Nie, wtedy, kiedy pokocham.
Budzą się we mnie nowe tęsknoty, już czas. Czym zastąpię pragnienie narkotyku?
Réné Char: Trzeba umieścić się na zewnątrz siebie, na granicy łez i w orbicie głodowych klęsk, jeżeli oczekujemy jakiejś rzeczy niezwykłej, dokonującej się tylko w nas.
Oczekuję spełnienia tego życia, które nieustannie wyrywa się śmierci, zamiast swobodniej łapać oddech.
Dlaczego nadal rozmawiam tylko ze sobą lub z Małym Księciem, lub z Cezarem, lub z Nieistniejącym?
Coś niedobrego dzieje się z moim mózgiem. Słyszę głosy? Widzę upiory? Ciało rozrasta się do monstrualnych rozmiarów? Wydaje mi się, że w długą noc leżę obok siebie, niczym z siostrą syjamską zrośnięta dłońmi lub stopami i dławię się, bo jak udźwignąć aż dwie, kiedy jedna rozszczepia się na tysiące światów…
I te pełzające stwory wzdłuż łóżka. Nie chcę nic mówić, ale nie przypominają chomików z dzieciństwa.
Choruję i wypoczywam w domu. Trzeba zatrzymać się nad sobą, pochylić, by nie dać się sobie.
Myśl o narkotyku wypełnia mnie niczym wysychające jezioro, wypalone podczas suszy, lecz z pierwszym deszczem przemieniające się w głęboką toń, niebezpieczną nawet dla dobrego pływaka. Wbijam w dłonie paznokcie, lecz fizyczny ból nie daje ukojenia. I muszę krążyć z tą bańką w sobie jak z niebezpiecznym ładunkiem wybuchowym.
Wymykają mi się ważne sprawy w kontaktach z ludźmi. Znowu musimy uczyć się czegoś, co nie przypomina psychologii, i wielu innych bezsensów. I nadal traktują nas jak potencjalnych przestępców.
Wszystkie duże i małe przedmioty wydłużają się w kształt ampułki, strzykawki i igły. Nagle świat okazał się walcem z przyssawkami.
Czasem jednak wierzę w to, co robię.
Odwiedziła mnie w Katowicach Anna. Rozmawiałyśmy cały dzień w akademiku. Głównym problemem jest lęk przed ludźmi, co w moim przypadku – psychologa – jest kolejnym absurdem, lecz mam jeszcze trochę czasu, by coś w sobie zmienić. Jak zaufać ludziom?
Przyszedł czas melancholii. Ona nigdy nie zawiedzie, przybywa w porę jak wiemy przyjaciel i trwa, zniewala duszę, szczerzy zęby, wbija okrutnymi podszeptami w myśli obrzydzenie do życia i do siebie.
Nie docierają do mnie śmierci, które nie powinny zaistnieć. Nie przyjmuję do wiadomości kolejnych zgonów ludzi z dawnego orbitowania wokół planety Narkomana.
Znaleziono cię z igłą w tętnicy szyjnej, najbardziej błogosławionej w tej śmierci; znaleziono cię w piwnicy, w zamarzniętej kałuży z błotem na twarzy. Finis coronat opus . A byłeś takim ładnym chłopcem, zanim stoczył cię heroinowy rak.
Justyna chyba będzie wychodzić za mąż. Ma dwadzieścia jeden lat. Zawsze mnie zadziwiał ten przeskok w dorosłe życie. Może dlatego, że tak niewiele o tym wiem. Skąd mam wiedzieć?
A jednak spokojniejsze są moje kontakty z ludźmi. Chyba jestem z nimi bliżej związana, czego nie było wcześniej. Czuję to jakimi nowym zmysłem.
Między mną a Iwoną wyrosła ściana. Zagubiłyśmy się w porozumiewaniu na początku i teraz nie możemy się odnaleźć. Należymy do innych czasoprzestrzeni.
Powraca uczucie przemęczenia. Podsypiam w autobusach, jestem ospała po treningach. Ale nareszcie chce mi się uczyć, chodzić na zajęcia, być z ludźmi. Odkrywam w sobie nowy stan istnienia w rzeczywistości, którą przeżywam na co dzień.
Moje imieniny. Nie da się ukryć, zapisane we wszystkich kalendarzach świata.
