Kolejna wiosna zdarzy się jak niezmienność rzeczy, chociaż Kosmos przekształca się, tworzy nowe twory o nieznanych masach, składnikach, o nienazwanym przez Ziemian życiu. Tam i tu coś się toczy, kłębi, trwa i przemija w czasie przez nas nie pojętym, lecz kiedy odchodzimy, czas staje się namacalny.
Oddaję Ci we władanie moje chore ciało, a Ty w nim dostrzegasz jedynie nowe śmierci. Mam jeszcze imię, szacunek dla Ciebie, odczuwam Twój smutek, zdenerwowanie, zmęczenie i bezradność. I cieszę się, kiedy się do mnie uśmiechasz.
Przepraszam. Pamiętasz moje imię. I zawsze pytasz: co ja mam z tobą zrobić, Basiu? Zawsze mnie można przytulić, kiedy nie można mnie uratować.
Dla większości z nich będę już tylko narkomanką i nic się nie będzie liczyło, ani moja praca, ani uśmiech nad cierpieniem innych dla ich zrozumienia, ani smutek nad każdą śmiercią. Nie mogę stale odchodzić. Czy będzie mi dane zaistnieć w tym mieście, w ogóle?
Ja nie potrafię być zła i nigdy nie byłam. Całe zło wypaliło się we mnie w tamtym wcieleniu, owładnięte chorobą narkomanii, nigdy nie było przeciwko innym.
Chciałabym się wyzwolić z zależności finansowej, ale w tym systemie nie da się i nic nie można zmienić.
Znowu tyle książek do przeczytania, tyle nowych pomysłów do napisania, tyle potrzeb wolności i samotności.
By wyjść z nałogu, trzeba pokochać stan trzeźwości, bo wtedy autentycznie można poczuć ciepło dnia i grozę nocy.
I tak od nowa trzeba godzić się ze sobą, ze światem, ze śmiercią. Czy zdążę?
Przedwiośnie to czas umierania, gdy zdążę, obudzę się do życia. Codzienna walka o oddech.
Sen nie chce mnie zabrać w swoje władanie. Jaka cisza wokoło. Ech, dlaczego nie mogę być z tobą? To pytanie ciśnie się do ust, jak zwierzę przeciska się przez kraty w poszukiwaniu wolności. Kiedy mówię „kocham”, słowo wydaje mi się zbyt małe w porównaniu z tęsknotą, która mnie spala co dzień. Nadal boję się ofiarować Ci ten wiersz.
Wiesz, nie znam smaku tequili. Jak tak można żyć? Nie mogę uprawiać miłości, mogę jedynie kochać opętanie.
Zespół braku ojca.
Zespół braku matki.
Głód miłości.
To, obok choroby somatycznej, podstawowe przyczyny zaburzeń u dzieci. Mówię o tym rodzicom, ale oni nie rozumieją, nie pojmują, że można potrzebować czegoś takiego, kiedy kupuje się bardzo drogie zabawki.
Lekarz łagodzi objawy i nadal namawia mnie na operację.
Robiłam korektę Pamiętnika . Jeszcze kilka miesięcy i ukaże się w nowym wydaniu.
Nie chcę umierać każdej nocy i w ciągu dnia. Śmierć dławi mnie kościstymi ramionami i nie miażdżąc utula.
Cezar jest bardzo chory. Rozpoznaję śmierć, wyczuwam ją tak jak u moich pacjentów, lecz łudzę się, że to jeszcze nie teraz.
Kula ziemska jest celą śmierci.
Cała rzeczywistość wokół mnie się zmienia. Oglądam świat i ludzi spoza innego wymiaru. Siedzę w szklanej kuli, która nagle powróciła i osaczyła moje ciało.
Wyrywam śmierci mojego Małego Przyjaciela, lecz trudne to zawody. Takiej walki nie toczyłam nigdy wcześniej i nie znam jej wszystkich podstępów. Wiem, że uderzy w chwili pozornego polepszenia, ale co jeszcze?
Na pediatrii widzę, jak silny jest lęk dzieci przed samotnością i opuszczeniem, dlatego chorują. Usiłuję to wytłumaczyć ich rodzicom, ale wydaje mi się, że moje racje trafiają w pustkę.
Zrobiłam ostatnią korektę Pamiętnika narkomanki .
Dzisiaj umarło czworo pacjentów.
