Postawiłem Picassa na ziemi i wróciłem do kuchni.
– No, już nie, już nie, baby.
Stanąłem za nią. Uniosłem ją do góry. Była lekka, jak z waty.
– Baby, jest mi bardzo przykro!
Przytuliłem się do niej, swoją rękę położyłem na jej brzuchu. Delikatnie starałem się rozmasować. Dreszcze powoli ustępowały.
– Tylko spokojnie, spokojnie, baby!
Joyce uspokoiła się. Odsunąłem jej włosy i pocałowałem w ucho. Poczułem ciepło jej ciała. Gwałtownie wyrzuciła głowę do przodu. Ale jak całowałem jej drugie ucho, głowa nie wykonała już żadnego gwałtownego ruchu więcej. Poczułem jak ostrożnie wciąga powietrze do płuc, jak delikatnie wzdycha. Podniosłem ją znowu do góry i przeniosłem do drugiego pokoju. Usiedliśmy na krześle, ona bardzo blisko mnie. Nie patrzyła w moją stronę. Całowałem jej szyję i koniuszki uszu. Jedna ręka dotykała jej ramion, a druga opierała się na jej biodrach. Wolno ją głaskałem, dokładnie w rytmie jej wdechów i wydechów, żeby przejąć te wszystkie „złośliwe energie”. Wreszcie spojrzała na mnie, z tym swoim prawie niedostrzegalnym uśmieszkiem. Schyliłem głowę w jej stronę i ugryzłem ją lekko w brodę.
– Wściekłe babiszcze – powiedziałem.
Zaczęła się śmiać, a potem całowaliśmy się. Nasze głowy mocno stukały o siebie. I wtedy znowu się rozbeczała. Cofnąłem głowę do tyłu i powiedziałem:
– PRZESTAŃ, TERAZ PRZESTAŃ!
I znowu całowaliśmy się. A potem przeniosłem ją do naszej sypialni, położyłem na łóżku i błyskawicznie ściągnąłem spodnie, majtki i buty. Z jej majteczkami nie miałem żadnego kłopotu, z butami cholerne. A potem waliliśmy się tak wspaniale, jak jeszcze nigdy dotąd. Wszystkie geranie spadły na mnie z regału. Kiedy skończyliśmy te nasze ceremonie w kwiatach i doniczkach, spokojnie i długo rozmawialiśmy, a ja wczepiony w jej długie włosy, opowiadałem wszystko to, co tylko ślina przyniosła mi na język. Ona tylko mruczała i mruczała, a potem nagle wstała i poszła do łazienki. Długo tam była. Długo. W kuchni zdążyłem wszystko posprzątać i* pozmywać. Śpiewałem chyba nawet jakieś piosenki. Nawet sam Steve McQueen nie potrafiłby lepiej. Od tego dnia musiałem sam sobie dawać radę z dwoma Picassami.
– Słuchaj – powiedziałem kiedyś nagle, bez chwili namysłu – słuchaj mnie, ten cholerny nocny job doprowadza mnie już do szaleństwa. Czasami nie wiem już, kim jestem, co robię i po co ja tak zasuwam. Powinniśmy skończyć z tym. Moglibyśmy tak sobie tylko leżeć obok siebie, pokochać się trochę, chodzić na spacery, rozmawiać. Moglibyśmy częściej odwiedzać ogród zoologiczny, oglądać zwierzęta. Robić wycieczki na plażę i gapić się w wodę. Nawet godzinami. To jest przecież tylko czterdzieści pięć kilometrów. Moglibyśmy pograć sobie trochę w tych salonach z automatami, iść na mecz bokserski, do muzeum, na wyścigi konne. Na pewno poznalibyśmy nowych ludzi, może nawet przyszłych przyjaciół. Śmiać się razem. A nasze obecne życie jest takie samo, jak życie wielu innych ludzi. Nasze życie odbiera nam radość życia, zabija życie w nas.
– Nie, Hank – my musimy im udowodnić, my powinniśmy im udowodnić…
I tak to, po raz kolejny któryś ta mała dziewczynka z Teksasu, nastawiła znaną mi już płytę.
Przestałem roztaczać przed nią uroki „innego życia”.
Każdego wieczoru przed moim wyjściem do pracy, Joyce kładła mi ubranie na łóżku. Były to najdroższe łachy, jakie można było kupić w okolicznych sklepach. Nigdy nie wolno mi było nosić tych samych spodni, koszul czy butów w następujących po sobie nocach. Miałem dziesiątki różnych kombinacji koszul z krawatami, koszul z marynarkami, butów ze spodniami. Ubierałem to, co ona mi własnoręcznie „skomponowała”. Zupełnie jak przed laty mamuśka. No tak – myślałem wtedy zawsze – dużo to ja jej jeszcze nie nauczyłem. Nigdy niczego nie komentując, pokornie wciągałem na siebie to, co ona mi „przyrządziła”.
