Mam cudowne poczucie wolności i nieważności czasu. Za długo trwam w tym buncie. Trzeba się otworzyć jak stare pudło z zabawkami i zrobić trochę porządku.
Łabędzie mają przy sobie swoje brzydkie kaczątka. Są wierne. Po utracie współtowarzysza całe życie pozostają samotne.
Cisza jest we mnie i nie jest moim szaleństwem.
Tęsknota za tym, co zostawiłam, to tęsknota za życiem. Boję się swego płaczu. Nie wolno mi było płakać wcześniej.
Morze – powierzam ci moją tajemnicę. Brakuje mi miłości…
Czarny golf, włosy ścięte na zapałkę. Jaka to maska, jaki smutek jej towarzyszy?
Przetransformowanie okaleczeń. Nowy rodzaj autoagresji. Nowy rodzaj bytu. Zabijamy samych siebie, by nie ranić innych.
Polubiłam swego świra. Powroty i pożegnania. Dobrze jest mieć do kogo wracać. Dobrze jest mieć DOM.
Marzena utraciła wszystko, zanim straciła życie, zanim utraciła to, co pozwala umierać spokojniej. Wiarę.
Chcę gdzieś biec. Jechać, zatrzymać się na chwile. Zatopić się w ciszy świeżego lasu. Konno pogalopować przez zaspy. To takie prosto i takie odległe.
Żyje teraz we względnym spokoju. Kiedyś każdy dzień był zapisem niesamowitych wydarzeń, których nie byłam w stanie objąć, teraz czuję się tak, jakbym była w spokojnej przystani, w bezpiecznej zatoce. Może uda mi się zarzucić kotwicę na stałe.
Głowa rozsadzana przez ból. Wtedy przychodzi jedno pragnienie – znieruchomieć, usnąć, zapaść się, by nikt mnie nie wolał, nie dotykał, nie domagał się odpowiedzi.
Czy psychologia to manipulowanie ludźmi? Czy miłość może być autentycznym przeżyciem dwojga ludzi, którzy odnajdują, się w swoim rozwoju? Justyna taka zakochana. Miłość to fizjologiczna psychoza. Całkowite zawężenie procesów poznawczych i intelektualnych. Zaburzenie świadomości. Rozszczepienie emocji i działania. Bywa nieuleczalna.
Dlaczego dane mi było tyle razy umierać i ponownie odradzać się?
Moje serce nie nadaje się do tak ogromnego wysiłku na treningach, a jednak boję się z nich zrezygnować. Boję się zatrzymać, by nie zaatakowały mnie pokusy, które niczym nieznany wróg nacierają w najmniej spodziewanym momencie. To nieustanna walka z cieniem. Niekiedy wystarczy posłuchać drugiego człowieka, żeby usłyszeć siebie.
W nocy osaczają mnie twory wyobraźni. Słyszę głosy. Wołają o rzeczach tajemnych i nieznanych. Czy co wieczór powraca szaleństwo? Trzeba je opanować, wziąć w niewolę. Trzeba zacząć inną opowieść…
Prześladuje mnie nadal Dzień Kobiet. Bardzo nieciekawy dzień, kolejna okazja dla niektórych mężczyzn, by dalej pić. Oczywiście za zdrowie pań…
Wystarczy powiedzieć kilku samcom „tak”, aby znaleźć się w łóżku, ale nic z tego, moi panowie. Nie jestem sztuką na pojedynczy odstrzał. Takie już mam zasady. Naprawdę.
Podczas walk dostałam silne kopnięcie w potylice. Muszę się lepiej bronić.
Poczucie przemijania. Przeciskam się przez sekundy w nieznanych kierunkach. Chcę bez drżenia iść tam, gdzie jest cieplej. Tamto powraca bez jednego dźwięku, tylko jak krzyk rozpaczy zabiera oddech. Przeszłość i przyszłość w walce zacierają czas teraźniejszy.
Zatracam się w Dojo. Przychodzi ukojenie niepokoju. Pokonałam lęk wysokości w tygrysim skoku przez skrzynię.
Tak wielo można w sobie przełamać. Zacząć od początku, od nowa, od codziennego wstawania i podczas conocnej bezsenności. Wszystko można uczynić, jeżeli widzi się sens istnienia.