Tworzenie jest czymś wspaniałym na gruncie nieokiełznanej fantazji, która odkrywa coraz to nowe krainy i pozwala z nich czerpać jak z baśniowego sezamu.
Im więcej przyglądam się aktowi odchodzenia, tym mocniej chcę żyć, lecz są jeszcze takie chwile, kiedy nic nie jest w stanie mnie powstrzymać od lęku przed pytaniem o sens istnienia.
Kiedy rano wchodzę na drugie piętro mojego oddziału, muszę ukrywać osłabienie i wyrównywać oddech. Później podczas wizyty staram się nie zemdleć i dotrwać do końca, lecz jak długo to mi się będzie udawało?
Napisałam testament. Jedna z moich pacjentek jest notariuszem i przeżywa lęki egzystencjalne, a ja ją nagle zapytałam o formę sporządzania ostatniej woli. Wyjaśniła mi trochę zaskoczona. Tylko, na Boga, nie wiem, gdzie go ukryłam. To te moje zaburzenia pamięci. Zawsze tak jest – gdy chcę coś schować, czynię to najlepiej przed sobą samą.
Hokusai: Jeżeli chcesz narysować ptaka, musisz stać się ptakiem.
B.R.: Jeżeli chcesz poznać siebie, musisz stać się sobą . Harmonia, która się we mnie zespala, brzmi coraz jaśniejszymi i czystszymi dźwiękami.
Co tak we mnie tnie ciszę, rozbija czas, łamie ramy przestrzeni? To niepoznawalne, lecz czuję w sobie własną metafizykę.
Znowu jestem małym zwierzątkiem, zamkniętym w pułapce rozgrzanego wiosennym słońcem miasta. Liczę dane mi dni.
Cezar odchodzi. Nie mylę się już, kiedy ona osacza twarze moich pacjentów. Przyszła po Cezara i czeka niecierpliwie.
Czuwam przy tobie, mój Mały Przyjacielu. Widzę, co się dzieje. Wlewam w ciebie leki, a ty patrzysz na mnie swoimi mądrymi ślepiami i mówisz: – To już nic nie da, koniec się zbliża.
Och, nie opuszczaj mnie jeszcze, jesteś mi tak potrzebny, proszę.
Tulę się do twego ciała, zniszczonego chorobą, by na zawsze ciebie zapamiętać. Będziesz zawsze w moim sercu, Przyjacielu. Przez lata wierności mówiłam ci wszystko i znasz moją tajemnicę. Zawsze na mnie czekałeś, wierzyłeś, że powrócę.
Łudzę się, lecz nie ma cienia szansy. Niszczy go rak żołądka, schudł i wygląda jak stary plasterek cytryny. Ważył kiedyś czterdzieści kilogramów.
Przyglądam mu się godzinami, podaję leki i boli mnie w środku, jakby wypalali ropień. Przygląda mi się ze spokojem w pożegnaniu.
KONIEC. Żegnaj, mój Mały Przyjacielu.
Zabrałeś mi siebie. Odszedłeś w spracowane południe, kiedy musiałam cię zostawić, by pomagać innym.
Wypłakałam w nocy cały ból. Królestwo wypełniło się niepojętym smutkiem, pusto się zrobiło, Przyjacielu. Zostawiłeś mnie…
Nie potrafię się bez ciebie poruszać po moim Królestwie. Wszystko mi ciebie przypomina. Schowałam twoją fotografię. Nie mogę teraz na nią patrzeć. Przez te lata wytrzymałeś wszystkie moje radości, smutki, ucieczki, powroty. Kiedy się na ciebie gniewałam o jakiś nic nie znaczący drobiazg, przepraszałeś mnie. Dawałeś mi szkołę prawdziwej przyjaźni.
Kim jestem i po co jestem?
Już mnie nie witasz, kiedy powracam do domu.
Noc poezji, drżenia, lęku i nadziei.
Noc rozkoszy.
Serce, poczekaj na życie.
Codzienne dotykanie śmierci. Opuszkami palców. Smakowanie językiem. Zapach przedmieścia Raju. Umierasz i przyglądam ci się bez lęku, z zakłopotaniem, że to ja tu jestem, a nie ktoś bliski. Umieranie bez tajemnic, bez majestatu śmierci, oficjalnie, w pośpiechu, łóżko po łóżku, bez skupienia, samotnie. Urzędowe stwierdzenie zgonu i to wszystko. Ostatni akt życia odegrany w kiepskim teatrze, na niewłaściwej scenie.
Читать дальше