W Częstochowie stan gotowości strajkowej. Jeszcze nie potrafię wejść w to. Jakbym musiała wypłynąć bez ochrony na ocean.
Uczę się, rozmawiam z ludźmi, uśmiecham się do nich nieobecna, poruszam się w tym czasie i tej przestrzeni… i nagle spada na mnie siła, która przeciwstawia się ekstazie życia, łapie za gardło i ciągnie w otchłań ciemności z igłą ociekającą krwią i widzę to przed sobą, i nie widzę życia wokół siebie.
Jestem w zupełnej rozsypce. Iwona pyta, ja nie odpowiadam. Wykłady z logiki są bardzo logiczne. Wszystko jest psychologiczne i naukowe.
Mama bardzo lubi moje telefony w ciągu tygodnia. Są jak tlen w mieście zatrutym smogiem.
Usiłowałam wytłumaczyć Justynie, dlaczego mam depresję, ale to jest metafizyka.
Ludzie wyczuwają gwałtowne zmiany we mnie i nie rozumieją, nie są w stanie pojąć, jaką walkę toczę ze sobą nieustannie, w każdej chwili słabości, kiedy nie mogę krzyczeć, tylko przywieram do ściany, bo zdaje mi się, że zaraz wszystko runie jak zamek z piasku nad brzegiem morza.
Poszłam z Justyną na wódkę.
Kiedy ogarnia mnie rozpacz, mam ochotę rzucić to wszystko, wyjść, pobiec przed siebie, donikąd.
Czas na przetrwanie wydaje mi się stracony, gdy nie cieszę się chwilami trzeźwości i byciem wśród ludzi.
Samotność jest wszechogarniająca. Niczym Kosmos, w którym jednak nie ma idealnej próżni
Muszę trenować karate bez względu na stan zdrowia i konsekwencje. Jest to namacalna podpora, która utrzymuje mnie na powierzchni.
Zmieniam się, czuję to z każdym głębszym oddechem, wtłacza się we mnie inna świadomość siebie i świata. Czuję się wyobcowana.
Nie wyskoczę z dziesiątego piętra, mam lęk wysokości.
Czy potrafię siebie polubić?
Umarła moja babcia. Kochała mnie najpiękniejszą, bezinteresowną miłością. Rozumiała tak wiele, niczego nie mówiąc. Zdążyłyśmy, babciu. Wiedziałaś, że zapragnę żyć.
Iwona nie wytrzymuje moich zmian nastroju. Jestem tego świadoma. Znowu żyję jakby w oddaleniu od Boga. Iwona była łącznikiem, ale zbyt wiele chciała od razu ode mnie. Muszę Boga w sobie oswajać tak ostrożnie, jak moje nowe życie.
Justynie udaje się znosić moją drażliwość. Dzięki jej za to. Śnię narkotyki i budzę się zlana zimnym potem z ulgą, że to tylko mara, i z tęsknotą, że to tylko sen.
Jak trudno powracać z nierealnego świata do teorii, liczb. Im bliższa jestem rzeczywistości, tym częściej uciekam. Prowadzę jakąś grę na granicy życia i śmierci. Przypomina to skazańca, który z pętlą na szyi czeka pomiędzy zapadniami.
Zaliczam kolokwia, zaliczam życie. Odkrywam siebie na treningach. Czuję, jak coś we mnie puszcza. Chłopcy zaczynają się przyzwyczajać do walk z dziewczyną.
Kiedy nie chce nam się uczyć, przemeblowujemy z Justyną pokój. Robimy to średnio raz w tygodniu.
Marzena powraca do mnie w snach.
Nieustannie kręcę się wokół śmierci jak bąk nakręcony dla rozbawienia dziecka. Zdaje mi się, że jestem cieniem, przenikam ulice miasta; wzbudzam niepokój, poczucie bezradności i westchnienie ulgi, kiedy odchodzę.
Kiedy własne JA staje się nie do wytrzymania, kiedy rozrasta się jakaś bestia od środka i chce je zniszczyć, wtedy można upić się ze śmiercią, pójść na trening, przemilczeć, napisać wiersz lub podnieść się raz jeszcze.
