakie ogarną dostojników, gdy ujrzą, iż Król jest nędznie ubrany, ma bose stopy i wjeżdża nie w lektyce, lecz na ośle. Człowiek bowiem, po długich staraniach Uczniów, zgodził się wreszcie dowieść, że wielkość Królów nie powinna zasadzać się na bogactwie, lecz na ich sprawiedliwości. Nawet najnędzniejsza szata nie ujmie królewskości prawdziwemu Królowi – tak jak złoto, srebro i brylanty nie dodadzą wartości fałszywemu monarsze.
Jon chciał wziąć udział w tym podniosłym, zwycięskim, bezkrwawym podboju Stolicy, której serce stanowiła Świątynia Świątyń; chciał wraz z tłumem wyznawców i uczniów Człowieka wymachiwać radośnie smukłą, świeżą, zieloną palmą, lecz jego ręce były puste, gdyż właśnie tej nocy miał sen. Sen proroczy, a takich snów nie wolno lekceważyć. Nikt w jego pustynnym, gorącym kraju nie lekceważył proroczych snów. Był to kraj, w którym prorocy rodzili się na kamieniu, na piasku, a im więcej ich było, tym mądrzejsze stawały się ich słowa, rady, ostrzeżenia. To prorocy radzili, by z powagą traktować prorocze sny, które zdarzyć się mogą każdej, najzwyklejszej nawet ludzkiej istocie.
Jon nie uważał siebie za kogoś ważnego, ale jego sen był na pewno snem niezwykłym; zwłaszcza że nawiedził go w noc poprzedzającą triumfalny wjazd do Stolicy Człowieka na Osiołku. W tym śnie zobaczył nieznanego, chudego Chłopca w rozchełstanej koszuli, spod której wyzierała dziwna, długa blizna na piersi, ciągnąca się od nasady szyi ku brzuchowi.
Ktoś go rozpłatał na dwoje, jakby chciał sięgnąć serca. Jakim cudem ominął serce? I jakim cudem ten Chłopiec jeszcze żyje? – zdziwił się Jon w swoim śnie. Ale gdy przeniósł spojrzenie z blizny na twarz nieznajomego, z przestrachem dostrzegł, że choć jest on wyrostkiem, raptem piętnasto-, może szesnastoletnim, jego twarz jest twarzą zbrodniarza. Chłodnego mordercy. Istoty ludzkiej czyniącej zło z obojętnością, bez skrupułów; ba, radośnie. I Jon zrozumiał we śnie, że jego obowiązkiem jest odnaleźć Chłopca w prawdziwym świecie oraz przeciwdziałać spiskowi, który on knuje. Ponieważ to zło miało ugodzić w Człowieka.
…zatem skoro świt przyłączył się do radosnych tłumów, które towarzyszyły Królowi w marszu do Stolicy, lecz nie niósł palmy, by na wszelki wypadek mieć wolne ręce. Teraz rozglądał się pilnie wokół. Orszak szedł już długo, tak długo, że entuzjazm, tańce i śpiewy wyczerpały pielgrzymów, aż dziw, że wciąż mieli siły, by się cieszyć, ale Jon nigdzie nie dostrzegł Chłopca ze snu. A może jednak sen nie był proroczy, tylko zwykły? Może nie warto przejmować się nim i tracić czas na ściganie iluzji, zamiast śpiewem i okrzykami “hosanna” oddawać hołd Człowiekowi na Osiołku? Może tego Chłopca wcale tu nie ma, przynależy jedynie do Krainy Snu?
…nagle go dostrzegł. Chuda, pozornie natchniona, a naprawdę pełna tłumionego szyderstwa twarz skryta w ciżbie i wąskie dłonie, które dzierżyły palmę. Jonowi wydało się, że ta palma nie wyraża radości, lecz kiwa się w rytm śpiewu i tańców tłumu jakby z pogróżką; tak jakby przemawiała do pielgrzymów: Już niedługo tej radości, hosanna, hosanna, już niewiele jej, hosanna, niewiele…
Chłopiec, wymachując swoją palmą, powoli, cierpliwie przepychał się do przodu, tam gdzie znajdowało się czoło radosnego pochodu, gdzie jechał na osiołku Człowiek, a wokół szli jego Uczniowie, dwunastu, otaczając Go kręgiem uwielbienia i wiary.
Chłopiec z mojego snu chce zabić Człowieka na Osiołku! – przeraził się Jon, kojarząc fakty. O cóż innego może mu chodzić? Trzeba tylko sprawdzić, czy to na pewno Chłopiec ze snu, czy jego zawiązana starannie koszula rzeczywiście kryje bliznę, tak długą, jakby ktoś chciał mu wyjąć serce.
Читать дальше