Boże, ratuj mnie, kiedy nie stanie człowieka we mnie ani żadnej innej siły, która powstrzymałaby pęd ku zagładzie.
Po szaleństwach jednej nocy padłam na polu walki, zawieziono mnie do kliniki i już nikt się tam nie dziwił, że trzeba od nowa mnie ratować. Rano odłączyłam się od kroplówki i uciekłam przy pomocy Justyny, która przyniosła mi ubranie.
Jestem przedziurawioną łodzią podwodną. Nie wypłynę.
Zataczam się po świecie odratowana, nie wiem po co, przez młodych lekarzy, którzy jeszcze ratują szaleńców z takim samym uporem, z jakim ja odchodzę. Dzięki wam za to.
Basiu, zastanów się, co naprawdę chcesz uczynić. Szkoda czasu i poświecenia innych dla ciebie. Wybierz w końcu…
Jeszcze nie jestem gotowa. Za mało wiem, i kiedy gna mnie do śmierci, nie potrafię się powstrzymać.
Usiłuję ustać na nogach po ostatnim umieraniu. Ludzie omijają moje obłąkanie.
Czas, przeszywany ciągłą świadomością bólu, wydaje się stracony.
Rozprasza, rozpala na drobne iskierki, które ulatują. Przytulić się, by tak nie bolało. Milczenie zamyka mnie tajemnym kluczem.
Kręcimy się wokoło.
Ustąp, a zwyciężysz.
Z pokorą wobec życia wchodź w życie, Basiu.
Piszę codzienne umieranie i podnoszenie się jak zakazaną modlitwę.
Skończyłam dwadzieścia trzy lata. Odśpiewano mi sto lat na zajęciach z metodologii.
W jakim punkcie czasoprzestrzeni jest moje Królestwo?
Zdałam egzaminy i zaliczyłam drugi rok studiów. Drugi rok innej samotności. Po siedmiu latach tamtej, po czternastu latach tej pierwszej. Wcześniej cały kosmos samotności. Moja rodzina ma we krwi samotne przeżywanie świata.
Przekreślić tomy dzienników. Co wtedy?
Dokąd jeszcze można odejść?
Już tylko TAM.
Przez siedem lat karmiłam moje ciało i krew jadem. Jak długo potrwa odtruwanie? Muszę dokonać wyboru i wybrać siebie. SIEBIE WYBRAĆ.
Usiłuję ochłonąć po tym, co się ostatnio wydarzyło na uczelni.
Nie udało się im nami zawładnąć, chociaż bardzo tego pragnęli.
Poznaję poezję Sylwii Plath. Dlaczego inni popełniają samobójstwa? Tak, Lady Łazarz, kiedy nadchodzi czas umierania, żadna siła nas nie powstrzyma.
Moje dłonie zadawały śmiercionośne ciosy, a nie potrafią przytulać.
Walczy we mnie tyle postaci. Jestem jak wiecznie niespokojne morze. Powstaje codziennie we mnie coś nowego, pełnego niedosytu dla widza z zewnątrz, i zrywam się do nowych poszukiwań jak fala bijąca o brzeg.
Kiedy jestem spokojna, czuję że wolność wewnętrzna jest na wyciągniecie ręki. Robię krok do przodu, oddala się z nowym podmuchem wiatru.
Zupełnie zapominam o polskiej rzeczywistości. Dopiero gdy mnie dotyka bezpośrednio, przyglądam się zdumiona jej absurdom.
Nie rozmawiam z otaczającymi mnie ludźmi. Nie odpisuje na listy, nie odbieram telefonów.
Stało się, zaćpałam. Nie byłam w stanie opanować żądzy głodu, który wysysał mnie. Powróciły koszmary, gdy działanie narkotyku zaczęło słabnąć.
Przegrałam. Odczuwam inaczej przemijanie czasu. Co się wczoraj wydarzyło? Wystarczył impuls kodowany latami przez mózg na przyswajanie przyjemności i tęsknoty. Teraz już nic mnie nie powstrzyma…
Jestem zawieszona w innej próżni. Nie umiem czytać, pisać. Nie potrafię cieszyć się. Biorę codziennie, inaczej już się nie da. To mnie wchłania niczym gąbka. W nasyceniu mam ochotę wyrzygać się na siebie.
