Czas dołów i głębin się zbliża. Spadania, wywracania pojęć i wartości, pasji i rezygnacji. Desperacji. Nie ma to jak jesienne odcienie melancholii. Sama czysta forma poezji dołowania. Amen.
Iwona wierzy w człowieka.
Ja nie wierzę w siebie.
Czy jestem człowiekiem?
Czuję się jak dzikie zwierzątko, na które polują niezliczone masy dobrych i złych ludzi. To jakaś paranoja. Niepotrzebnie wracam do mojej przeszłości. Nie umiałam się z nią rozliczyć w MONARZE i teraz sama nie potrafię tego udźwignąć.
Baśka, przecież ty szukasz miłości. Masz szansę, jedną na milion, ale masz. A może za dużo od siebie wymagam? A może za mało od siebie wymagam?
Ludzie mnie unikają, bo boją się mojego lęku, obsesji śmierci, milczenia i desperacji.
Trzeba od czegoś zacząć.
Trzeba odpłynąć od brzegu.
Basiu, trzeba zaistnieć.
Tylko żywi się liczą.
Tym, co odeszli, tylko pamięć, gdy ma kto pamiętać…
W Polsce wiele się dzieje i na naszym wydziale również. Lecz nadal patrzę na to, jak na film nakręcony na innej planecie.
Mój pierwszy pacjent – dziecko z opóźnionym rozwojem przebywające w żłobku. Dlaczego istnieją żłobki?
Cała uczelnia strajkuje. Nie biorę w tym udziału, jest to strajk okupacyjny. Boję się jakiegokolwiek zamknięcia, to uraz po psychiatryku i więzieniu.
Od czasu do czasu wypijamy z Justyną lampkę wina lub dwie. Snujemy opowieści lub zgubne wspomnienia, każda zanurzona w swoim widzeniu świata. Słuchamy muzyki, której człowiek nie powinien słuchać, gdy dołuje, lecz to jakiś rodzaj masochizmu, wpędzanie się w głębsze nostalgie za nieznanym i wyczekiwanym.
Uczę się słuchać drugiego człowieka. Dlaczego dociera do nas więcej w momencie straty?
Chyba stanie się coś. Nie wiem co – coś runie, wybuchnie, jakaś rewolucja… widziałam przemarsz wojsk w Katowicach. Walka przekonań, klas, ideologii. Walka o przetrwanie. Walka o władzę. Bagno.
Chodzę na treningi i trwam w zawieszeniu.
Dlaczego dopiero teraz zaczynam wyrzekać się swego imienia? Dźwięk „Basia” jest tak mocno skojarzony z tamtym, nawet milicjanci tak do mnie mówili, kiedy już mnie nie bili i przywykli do mego szaleństwa.
A jednak to ja jestem i od nowa muszę nazwać siebie własnym imieniem, którego tak często mnie pozbawiano w szpitalach psychiatrycznych, w miejscach odosobnienia, aresztach i innych instytucjach.
Mamy stan wojenny. Co godzinę ogłaszają komunikaty, wprowadzono godzinę milicyjną. Mamy przymusowe wakacje. Cenzurę korespondencji. Wiele osób aresztowano.
Pojechałam do Katowic, do akademika. Dano nam 10 minut na spakowanie, bo akademiki zajmuje ZOMO.
Zaczynają strajkować kopalnie.
W kopalni „Wujek” padły pierwsze strzały. Rząd prowadzi wojnę psychologiczną, wszystko na zasadzie zastraszenia. Mamy zakaz poruszania się z miasta do miasta bez przepustek. Dziwny to czas.
Usiłuję czytać, ale stale słucham komunikatów o sytuacji w kraju. Trzymają nas za ręce, lecz musieliby ludziom zrobić lobotomię. Już nikt nie da się im nabrać. Następuje kolejny okres błędów, za który płacą zwykli ludzie.
Zbliżają się święta. Pachną pieczone ciasta, tak jakby tamto nie istniało. Dobrze jest wejść w chwilę obecną, ale coś mi w tym wszystkim nie pasuje.
Już nie chcę stąd uciekać. Jestem w moim Królestwie z Cezarem, który nie jest w stanie pojąć, że nie można późno wychodzić. Godzina milicyjna obejmuje także właścicieli psów.
