Minął dzień i nie wydarzyło się nic, a przecież tak wiele się we mnie dzieje. To kolejny dzieli mego życia, abstynencji, innej wolności.
I nie chodzę już śnięta po świętych rogatkach miasta, toczona własną, zatrutą krwią i nie przegrywam młodości w pokera z diabłem, spowita ulotnym zapachem cmentarza jak śmierdzący, żywy trup.
Śniłam ampułkę morfiny. Poleciałabym jak nic, bez mrugnięcia powiek, bez westchnienia, bez lęku, prosto w objęcia kolejnego obłędu. Słaba jestem, słabiutka.
Za kilka dni skończę dwadzieścia dwa lata, tak po prostu będę miała urodziny. Rok życia, rok studiów, jeden pobyt w szpitalu, fascynacja karate, przewrót polityczny w kraju. I rok moje przemiany. Czy wytrzymam swoją samotność z wyboru?
Jestem samotnością.
Jestem wolnością.
Jestem lękiem.
Jestem psychologiem.
Jestem schizofreniczką.
Jestem narkomanką.
Jestem człowiekiem.
Kim jestem?
Znowu zapadam w otchłań. Zaliczyłam pierwszy rok studiów i przyszło odprężenie, smutek i nowy lęk.
Nie wiem, czy gdzieś wyjadę. Nie mam na to siły, przyszło zbyt duże osłabienie, ten rok kosztował mnie zbyt wiele emocji i napięcia. Czy mi się uda? Tamto powraca we wspomnieniach, obrazach, powraca bólem…
Wolny czas to mój największy wróg. Lato pachnie mleczkiem makowym, wabi igłami i strzykawkami na polach namiotowych. Nie, nie dam się. Ale jak nie dać się sobie, jak walczyć ze sobą, co w sobie zabić, by inne żyło?
Kombinujesz, Basiu, skręca cię. Masz pełnoprawny status studenta i, wydaje ci się, że możesz sobie pofolgować, ale to cię zgubi i wiesz o tym doskonale.
Ludzie w kolejkach walczą o byt. To niepojęte dla mnie, przeraża mnie to, że tak można żyć i tylko tak.
Chodzę z Cezarem na długie spacery, jesteśmy teraz nieodłączni. Nadal nie ma ludzi wokół mnie. Milczenie staje się moją częścią. Przypominam lisa, który nie wierzy, że można go oswoić. Nie ma koloru, na który reaguję przyjaznym gestem.
Dużo czytani, jedną książkę dziennie. Nadganiam utracony czas. Odkrywani świat literatury i innej psychologii.
Muszę się sama wyzwolić. Może wtedy uwierzę, że istnieję.
Widzę narkomanów na ulicach i wydaje mi się, że całe miasto jest naćpane, zatacza się, kiwa usypiając na ławkach w parku.
Moje oczy nareszcie nabrały blasku i nie są szklaną taflą, pustymi oczami lalki.
Nie wolno mi tego utracić.
Nie wolno mi ponownie oślepnąć.
Nie dojrzę ukochanego człowieka, nie będę potrafiła go odnaleźć.
Nie będę pamiętała, że szukam miłości.
Byłam na przesłuchaniu. To formalność, chcą wiedzieć, gdzie się podziewam i czy nie działam. Dadzą mi spokój, jak wszystko będzie okay . Czyli mogę studiować i nie będą pytać w uczelni o opinię. Ale gdybym… to oni mi wtedy… To ja wiem, nie muszą straszyć.
Serce buntuje się przeciwko nadmiarowi niezdrowych emocji. Wtedy czuję, że to już blisko. To takie niepojęte, poznanie tajemnicy wiecznego snu, na który tylu zapada wokoło. Myślę, że ktoś poprowadzi mnie za rękę w pierwszą otchłań i odnajdę światło.
A tak naprawdę, to dziwne, że z taką wadą serca nie umarłam przez tamte lata. To graniczy z cudem w medycynie.
Ta straszliwa chęć – rzucić wszystko i wyjechać. Co i dokąd tak mnie gna? Głód psychiczny…
Jeżdżę w pogotowiu ratunkowym jako sanitariuszka. Nie mogłam tak siedzieć w domu, nie mogę wyjechać.
