Takiemu domowi nie można zaufać. Dlatego tak łatwo z niego uciec, nawet w całkowite zgubienie.
Wieczorami oswajam coraz to nowego zwierza w sobie. Chyba niewiele istnień ludzkich dopełnia się do końca. Dławi mnie serce, które staje się nowym wrogiem, a może to w gwiazdach zapisane.
Wiem, że jesteś na wyciągnięcie ręki i czekasz w rogu pokoju. Ta nić zerwie się delikatnie, jak pajęczyna małego pająka, a potrafi omotać muchę, czego mnie nie udało się zrobić z inną żywą istotą na tej ziemi. Nadal czekam, chociaż czasu nie stanie. Wyruszam na niebiańskie zawody. Spotkam tam wielu, którzy zbyt wcześnie szarżowali w ciemność, którzy nie chcieli wierzyć, że są śmiertelni. Moja wiara przedłużyła sprawy oczywiste. Teraz moja kolej, ale poczekaj jeszcze trochę. Nie dam się tobie utulić dzisiaj.
Duszność minęła i znów jestem człowiekiem, a nie rybą wyrzuconą na brzeg przez złośliwy ocean.
Trzeba żyć ze sobą w zgodzie. Nadal rozkapryszona, gniewna, niekiedy pełna wrogości do tego najlepszego ze światów. Co za brak równowagi emocjonalnej! Wydaje mi się, że wiem, a to kolejny podstęp mojej duszy.
Ponownie śniłam swoje zwłoki w rozkładzie.
Czasami wszystko wydaje się do przetrzymania, a niekiedy świat rozbija się o drobne sprawy. Bezczynność jest zgubą. Różni ludzie mówią różne rzeczy w środkach masowego przekazu.
Nareszcie. Zaczynamy 8 lutego zajęcia na uczelni. Trzeba się przygotować do zwiększonej obrony przed nimi. Mimo wszystko nie umiem tego nazwać powrotem do prawdziwego życia.
Byłam na proszonej zabawie. Ludzie nie rozumieją, dlaczego nie tańczę. To takie proste – ja nie tańczę, mimo że mam dwadzieścia dwa lata.
Przyjechałam do akademika. Milicjanci zostawili bałagan, pokradli trochę różnych rzeczy.
Justyna przywiozła szampana i zrobiłyśmy sobie powitanie. Każdy student dostał specjalną przepustkę i przez dwie godziny opowiadano nam o naszych obowiązkach. Żadnych praw.
Nie uda im się nas zastraszyć. Ludzie trochę się zmienili, są bardziej rozdrażnieni, napięci. Nawet wykładowcy wybuchają.
Wszyscy jakby jeszcze na coś czekali. Tylko na co? Co można tutaj zmienić?
Znowu trenuję i to mnie trzyma przy życiu, chociaż zabiera zdrowie. Może już tak ma być, absurd na każdym zakręcie, ale inaczej nie potrafię, nie umiem się wyzwolić z wiecznego lęku.
Olśnienie na miarę kosmicznego odkrycia – kocham mój dom, kocham rodziców.
Cały dzień nad książkami i końca nie widać. Działamy jak półautomaty, o to im chyba chodzi. Ale nie uda im się. Mimo to dobrze, że boję się wysokości.
To proste połączenie, po każdym treningu nasilają się objawy niewydolności krążeniowo – oddechowej.
O Panie Boże, nie zabieraj mi tego, jeszcze nie teraz.
Chyba zaczynam żyć w innej epoce. Nie ma skali porównawczej, jak było przed rokiem 1980, bo trwałam w innej czasoprzestrzeni, lecz teraz jest coraz trudniej i trzeba zmarnować osiemdziesiąt procent czasu na zdobycie niezbędnych do życia rzeczy.
Być spadającą gwiazdą w czyichś marzeniach i spełniać każde życzenie.
Jestem jak ptak, który zagląda do karmnika w śnieżny poranek, wędrująca gwiazda, która nie spada w marzeniach z tajemnym życzeniem. Zatopiłam się na dnie oceanu.
Po walkach jestem poobijana. Gdybym miała zdrowe serce… ale nie mam. Dalej trenuje i udaję, że tamtego nie ma. Oszukuję lekarza. Zapłacę kiedyś za to.
