– Ale… przecież ja… to znaczy ja, proszę matki, wracam dziś do domu…
– Zatem weźmiesz tego chłopca ze sobą do domu i będziesz z nim tak długo, aż odkryjesz, czego on potrzebuje.
Nie tylko mnie, ale nawet Cecylię zatkało. Nawet ona nie stawiałaby przede mną aż takich żądań. Gdy jednak stawiała je siostra Amata… To przecież ona, poza Cecylią, była jedyną osobą w całym świecie, której naprawdę coś zawdzięczałam. Nie „coś” – ale wszystko. Zatem chcę czy też nie – a naprawdę nie chciałam! – muszę wziąć tego chłopca ze sobą do domu, choćby na dzień czy dwa. Ale co ja z nim tam będę robić? Jak dam sobie z nim radę? Milczałam. Cecylia też. Nawet chłopiec zamilkł, jakby wiedząc, o czym mówimy. I tylko Jonyk, ku memu zdumieniu, ciągle wyciągał do niego rączki. Nie bał się go, choć moim zdaniem były ku temu powody. Autystyczne dzieci potrafią bez powodu wpaść w gniew i stają się wtedy bardzo agresywne. Wyzwalają w sobie niekiedy ogromną, niszczącą siłę…
– Dobrze – powiedziałam po krótkiej walce z sobą. – Skoro matka tak bardzo chce, w takim razie wezmę go, lecz nie na długo. Muszę przecież opiekować się własnym synkiem. No i niedawno byłam chora… Nie mam dużo sił. Więc wezmę go na… na jeden dzień.
– To powinno wystarczyć, moje dziecko – powiedziała staruszka, uśmiechając się do mnie jak dawniej. – I wtedy mu to dasz, prawda?
– Ale co?
– Nie wiem. Lecz sądzę, że gdy go weźmiesz, będziesz wiedzieć.
Początkowo jechałam samochodem zesztywniała z lęku. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, Jonyk tkwił w specjalnym krzesełku na tylnym siedzeniu, obok niego zaś siedział ten chłopiec. Nie mogłam przecież posadzić go koło siebie, na przednim siedzeniu, bo mógłby nagle rzucić się na mnie i spowodować wypadek! A trudno, żebym go wepchnęła do bagażnika! Ale prowadząc, cały czas zerkałam w lusterko, w głąb auta, czy aby „nietoperz” nie robi krzywdy memu synkowi. O dziwo, był spokojny. Jonyk ufnie wyciągał do niego swoje rączki, a „nietoperz” uśmiechał się i brał je w swoje wąskie dłonie. „Dlaczego właściwie nazywani go nietoperzem?” – pomyślałam z niechęcią do siebie samej, – „Bo go nie lubię? I jakim prawem go nie lubię, skoro jest wprawdzie obcym, lecz nieszczęśliwym i chorym chłopcem?!” Jonyk zagaworzył nagle radośnie:
– Tet…?
– Nie „tet”, tylko tata – poprawiłam go.
– Tet – powtórzył mój synek, a chłopiec zawtórował mu dźwięcznie:
– Tet.
„Ten chłopak jest na poziomie półrocznego niemowlaka” – pomyślałam ze smutkiem. „Obaj gaworzą, zamiast mówić”.
– Prowadzisz mnie do niego, tak? – spytał nagle „nietoperz” pogodnym głosem. Już chciałam mu coś odpowiedzieć, gdy Jonyk oświadczył donośnie:
– Tak.
Westchnęłam i skoncentrowałam się na prowadzeniu auta. Przejeżdżaliśmy właśnie przez miasto i musiałam bardziej uważać.
– Kot – zagaworzył znowu Jonyk.
– Widzę, że znasz nowe słówko, synku! – roześmiałam się i równocześnie pomyślałam, że Kotyk może dobrze wpłynąć na tego chłopca. Przypomniałam sobie głośną teorię jakiegoś amerykańskiego psychiatry, że towarzystwo zwierząt doskonale oddziałuje na upośledzone dzieci.
No cóż, na razie było lepiej, niż sobie wyobrażałam. W domu dam temu chłopcu jeść, położę go spać koło siebie na nowej kanapie, Jonyka umieszczę w jego dawnym łóżeczku – i jakoś przejdzie nam ta jedna, męcząca noc z niepokojącym, przymusowym gościem. Jutro po południu odwiozę go siostrze Amacie i powiem, że dotrzymałam danego słowa, ale, co było do przewidzenia, nic mądrego z tego nie wynikło.
Nasz dom leży na wzgórzu i już z daleka ujrzałam go na tle zachodzącego słońca. Słoneczny krąg schował się za bryłę budynku, lecz jego promienie otulały cały dom.