Wigilia. Jest inaczej. Babciu, czuwaj nade mną. Tak, jak zawsze.
Jak daleko odeszłam od mojej rodziny, od świata, od siebie. Trzeba nauczyć się radować sprawami oczywistymi.
Napisałam pracę seminaryjną o samoświadomości. To, co na papierze, nie jest jeszcze we mnie.
Rodzina pyta, po co studiuję psychologię, bo u nas nie ma z tego chleba.
Ja tylko walczę o siebie.
Ja tylko umierać nie chcę.
Ja tylko pokochać pragnę.
Rachunek sumienia:
Wyrwana z żelaznych szponów śmierci przez kilku szalonych lekarzy dostałam się na studia.
Mam siódme kyu w karate – do kyokushinkai.
Mam wszystkie odmiany depresji.
Budzę się i zasypiam z nowym pomysłem samobójstwa.
Jak wielka jest siła życia.
Jak wielka jest siła śmierci.
Tak potężne jest pragnienie narkotyku.
Kto zwycięży?
Mam szczęśliwych rodziców.
I mam psa, który kocha mnie całym małym serduszkiem.
Spędzam czas ze sobą, uczę się siebie, swojej twarzy w lustrze, swego uśmiechu. Potrafię się uśmiechać. W oczach nadal jest pełno lęku. Oswajam moją rozpacz. Godzę się z samotnością.
Dotykam ścian pokoju, by mnie nie przywaliły.
Pierwszy Sylwester na trzeźwo.
Jeżeli mi się nawet uda, to jak żyć na co dzień, kiedy we mnie tyle buntu, niewiary, unicestwienia?
Ludzie na roku powoli odnajdują się, jednoczą za lub przeciwko temu, co się dzieje w kraju, w ich sumieniach, a ja nadal boję się dotknąć drugiego człowieka.
Nadal nie mogę odnaleźć się w grupie. Iwona pyta mnie o MONAR. Obiecałam, że zawiozę ją tam po sesji.
Nie mogę teraz nikogo sobą obciążać – przyjaciela, kochanka, znajomych. Nie są w stanie obcować ze mną. Nie podtrzymają ciężaru, który rozsypuje się we mnie jak gruz z eksplodującego domu. To oni uginają się bezradni. To ja podnoszę się dzięki ich zwątpieniu, w pogardzie dla siebie.
Nie odczuwam nienawiści i żalu do świata, ale jeszcze sobie nie potrafię wybaczyć.
Prawda, są jeszcze układy męsko – damskie. Zapomniałam o tym, ponieważ byłam nieliczną z ćpunek, która nie została dziwką lub prostytutką. To mi zostało oszczędzone i pozwala na jakiś szacunek do siebie teraz.
Jeżeli uratowałam się od tego, to dlaczego mam nie dokonać reszty? A więc kochajcie się i rozmnażajcie lub uprawiajcie zmysłowy seks. Ja poczekam na miłość…
Moje serce gna (160 na minutę). Dokąd tak się ciągle śpieszy? To napięcie, zaliczenia, kolokwia. Denerwuję się jak małe dziecko. To nie jest studiowanie, to szkółka. I nadal niewiele wiem o psychologii.
Chodzę po Katowicach dzień w dzień, jadam byle gdzie, na zajęciach zdarza mi się podsypiać. To jest smakowanie wolności bez ćpania.
Gdyby tak można było sportowo od czasu do czasu wziąć sobie malutką działkę, bez ładowania się w ciąg i w zwielokrotnione dawki, ale tak się nie da. Jeden zastrzyk i wszystko runie jak domek z kart. Wszystko, co dobre zaczęło się w moim życiu, zniknie jak świat po wybuchu bomb atomowych.
Zajęcia, myśl o ćpaniu.
Trening, myśl o ćpaniu.
Rozmowy z ludźmi, myśl o ćpaniu.
Zasypianie, myśl o ćpaniu.
Wstawanie, myśl o ćpaniu.
Itd.
Strajki.
Mam piątkę z rachunku prawdopodobieństwa. Koniec świata. Zaliczam wszystko w biegu, nie mogę sobie pozwolić na żaden luz. Ja nie mogę się cofać.
Читать дальше