Imre Kertész - Los utracony

Здесь есть возможность читать онлайн «Imre Kertész - Los utracony» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Los utracony: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Los utracony»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść młodego chłopca, Żyda z Budapesztu, który spędził rok w niemieckich obozach koncentracyjnych, Oświęcimiu i Buchenwaldzie. Pozbawiona patosu relacja piętnastolatka, który z naiwnością stara się przystosować do wymagań swych ciemiężycieli, odsłania mechanizmy kryjące się za zbrodniami ubiegłego stulecia.

Los utracony — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Los utracony», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Włożyłem więc koszulę, zamieniłem kilka słów z chłopakami i znów czekałem. Stąd już całkiem inaczej patrzyłem na tę całą pracę toczącą się po tamtej stronie szosy. Ludzki nurt walił niekończącą się rzeką, utykał w coraz węższym korycie, znów przyspieszał, potem rozgałęział się przed lekarzem na dwie odnogi. Chłopaki przybywali jeden za drugim i teraz już ja też brałem udział w ich powitaniu, oczywiście. Nieco dalej ujrzałem nową kolumnę, kobiety. Wokół nich też byli żołnierze i więźniowie, przed nimi także lekarz, tam również działo się dokładnie to samo co u nas, z tą różnicą, że one nie musiały zdejmować bluzek i to, jak się zastanowić, było zrozumiałe. Wszystko się ruszało, wszystko działało, każdy był na swoim miejscu i robił swoje, dokładnie, pogodnie, jak trzeba. Na wielu twarzach widziałem uśmiech, skromniejszy lub pewniejszy siebie, ani nie powątpiewający, ani nie przewidujący – w gruncie rzeczy jednakowy, mniej więcej taki sam jak przed chwilą mój. Z takim właśnie uśmiechem zwróciła się z jakimś pytaniem do żołnierza, zaciskając na piersiach biały płaszcz przeciwdeszczowy, ciemnowłosa, z mojego miejsca bardzo ładnie wyglądająca kobieta z kolczykami w kształcie kółek w uszach, i tak samo uśmiechnięty stanął właśnie przed lekarzem przystojny, czarnowłosy mężczyzna: był przydatny. Bez trudu połapałem się, na czym polegała praca lekarza. Zjawiał się starszy człowiek – jasne: na drugą stronę. Młodszy – tu, do nas. Inny, brzuchaty, na dodatek wyprężony jak struna: wszystko na próżno – ale nie, lekarz jednak przysłał go tutaj i wcale nie byłem z tego zadowolony, bo wydał mi się nieco leciwy. Musiałem też stwierdzić, że większość mężczyzn była straszliwie zarośnięta, a to nie robi dobrego wrażenia. I tak, patrząc okiem lekarza, nie mogłem nie zauważyć, ilu jest wśród nas starych lub z innych powodów nieprzydatnych ludzi. Jeden za chudy, inny za gruby, jeszcze innego, który mrugał oczami i bezustannie wykrzywiał nos i usta niby węszący zając, uznałem za psychicznie chorego – choć i ten w poczuciu obowiązku uśmiechał się z całą gotowością, przewalając się pospiesznie z nogi na nogę, jak kaczka, w stronę nieprzydatnych. Znowu ktoś – marynarka i koszula już w ręce, pasek opuszczony na biodra, dobrze widać zwiotczałą na piersi i ramionach, tu i ówdzie już zwisającą skórę. Ale kiedy stanął przed lekarzem – ten oczywiście natychmiast wskazał mu miejsce wśród nieprzydatnych – jakiś wyraz jego zarośniętej twarzy, jakiś uśmiech jego wyschniętych, spękanych warg, taki sam jak u wszystkich, lecz jednak bardziej znajomy, poruszył moją pamięć; wydawało mi się, że chciałby jeszcze coś powiedzieć lekarzowi. Tylko że ten patrzył już nie na niego, lecz na następnego, i wtedy jakaś ręka, zapewne ta sama co przedtem Moskovicsa, jego też odepchnęła z drogi. Zrobił jakiś gest, odwrócił się z zaskoczoną i oburzoną miną – tak jest, nie myliłem się, to był Ekspert.