„Wygląda jak wielka, świetlista brama” – pomyślałam.
Adam nie zdziwił się widokiem chłopca. Już nieraz przywoziłam do nas na weekend dzieciaki z sierocińca, żeby przez dzień czy dwa poczuły się jak w prawdziwym domu.
– Podrzutek z autyzmem – powiedziałam krótko, ze źle skrywaną niechęcią, nie wdając się w szczegóły. Chłopiec tymczasem już wysiadł z auta i biegł w stronę siedzącego na trawniku Kotyka. Kocur zmrużył ślepia, potem szeroko je otwarł, zjeżyła mu się cała sierść, ogon zaś postawił na baczność – jak w chwilach największego napięcia.
– Podrapie go! – wrzasnęłam, ale nim do nich dobiegłam, dostrzegłam z ulgą, że jest wręcz przeciwnie: Kotyk ocierał się swym potężnym cielskiem o chłopca, a ten najpierw go głaskał z niespotykaną czułością, a potem wziął na ręce i przytulił do siebie. Ha, widocznie ten amerykański psychiatra ma rację! Jutro powiem Cecylii, żeby sprawiła temu chłopcu kota.
– Jonyk nauczył się dwóch nowych słów – poinformowałam z dumą Adama, zerkając na chłopca z Kotem. – Powiedział „tata”! Co prawda zabrzmiało to raczej jak „tet”, ale zawsze… Drugie słowo to „kot”.
– Czy tego chłopca badali naprawdę dobrzy lekarze? – spytał mój mąż, przyglądając się „nietoperzowi”, który nadal gwałtownie tulił Kotyka. Ku memu zdumieniu Kot nie protestował, lecz lizał chłopca różowym języczkiem po śniadej twarzy. Jego ślepia rozjarzyły się, jakby naprawdę były dwoma prawdziwymi szmaragdami. Po twarzy chłopca płynęły łzy – Chryste Panie, co mu się dzieje?
– On na mnie nie robi wrażenia chorego. Choć zapewne jest nadwrażliwy… Płacze. Może nasz dom mu coś przypomina? – ciągnął tymczasem Adam. – Hm… przed laty, jako bardzo młody i bardzo niedoświadczony lekarz, odbywałem praktykę w sierocińcu i chyba też pomyliłem się kilka razy w diagnozach…
– … a ja nawet coś o tym wiem – zachichotałam.
Przez ten mój żarcik wieczór upłynął nam na wspominaniu wszystkich najważniejszych momentów sprzed ośmiu lat, gdy poznaliśmy się z Adamem w sierocińcu.
Chłopiec, na szczęście, okazał się niekłopotliwym gościem. Towarzyszył Jonykowi i Kotykowi w zabawie na kocyku przed kominkiem. Bez żadnych ceregieli samodzielnie zjadł kolację i również bez kłopotów pozwolił ułożyć się do snu w pokoju dziecinnym. Jedyne, przy czym się upierał, to żeby być cały czas blisko Kota. Kotyk nie tylko nie protestował, lecz ku memu zdumieniu cały czas lgnął do chłopca. Sprawiali wrażenie, jakby nawzajem pilnowali siebie, nie odstępując się ani na krok.
Choć „nietoperz” wyglądał na normalnego, nie chciałam ryzykować i nie zostawiłam go samego z Jonykiem w pokoju. Ułożyłam się obok chłopca na kanapie, z książką w ręce i jeszcze chwilę ją czytałam przy małej lampce. Kotyk, zamiast jak zwykle wleźć na poduszkę koło naszego synka, tym razem powędrował do naszego gościa. I leżeli teraz koło siebie, ogromny kot i obcy, niepokojący chłopiec, który objął zwierzaka ramionami i drzemał z głową przytuloną do kociego pyszczka. Miał tak spokojny i pogodny wyraz twarzy, że moje wszystkie lęki stopniowo zaczęły mijać. Dziwiło mnie tylko, że moje Dziecko nie ryczy z powodu braku Kota na swojej poduszce.
Książka okazała się nudna, więc odłożyłam ją szybciej, niż myślałam, i zgasiłam lampkę. Przeciągnęłam się, uważając, aby nie dotknąć drzemiącego chłopca i zamknęłam oczy.
– FRUNIEMY? – spytało moje Dziecko. – FRUNIEMY – potwierdził Kot. – ZŁAPMY SIĘ ZA RĘCE…
Kotyk podał grubą łapkę chłopcu, ten bardzo mocno schwycił moją dłoń, a ja drugą ręką objęłam małą piąstkę synka…
Читать дальше