To tragiczny teatr życia, scena realnej śmierci. Giną ludzie i ja na to patrzę. Przyglądam się umierającym z bliska, przyglądam się śmierci. Pomagam ludziom. Czy to wszystko ma sens?
Dziwne jest to życie ludzkie. Zgony, samobójstwa, choroby i inne nieszczęścia. A układy wśród personelu to dopiero samo życie… Tutaj nie ma szczęśliwych ludzi. Wszędzie wchodzi się w jakieś bagno i trzeba jakoś w nim funkcjonować.
Trzeba w tym być, by nie odejść?
Zawoziłam do Lublińca młodą schizofreniczkę i było mi smutno, że muszę to zrobić. I ona winiła mnie za to, że wiozę ją TAM. Doskonale ją rozumiałam.
Unikam w rozmowach z ludźmi tematu miłości.
Jestem jedyną osobą w pogotowiu, która nie pije, nie pali, nie przeklina.
Seks ogarnia ciała i dusze ludzi pracujących w pogotowiu, jakby na tym kończyło się życie. Możliwe, że wszystko kręci się wokół pieniądza i dupy, ale nie chcę takiego życia. Nigdy nie chciałam. Forsa była mi potrzebna na narkotyki i głód mnie zmuszał do popełniania przestępstw, co było sprzeczne z moją naturą, brzydziłam się tym jak śmierdzącym gównem. Seks to także dla niektórych nałóg.
Są inni ludzie, wiem. Poznałam kilka osób na studiach, które mają odmienną hierarchię wartości. Podobną do mojej teraz.
Znowu powracają duszności. Te nocne dyżury, zrywanie się co godzinę do wyjazdu, i tak przez dwanaście godzin. Ciągle mi brakuje odwagi do życia lub samobójstwa.
W nocy byłam w Bytomiu na oddziale sztucznej nerki. Wiozłam dwudziestoletniego chłopaka, który jest dializowany trzy razy w tygodniu i wierzy, że dostanie przeszczep, który się przyjmie. To niepojęte. Jest niewolnikiem aparatury, a tyle w nim wiary. Chłonęłam ją dla siebie. To była bardzo ważna noc. Zaczęłam wierzyć, że można.
W te cudowne noce rozbudzają się wieczne tęsknoty za miłością, przyjacielem. Lękam się bliskości. Jestem jeszcze zagubionym dzieckiem.
Praca mnie uspokaja, choć obcuję z cierpieniem innych. A może właśnie dlatego?
Słyszę często Kotana w „Trójce”. Działa, wyjaśnia, tłumaczy. Okazuje się, że istnieje problem narkomanii w Polsce. Gdyby nie polityka, nie doszłoby do epidemii. Ale to nikogo nie interesowało dotąd. To nie moje dziecko zostało zarażone śmiertelną chorobą… Może posłowie nie mają dzieci?
Muszę leżeć. Powaliło mnie, przygniotło głazem. Jak długo można się dusić? Czuję pustkę, jakby nic nie było przede mną i poza mną. Nie rozumiem swego JA. Na Szczycie wielkie poruszenie ludzkich mas w religijnej ekstazie. Czy modlitwy bywają wysłuchane?
Muszę znowu iść do lekarza, z sercem dzieje się coś niedobrego. To wlecze się od dzieciństwa, po chorobach reumatycznych. Wtedy już mówiono mi, że jestem chora, ale dzieci nie wierzą w takie informacje. Chyba, że nie mogą się bawić czy chodzić. Mnie ograniczono wysiłek, ale oszukiwałam i szalałam w zabawach. A teraz nie da się oszukiwać siebie…
Koniec z karate, jeżeli chcę żyć. Mam skierowanie do kliniki na badanie. To zabrzmiało jak wyrok. Który to już w moim życiu?
Zawiozłam do kliniki dwa noworodki z wrodzonymi wadami i zobaczyłam na oddziale dziecko z wodogłowiem. Przypominało duży, dziecięcy balon, porzucony przez znudzonych zabawą. Rodzice dziecka nie chcieli go odebrać ze szpitala. Ma czekać tutaj na wiosną śmierć.
Читать дальше