Samotny Sylwester bez pokus. Uciekam w świąt książek i marzeń. Zabrano nam godność i prawo do nauki, zabrano nam wolność. Chcą nas zniszczyć.
Samotne wychodzenie z narkomanii jest absurdem, zwłaszcza teraz, gdy muszę stale przebywać w Częstochowie i nie mogę nawet pracować. Odczuwam ze zwielokrotnioną siłą wszelkie pokusy, każda część miasta kojarzy mi się z ćpaniem. Mijam znajome miejsca, kawiarnie, punkty kontaktowe, znajome bramy i jeszcze jakaś siła mnie stamtąd odciąga.
Po co mam zostać psychologiem? W zakłamanej codzienności, w poniżeniu, z zerwanymi szansami na samodzielność… „Dążyć do poznawania prawdziwego znaczenia drogi, którą obrałam.”
Zwierzę nigdy nie zabija dla przyjemności. Ech, co tam, lepiej iść przed siebie, być dzieckiem milczenia. Cisza obowiązuje od teraz. Wycisz się, Basiu…
Nie jestem pewna, czy chcę wyjść z mojego świata do rzeczywistości. Sprawy zewnętrzne reguluję, by mój świat nie był zagrożony przez innych, którzy każdy mój obecny bunt będą interpretować jako pogorszenie zdrowia psychicznego. Nie są w stanie zrozumieć dokonującego się we mnie przewartościowania. Jestem w sobie, reszta to fikcja.
Pascal: Ja jest wstrętne.
A ja buntem się podpieram, kiedy nie staje miłości. To ja zamykam ogrody i czekam.
Usiłuję zrozumieć koncepcję psychologii poznawczej i chcę doszukać się w tym człowieka. Może nie dorosłam. Przemawia do mnie Dostojewski, którego teraz czytam tom po tomie, i chcę przetrzymać siebie na „wygnaniu” ze studiów.
Napad dręczonego sumienia. Wtedy chce się wchłonąć samą siebie.
Rilke: Kto lepi dziecku śmierć z szarego chleba, który twardnieje, albo zostawia ją w ustach jak ziarnko po pięknym jabłku?… Morderców poznać nietrudno, lecz to: śmierć, całą śmierć, jeszcze przed życiem tak łagodnie nieść w sobie i bez gniewu – to niewyrażalne.
Jaką zbrodnię popełniłam? Jaka kara mi sądzona?
Nie, nie, to nie tak. Dostojewski zgubił się, ja się odnajdę. W tej rzeczywistości.
Akademie Medyczne rozpoczęły zajęcia.
Cezar rozkosznie mnie budzi. Rano otwiera sobie łapą drzwi i wskakuje na mnie z radosnym wyciem i czuję całe czterdzieści kilo. Poranna kuracja wstrząsowa. Dosypiamy razem w walce o poduszkę.
Może to pisanie pozwala mi przeżyć siebie na co dzień. Mobilizuję się wtedy i przelewam wszystko na papier. Wtedy mniej się spalam w wyczekiwaniu kolejnych zdarzeń i udaje mi się zapomnieć o morfinie. I pojąć nie mogę jej siły i słabości ludzkiego umysłu. Nigdy tak mocno nie pragnęłam przyjaciela, kochanka, miłości, jak jednego zastrzyku.
Zaostrzono regulamin studiów, by mocniej nas kontrolować i traktować jak gówniarzy. Wezmą nas w żelazne obręcze, by tchu brakło.
Wymyślam ludzi i rozmawiam z nimi. Nie istnieję dla nikogo w tym mieście, chyba że powróciłabym na dno, gdzie pełno nowych straceńców. To nowa generacja ćpunów heroinowych, z większym głodem i potrzebujących błyskawicznej pomocy. I szybciej umierają.
Czasami idę na spacer, zaglądam do księgarń, odwiedzam klasztor na Jasnej Górze i uciekam do domu.
Dom jest bardzo ważny, by wygrać z chorobą. Tylu ludzi w tych zwariowanych czasach nie ma domu, a jedynie zimne ściany, gdzie króluje osamotnienie, obojętność i brak bezpieczeństwa.
Читать дальше