Nikt dzisiaj nie wręczył mi kwiatów, nie pocałował w rękę, składając lekki ukłon, nie objął ramieniem, nie przytulił, nie wyszeptał marzeń.
Na Boga, wcześniej nie miałam takich pragnień.
Uciekam przed siebie: albo w tłum, albo w las, albo w nicość. Bronię się w tajemnych sekundach, odliczanych przez skradzione zegary. Pożyczam od Boga dni. Wydaje mi się, że całe moje życie to czek bez pokrycia.
Zaliczamy coś, czego niby się uczymy, a to potajemna walka o przetrwanie tego wszystkiego, co przypominają dewiacyjne zarządzenia.
Rozmawiałam z Kotanem przez telefon. Teraz dopiero zrozumiałam jego siłę, kiedy musiał zaczynać co tydzień wszystko od nowa: w każdy poniedziałek, kiedy wracał po niedzieli na oddział i wiedział, że wszyscy olewali leczenie, zaćpali albo uciekli. I on się zbierał i zaczynał dokładnie wszystko od początku, wierząc od nowa w nasze kłamliwe obietnice, przyrzeczenia, przysięgi, zaklinania, że to był ostami raz.
I tak mijały miesiące i lata. Kto jest w stanie udźwignąć takie życie, te wszystkie śmierci, porażki, zagubienia.
Myśmy nie kłamali. Ćpun wierzy w to, co mówi, tylko za minutę myśli już całkiem coś innego, bo osaczało go pragnienie narkotyku, które wszystko niweczy.
Tak dawno nie pisałam. Kiedy przerywam, wtedy czuję, że znikam jak kawałki roztopionego metalu. Dziennik ochładza mnie z wielu namiętności, nieprzespanych nocy i śniętych dni.
Uczę się do dwóch idiotycznych egzaminów. Jestem wyczerpana szarpaniną i codziennością. W pół jawie, w pół śnie wydaje mi się, że znowu jestem w domu obłąkanych. I słyszę nowe wycia w akademiku i wiem, że nie tylko mnie ogarnia szaleństwo.
Zdołam to wszystko, bo innego wyboru teraz nie ma. To na pewno nie jest studiowanie, ale prawie wszystko w naszej rzeczywistości okazuje się skandalem.
Oddycham przegapioną wiosną. Chce się wędrować po łąkach z kimś za rękę.
Tym razem straszą pochodem pierwszomajowym.
Ogarnia mnie wielka tęsknota za życiem, miłością, tańcem słońca i wolnym wiatrem.
Nie będzie oddechu, od razu zaczynamy następny semestr.
Nie potrafię tak po prostu porozmawiać o niczym z drugim człowiekiem, czuję się wtedy znudzona jak uśpiony lew w klatce. Nie pojmuję moralności świata.
Na treningach zatapiam się w ciszę, w siebie. Jestem wtedy bardzo namacalna. Słyszę, jak serce pompuje krew, ogrzewa ciało. Tam wstępują we mnie nie znane siły, staję się całością. Walcząc jestem bardzo łagodna i nie odczuwam żadnej agresji. Ten spokój towarzyszy mi jeszcze długo i oswajam go w sobie jak rozkwitający kwiat.
Tamto powraca i nie da się oszukać, siebie i czasu, Bronię się jak roślinka na skalistym brzegu przed wiatrem, który wygina ją w jedną stronę, w przepaść.
Nadal jest niespokojnie w kraju. Na uczelni tylko nas straszą, inaczej nie potrafią z nami rozmawiać.
Miotam się jak źdźbło trawy na spalonej łące. I sensu w tym nie widzę. Istnienie – czym ono jest? Tyle razy umierałam i nie chcieli mnie nawet TAM, jakbym Bogu nie była potrzebna… Ileż w jednej klatce trzeba pomieścić światów urojonych, wizji i samotnych marzeń…
Czy można mnie oswoić? Justyna trwa ze mną. Iwona odeszła, inni są obok. Czasami szukam pomocy u nie znanych ludzi, odkrywając przed nimi cząstkę mego życiorysu, wycinek czasu, którego nie potrafię do niczego dopasować i błądzimy razem z tym zwiększonym ciężarem po ślepych uliczkach. Słyszę, jak ściany szepczą nocami.
Читать дальше