Nie potrafię się powstrzymać. Obezwładnił mnie nałóg. Cały czas, całe dwa lata, oszukiwałam siebie naiwnie wierząc, że wyjdę z tego i to sama. Bohatersko i bezboleśnie.
Żegnaj Basiu, marzycielko z samotnych chmur.
Modlę się. Nie wiem co i do jakiego Boga. Szukam w rozpaczy.
Po co szukam, kiedy odnajduję w każdym ukłuciu w żyle ból realny.
Żal, złość, bezsilność. Wszystko stało się udręką. Męczy mnie przemijanie, czekanie na czekanie.
Powróciłam w nowe układy ćpalnicze. Kupuję heroinę od stałego dostawcy. Uśmiecha się triumfalnie, jestem potwierdzeniem jego koncepcji, że bez względu na długość abstynencji powraca się, kiedy nadejdzie głód i wciąga w topiel.
Nie znam młodych i nie chcę ich poznać. Oni szukają mego towarzystwa, bo otacza mnie mit przeszłości i jeszcze niezbyt mocno śmierdzę trupem.
Jestem taka rozsypana, że to aż nieprzyzwoite. To prawdziwa bezczelność z mojej strony chodzić w kawałkach po ziemi i ciągle odwracać się dupą do świata.
Życie staje się rozpaczą, jeżeli nie wypełnimy pustki w sobie, nie nasączymy jej zdrową miłością.
Schemat odżył bardzo szybko. Rano ładuję herę w kanał. Jestem na małych dawkach. Jeszcze. A wieczorem czuję, że jutro będę potrzebować więcej i więcej, i tak dalej.
Czytam Biesy Dostojewskiego.
Kiedy zbliża się do mnie człowiek, nieruchomieję, zastygam jak przerażone zwierzę. Wystawiam kolce, pokazuję kły lub uciekam.
Baśka, przecież to nie na zewnątrz się kłębi, ale w tobie, chaos cię zjada.
Mogę zapić, zaćpać, powiesić się, zadać ból, wypalić się do końca, zgnoić się lub wypłynąć z nicości. Czuję, że umieram.
Dokładam sobie, umartwiam się odkrywając mistrza Kępińskiego. To jest to, co właśnie tracę. A więc istnieje inna psychiatria. W Polsce coś się dzieje, ale mnie to już nie dotyczy. Totalny płacz w Częstochowie… puszczono gazy łzawiące.
Uciekam z miasta nad morze. Siedziałam na plaży wpatrzona w otchłań i czułam nowy spokój. Jakbym miała siebie przed sobą w bezpiecznej odległości.
Leczę żyły, serce, wątrobę. Mózg mi się zaciera i nie czuję świata. W nocy jakiś siłacz wciska mnie do olbrzymiej strzykawki i zabija tłokiem, miażdżąc ostatecznie.
Uratować się? W głębinie morza? I ono wyrzuca padlinę na brzeg. Wypłynąć tam daleko po dobrą śmierć, lepszą od tej, którą zostawiłam, dać się wchłonąć, wypełnić słoną wodą i zamilknąć.
Nie pamiętam tylu rzeczy, spraw, tylu twarzy, które jak senne mary przewijały się przez moje życie.
Jakie były oczy Filipa?
Jak brzmiał złowieszczy głos Alfy?
A senny uśmiech Igi?
Nie pamiętam. Niczego nie pamiętam.
Jak wygląda moja naćpana twarz, zwiotczałe ciało, szalejące serce, jak bije i komu?
Jak wygląda powolne konanie, dławienie ile w bezdechu, skręcanie ciała na głodzie, zabijanie każdej energii?
Poranny trening na plaży, prawie nie ma ludzi i cisza morska działa na mnie jak balsam. Morze, milczący przyjacielu, JESTEŚ!
Nadal nie wiem, gdzie są moje granice, w których się mieszczę.
Читать дальше