Potem czekaliśmy jeszcze minutę lub dwie. Przed lekarzem wciąż było mnóstwo ludzi, tu musiało nas być, jak szacowałem, około czterdziestu chłopaków i mężczyzn, kiedy nam powiedziano: idziemy się kąpać. Podszedł do nas żołnierz, nawet nie zauważyłem skąd, niski, starszawy już człowiek o spokojnej powierzchowności, z wielkim karabinem – wyglądał mi na szeregowca. – Los, ge’ ma’vorne! – krzyknął, tak lub jakoś podobnie, nie całkiem zgodnie z podręcznikowymi regułami gramatycznymi, jak stwierdziłem. Ale w moich uszach zabrzmiało to przyjemnie, ponieważ niecierpliwiliśmy się już trochę z chłopakami, prawdę mówiąc, nie tyle chodziło nam o mydło, co przede wszystkim o wodę, oczywiście. Droga prowadziła przez bramę z siatki na teren za ogrodzeniem, gdzie, jak widać, musiała być też łaźnia: szliśmy w luźnych grupkach, niespiesznie, rozmawiając i rozglądając się, za nami obojętnie kroczył żołnierz. Pod naszymi nogami znów szeroka, nieskazitelnie biała szosa, przed nami ogromna, niekończąca się płaszczyzna w drgającym wszędzie i falującym w upale powietrzu. Nawet się zaniepokoiłem, czy to nie będzie zbyt daleko, ale, jak się później okazało, budynek łaźni znajdował się tylko około dziesięciu minut piechotą od stacji. To, co zobaczyłem w trakcie tej krótkiej drogi, całkowicie zyskało moją aprobatę. Zwłaszcza bardzo mnie ucieszyło boisko do piłki nożnej, na wielkiej łące zaraz po prawej ręce od szosy. Zielona murawa, niezbędne białe bramki, wymalowane na biało linie – wszystko tam było, kuszące, świeże, dobrze utrzymane, w największym porządku. Zaraz też powiedzieliśmy sobie z chłopakami: pogramy tu sobie po pracy. Jeszcze większą radość wywołało to, co dostrzegliśmy kilka kroków dalej, na skraju szosy po lewej – to była woda, bez wątpienia, coś w rodzaju przydrożnej studni z pompą. Miała od niej odstraszać umieszczona obok tablica z czerwonymi literami: Kein Trinkwasser , ale w tej chwili nie mogła odstraszyć żadnego z nas, oczywiście. Żołnierz był całkiem cierpliwy i muszę przyznać, że już dawno tak mi nie smakowała woda, jeśli nawet został mi po niej w ustach jakiś specyficznie chemiczny, ostry i mdlący smak. Idąc dalej, widzieliśmy też budynki, takie same, jakie zauważyłem ze stacji. Rzeczywiście, z bliska też wyglądały dziwacznie, długie, płaskie, nieokreślonej barwy, z jakimś wystającym wzdłuż całego dachu urządzeniem do wentylacji czy oświetlenia. Każdy z nich otaczała ścieżka wysypana czerwonym żwirem i wszystkie oddzielały od szosy wypielęgnowane trawniki, wśród których zobaczyłem ze zdziwieniem małe ogródki warzywne, poletka kapusty, na grządkach zaś rosły różnokolorowe kwiaty. Wszystko było bardzo czyste, schludne i ładne – naprawdę musiałem przyznać, że mieli rację ci z cegielni. Pomyślałem, że tylko jednego mi tu brakuje: nie widzę mianowicie w tej okolicy żadnego ruchu, śladu życia. Ale przyszło mi do głowy, że to naturalne, przecież dla mieszkańców to w końcu czas pracy.

Także w łaźni (znaleźliśmy ją, skręciwszy na lewo, za nowym ogrodzeniem z drutu kolczastego i nową bramą z siatki) więźniowie byli już na nas przygotowani i z całą gotowością wszystko nam tłumaczyli. Najpierw weszliśmy do pomieszczenia o kamiennej posadzce, przypominającego poczekalnię. Było tu już bardzo dużo ludzi, wśród których rozpoznałem moich towarzyszy podróży. Z tego zrozumiałem, że tu także praca toczy się nieprzerwanie, jak widać, sprowadzają grupkę za grupką do kąpieli. Znowu mieliśmy do pomocy pewnego więźnia, który – trzeba mu przyznać – był nadzwyczaj elegancki. Nosił wprawdzie pasiasty więzienny strój, tyle że kurtka była wypchana w ramionach, zwężona w talii, mogę śmiało powiedzieć: wyprasowana i skrojona według najnowszej mody, poza tym miał porządnie uczesane, lśniące, czarne, gęste włosy, jak my, wolni ludzie. Przyjął nas, stojąc na przeciwległym końcu pomieszczenia, po jego prawej stronie ujrzałem żołnierza, który z kolei zajmował miejsce za niewielkim stolikiem. On sam był niski, o pogodnej twarzy i bardzo gruby, z brzuchem zaczynającym się tuż pod szyją, z fałdami podbródka wylewającymi się na kołnierz i zabawnymi szparkami oczu w pomarszczonej, żółtawej twarzy bez zarostu: w jakiś sposób przypominał karłów, których szukano wśród nas na stacji. Ale na głowie miał okazałą czapkę, na stole leżała teczka lśniąca nowością, obok niej pleciony z białej skóry, muszę przyznać, pięknej roboty pejcz, widocznie własność osobista. To wszystko zauważyłem bez wysiłku przez szczeliny wśród głów i ramion, podczas gdy my, nowo przybyli, też staraliśmy się jakoś zagnieździć, ustawić w tym i bez nas zatłoczonym pomieszczeniu. Wtedy więzień wyśliznął się, potem pospiesznie wrócił przez przeciwległe drzwi, by później o czymś poinformować żołnierza, w wielkiej tajemnicy szepcząc mu coś niemal prosto do ucha. Żołnierz wyglądał na zadowolonego i usłyszałem jego cienki, ostry i posapujący, pasujący raczej do dziecka lub kobiety głos, kiedy odpowiedział tamtemu w kilku zdaniach. Potem wyprostował się i podniósł do góry rękę, a więzień natychmiast poprosił nas o „ciszę i uwagę” – i w tej chwili po raz pierwszy sam przeżyłem tę tak często wspominaną radość na dźwięk swojskiej węgierskiej mowy na obczyźnie: stałem zatem naprzeciw rodaka. Zaraz go trochę pożałowałem, przecież widziałem, że jest jeszcze całkiem młodym, rozumnym mężczyzną, i musiałem też przyznać, że choć to więzień, ma ujmującą twarz, i zapragnąłem się od niego dowiedzieć, skąd, jak i za jaką przewinę znalazł się w niewoli; ale na razie poinformował nas tylko, że chce nam powiedzieć, co mamy robić, i przekazać nam życzenia Herr Oberscharfűhrera. Jeśli zastosujemy się do tych życzeń, czego, nawiasem mówiąc, się po nas spodziewają, dodał, wszystko pójdzie „jak z płatka”, co według niego leży przede wszystkim w naszym interesie, jest również, zapewnił, życzeniem „Herr Obera” – bo tak go nazwał, odrzucając oficjalną formę, krócej i według mnie chyba bardziej poufale.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Los utracony»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Los utracony» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Los utracony»

Обсуждение, отзывы о книге «Los utracony» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x