Jestem szalona – pragnę miłości i snów. To ja, Barbara Rosiek, umarłam za życia i, o ironio losu, muszę codziennie przyglądać się innym umarłym. A jednak kocham innego szaleńca – kiedy trzymamy się za ręce, świat wiruje i wyrzuca nas na orbitę okołoziemską. W ciemnościach szukamy naszych gwiazd. Są zagubione, lecz świecą blaskiem tak cudownym, że zaczynam od nowa kochać życie.
Zbliża się czas zimowy, rocznicowy i nieco niespokojny. Ludzie tak wielką wagę przywiązują do wszelkich dat, pozwalają odnaleźć się świadomości w świecie.
Czuję, jak przyrasta do mnie język psychologii, nakłada się na język poezji i na ten codzienny. Kiedy jesteśmy w swoim gronie, to poznaje się od razu, z kim mamy do czynienia. Nie mam już tęsknot, tylko deprawacje potrzeb emocjonalnych itd. Ale nie dam się zwariować. Na co dzieli jestem sobą, tak chcę.
Pan od polityki z uśmiechem psychopaty udowadnia nam na wykładach, że jesteśmy niczym razem z naszą psychologią, i ma poniekąd racje. Lecz on także jest niczym ze swoją zawiścią do świata. Nikt nie wie, gdzie są granice prawdy i fantazji.
Réné Char: Stworzyć wiersz, to wziąć w posiadanie weselną tamtą stronę, obecną w tym życiu i ściśle z nim związana, w sąsiedztwie jednak urn śmierci.
Czy można się nauczyć poezji?
Nie, to trzeba czuć od początku do końca w sobie.
Moja samotność to ja. Niczego nie trzeba tutaj zmieniać. Nie można tego ruszać i zniszczyć.
Ludzie zarzucają mi powściągliwość, a ja nigdy nie potrafiłam się otworzyć, nawet w MONARZE tego nie dokonałam. Mnie trzeba oswajać latami przyjaźni lub szaleńczym opętaniem.
Ubrałam choinkę, symbol szczęścia i spokoju, a za kilka dni uschnie. Wszystko jest fatamorganą.
WSZYSTKO JEST MOŻLIWE.
WSZYSTKO JEST BEZ SENSU.
Życie nam dane jest sensem samo w sobie. Żyć, by czuć bicie swego serca i bicie serca drugiej osoby. Radość między cierpieniami.
31 grudnia/1 stycznia 1983 roku
Witaj nowy smutku. Co tym razem mi przyniesiesz? Jaki los ja sobie zgotuję?
Wieczne poszukiwanie prawdy, której być może nie ma, lęk słów, samotność zwiędłego liścia pod rozłożystym drzewem.
Urodziny Marzeny. Żyję, jakby tamto nie istniało, a przecież to nieprawda. Basia to JA.
Człowiek jest dziwną istotą. Tworem nędznym i wielkim. Zdolnym do największych poświęceń i do ostatecznego upodlenia. W którym miejscu jestem ja?
Czuję, że uczę się niewłaściwych rzeczy i jestem skazana na samotne poszukiwania. To dobrze, ale czy nie będę błądzić zbyt długo? Ponownie rozmawiam z nocą.
Coś się dzieje w mojej głowie, czego nie potrafię nazwać ani opowiedzieć. Może i tak się zdarzyć w moim życiu, że zrozumiem, i odzyskam spokój.
Uczę się do egzaminów. Cezar ziewa, gdy mu wyjaśniam, na czym polega rozwój osobowości. To pies z charakterem.
Akceptacja drugiego człowieka, akceptacja siebie.
Przyjechałam do Sopotu. Musiałam wyjechać, uciec daleko od smogu śląskiego. Mieszkam w pustym hotelu koło Opery Leśnej.
Morze w zimie wygląda groźniej. Zmarznięte ptaki na molo czekają na pożywienie. Mewy, łabędzie, dzikie kaczki, rybitwy domagają się moich bułek. Wzdrygam się na widok potężnego dzioba mewy i jej przenikliwych oczu. Oswajanie drapieżnika…
Jednak są takie sytuacje w życiu, że można tego dokonać. Trzeba być tylko wiecznie nienasyconym.
Читать дальше