Jeżeli wolność jest wolnym wyborem, to najprawdziwszym wolnym wyborem jest śmierć. Nie, to nie tak. Prawdziwą wolnością jest zgoda na siebie, zgoda na życie.
Po prostu uwielbiam mojego psa. On mnie też.
A jednak muszę godzić się nieustannie z własnym buntem, rozgniewanym sercem, okaleczonym ciałem, chorą duszą, samotnymi powrotami. Trzeba się z tym pogodzić, bo nie ma innej drogi.
Nie potrafię się pogodzić z chorym sercem, które ogranicza moją aktywność. Nie umiem pogodzić się ze sobą. Nie chcę przegrać.
Noszę w duszy balast przeszłości, który gryzie mnie jak kornik, przetrawia, toczy. Kiedy się poddam, rozsypię się.
Zdałam egzamin z psychiatrii na +5. Nie mogło być inaczej, znam to od środka i z doświadczeń pobytu przez dwa lata we wszelkich zakładach tego typu.
Teraz to takie oczywiste, że można rozdzielić złe od dobrych uczynków. A wtedy… wtedy miałam czternaście lat i psa, który mnie kochał bezgranicznie, i nic właściwie wydarzyć się nie mogło, dlatego ukradkiem wyruszyłam w Święte Miasto i mijałam śpiących pod świątynią, żebraków w Alejach, złodziei podczas modlitwy i prostytutki podsypiające na dworca A natchniony kapłan rozdawał wiarę i chleb.
I wtedy poraziło mnie, wessała samotność pustego miasta nocą, rozpacz nad świadomością i wędrówka do nikąd, w śmierć.
Zamykałam w dłoniach twarz. I przepływałam przez przekłute żyły latami, a mózg wyciekał na bruk, w Święte Miasto powracałam leczyć rany i sumienie. Na ulicach sprzątano ciała, a ja dalej waliłam głową w mur, kalecząc twarz i dłonie cienia. Nastąpił kres wędrowania, ostatni przyjaciel odszedł w bezzębnym uśmiechu, zawisł nad wanną przekłuty złotym strzałem. Wzięłam sznur i zrobiłam wieczną pętlę.
Tyle mogę Ci powiedzieć. Więcej nikt nie jest w stanie zrozumieć.
Gubię się w codziennym dreptaniu wokół życia. Nie jestem przygotowana do tej partyzantki w zdobywaniu żywności i innych rzeczy potrzebnych do przetrwania. Nie nadaję się do życia w tym systemie. Nie mogę godzinami stać w kolejkach, bo już po dziesięciu minutach słabnę z powodu choroby serca. Ten kraj jest dla błędnych rycerzy z epoki Średniowiecza. Nie uczestniczę także w zbiorowym życiu studentów. Justyna żyje miłością.
Przyspieszają nam sesję ze względu na przyjazd papieża. Zaliczamy wszystko w kosmicznym tempie.
Anna domaga się wieści ode mnie. To dobrze, że ktoś chce wiedzieć, że istnieję.
Pochylam się i płaczę.
Płaczę i uśmiecham się.
I wstaję.
Nachodzi mnie „chcica”. Trzymam się za pysk, wbijam się w siebie i tłumaczę, że na pewno tego nie zrobię.
Tak, Anno, tak trudno sobie z tym poradzić, z pustką, bezwładem, samotnością i wolnością.
Przyswajam tony książek psychologicznych i nic z tego nie wynika.
Mieliśmy w naszej grupie trening interpersonalny. Dowiedziałam się, jak mnie na co dzień odbierają ludzie – mój uśmiech to maska, pod którą toczę wewnętrzną walkę, jestem bardzo w niej osamotniona. Boją się moich zmiennych nastrojów, popełnienia kolejnego szaleństwa. Zaskakuję ich reakcjami. Uważają, że męczę się ze sobą. Mój smutek jest dla nich nie do przebicia. Nie potrafią mi pomóc. Odczytali mnie bezbłędnie. Mają wyczucie.
Przeczuwam nowe poruszenie w sobie, zbyt często wspominam niedobry czas. Lęk przed moim milczeniem jest w tobie. Nie potrafię ci niczego opowiedzieć, jeszcze nie teraz. Jeszcze do końca nie dotknęłam, nie poczułam, nie poraził mnie złowieszczy prąd, który może obudzić lub unicestwić.
Читать дальше