Często odbywały się takie przerwy w pracy, które oni nazywali „szkoleniem zawodowym”. Trwało to przeciętnie po trzydzieści minut, a w tym czasie nie musieliśmy wykonywać naszej ogłupiającej roboty, tylko słuchać mądrzejszych. Jakiś kolosalnych wymiarów Italiano wlazł na podium, żeby wprowadzić nas w nowe zagadnienia pracy poczty amerykańskiej.
– …nic nie pachnie tak przyjemnie jak dobry, czysty i świeży pot, nic nie pachnie bardziej wstrętnie i nieprzyjemnie niż stary i przenoszony pot.
Rany Boga, czy ja słyszę to, co właśnie słyszę? I coś takiego akceptuje nasz demokratyczny rząd! Ten kretyn chce mi powiedzieć, że byłoby dobrze, gdybym codziennie mył własne pachy. Inżynierom czy dyrygentom nie opowiadałby takich bzdur. To nas poniża.
– …i kąpcie się codziennie. Nie tylko zyska na tym wasza wydajność pracy, ale także wasz wygląd zewnętrzny.
Wydawało mi się przez chwilę, że chciałby użyć słowa „higiena”, ale w wyuczonych na pamięć zdaniach nie znalazł dla „higieny” miejsca.
Z tyłu sceny wyciągnął stojak, a na nim olbrzymiej wielkości mapę kraju. Rzeczywiście monstrualna. Zajmowała więcej niż połowę sceny. Jakiś strumień światła nagle padł na nią, a kolosalnych wymiarów Italiano chwycił długi kij do wskazywania, jak to było kiedyś w szkołach podstawowych, i stanął przed mapą.
– Czy widzicie tę dużą zieloną plamę? To jest cholernie duża plama, bo to jest piekielnie duży obszar. Przypatrzcie się dokładnie!
Długim kijem do wskazywania zaczął dość chaotycznie jeździć po mapie. Wtedy nastroje antysowieckie były niezwykle silne. Chiny jeszcze nie zaczęły napinać swoich mięśni. Wietnam wydawał się nam wszystkim wtenczas tylko niewielkim piknikiem, ale za to ze sztucznymi fajerwerkami. A mimo wszystko wydawało mi się, że śnię, jak usłyszałem, co ten olbrzym nam opowiadał. Nikt nic nie mówił. Nikt nie reagował. Nikt nie protestował. No tak, potrzebowaliśmy pracy. Wszyscy. Nawet Joyce sądziła, że ja potrzebuję zapierdalać. A potem ten goliat powiedział: – Tu, patrzcie tutaj! To jest Alaska. A tam są oni! Wygląda to tak, że mogliby z łatwością przeskoczyć na tę stronę, no nie?, na naszą stronę!
– Tak – powiedział jakiś wzorowy uczeń w pierwszej ławce i w pierwszym rzędzie. Italiano zrolował szybko mapę i rzucił ją gdzieś w kąt, sycząc coś przez zęby.
Gumową końcówkę kija do wskazywania skierował teraz w naszą stronę.
– Chciałbym, żebyście panowie zrozumieli to, że my wszyscy, w takich warunkach, skazani jesteśmy na przymus oszczędzania tam, gdzie tylko się da. I stawiam sprawę jasno: KAŻDY LIST PRZEZ WAS SORTOWANY, KAŻDA SEKUNDA, KAŻDA MINUTA, KAŻDA GODZINA, KAŻDY DZIEŃ I KAŻDY TYDZIEŃ WASZEJ PILNEJ PRACY, KAŻDY LIST SORTOWANY PONAD NORMĘ PRZYPADAJĄCĄ NA KAŻDEGO Z WAS, PRZYCZYNIA SIĘ DO ZDŁAWIENIA RUSKA!
Cisza.
– I to byłoby tyle na dzisiaj. Ale zanim się rozejdziecie do pracy, każdy z was otrzyma tabelę z przydzielonym okręgiem pocztowym.
Co to za tabela? Co znowu wpadło im do łbów! Jeden już zaczął łazić między nami i rozdzielać jakieś papierzyska.
– Chinaski – zapytał.
– Tak.
– Masz okręg numer dziewięć.
– Dziękuję – odpowiedziałem.
Podziękowałem, tylko nie wiedziałem, że nie powinienem tego był uczynić. Okręg dziewiąty był największy w całym mieście. Inni dostali okręgi o połowę mniejsze, a nawet więcej. Dokładnie powtórzyła się sytuacja z tym słynnym już sześćdziesięciocentymetrowym koszykiem, opróżnianym w ciągu dwudziestu trzech minut – ja nie miałem szansy w konkurowaniu z kimkolwiek. Przez sekundę poczułem się zamordowany.
Читать дальше