– Są wierni?
– Guillaume de Sonnac pozwalał im modlić się do Allaha, korzystał też z ich pośrednictwa w misjach. Nigdy nas nie zdradzili.
– A Renaud de Vichiers?
– Nie wiem. Nie ma jednak nic przeciwko temu, byśmy udali się w drogę sami, jedynie w towarzystwie Alego i Saida.
– Dobrze już, zostawię cię w spokoju. Wcześniej jednak poproś, by stawił się przede mną Francois de Charney, ów brat, który ci towarzyszy.
Kiedy Andre de Saint-Remy został sam, rozwinął doręczone pisma i zabrał się do czytania rozkazów od Renauda de Vichiers, wielkiego mistrza zakonu templariuszy.
***
Komnata o ścianach obitych purpurowym kurdybanem przypominała niewielką salę tronową. Miękko wyściełane krzesła, stół ze szlachetnego drewna, krucyfiks z czystego złota i inne przedmioty dowodziły, że pan domu żyje dostatnio.
Na małym stoliku w licznych kryształowych karafkach stały szlachetne wina, na wielkiej paterze zaś pyszniły się słodycze, dzieło cukiernika z pobliskiego klasztoru.
Biskup słuchał Pascala de Molesmes’a. Już od godziny ów szlachetny Francuz dwoił się i troił, sięgając po coraz to nowe argumenty, starając się go przekonać, by dał mandylion cesarzowi.
Pascal de Molesmes przerwał swą przemowę, spostrzegłszy, że biskup dawno przestał go słuchać. Cisza przywołała biskupa do rzeczywistości.
– Wysłuchałem cię, panie, i rozumiem twoje argumenty – zapewnił – lecz nie mogę spełnić twej prośby. Król Francji nie powinien uzależniać losu Konstantynopola od posiadania mandylionu.
– Bogobojny król obiecał pomoc cesarzowi. Jeśli nie uda mu się odkupić relikwii, zadowoli się płótnem przynajmniej na jakiś czas. Ludwik chciałby przypodobać się swej matce, jej wysokości Blance Kastylijskiej, pozwalając jej kontemplować prawdziwe oblicze Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Kościół nie straci mandylionu i może liczyć na zapłatę, w dodatku przyczyni się do ocalenia Konstantynopola. Wierz mi, wasze interesy pokrywają się z dążeniami królestwa.
– Nie, to nieprawda. To cesarz potrzebuje złota, by utrzymać w ręku pozostałości imperium.
– Konstantynopol chyli się ku upadkowi… Kiedyś chrześcijanie zapłaczą nad tą stratą.
– Jeśli suma okaże się znacząca, czy Wasza Wielebność zgodzi się na transakcję?
– Nie. Powiedzcie cesarzowi, że to moje ostatnie słowo. Papież Innocenty obłożyłby mnie za to ekskomuniką. Sam od dawna zabiega o mandylion i zawsze grałem na zwłokę, mówiąc, że podróż jest zbyt niebezpieczna. Nie mogę zrobić niczego bez zgody papieża. To on ustali cenę, a na sprzedaży skorzysta Kościół, nie cesarz.
Pascal de Molesmes postanowił wyłożyć ostatnią kartę.
– Przypominam wam, Wasza Wielebność, że mandylion nie jest waszą własnością. To oddziały cesarza Romana Pierwszego Lekapenosa przywiozły go do Konstantynopola, imperium zaś nigdy nie zrezygnowało z pretensji do świętej tkaniny. Kościół jedynie przechowuje mandylion. Baldwin zabiega, by mu go oddać dobrowolnie, on natomiast potrafi hojnie wynagrodzić i was, i Kościół.
Biskup był oburzony słowami de Molesmes’a.
– Grozisz mi, panie? Czy to sam cesarz twoimi ustami odgraża się Kościołowi?
– Baldwin, jak wiecie, jest ukochanym synem Kościoła. Jeśli zajdzie taka potrzeba, odda za niego życie. Mandylion zaś jest dziedzictwem imperium i cesarz ma do niego prawo. Róbcie, co do was należy – Moją powinnością jest bronić wizerunku Chrystusa i zachować go dla chrześcijaństwa.
– Nie sprzeciwialiście się, gdy cierniowa korona, którą przechowywał zakon pantokratora, została sprzedana królowi Francji.
– Bystry z ciebie mąż, panie de Molesmes. Ale czy naprawdę wierzysz, że był to autentyczny wieniec z cierni, który włożono na głowę Chrystusa?
– A wy w to nie wierzycie?
W błękitnych oczach biskupa błysnęła furia.
– Panie de Molesmes – wycedził – twoje argumenty nie trafiają mi do przekonania, to samo możesz powtórzyć cesarzowi.
Pascal de Molesmes pochylił głowę. Pojedynek się skończył, obaj jednak wiedzieli, że jeszcze nie pora na ogłaszanie, kto zwyciężył.
Wyszedł z komnaty, żałując, że nie skosztował wina rodyjskiego, które zaproponował mu biskup. Był to jego ulubiony trunek.
Przed bramą pałacu biskupiego czekali na niego słudzy, pilnując jego konia, wierzchowca czarnego jak noc, najwierniejszego towarzysza.
Czy ma doradzić Baldwinowi, by wtargnął z żołnierzami do pałacu i siłą zmusił biskupa do oddania płótna? Wydawało się, że nie ma innego wyjścia. Innocenty nie odważy się ekskomunikować Baldwina, zwłaszcza kiedy dowie się, że mandylion przeznaczony jest dla chrześcijańskiego króla. Wydzierżawią go Ludwikowi, wyznaczając wysoką cenę, by przywrócić imperium choć część życiowych soków.
Popołudniowy wiatr nie był zbyt dokuczliwy, toteż Pascal de Molesmes postanowił pogalopować brzegiem Bosforu, zanim wróci do cesarskiego pałacu. Od czasu do czasu z przyjemnością wymykał się z dusznych pałacowych komnat, gdzie intrygi, zdrady i śmierć czaiły się w każdym kącie i nie sposób było odgadnąć, kto jest przyjacielem, kto zaś wrogiem. Ufał tylko Baldwinowi, tak jak swego czasu ufał dobremu królowi Ludwikowi.
Upłynęło wiele zim, odkąd król Francji posłał go na dwór Baldwina w orszaku wiozącym złoto, jakie winien był swojemu bratankowi za cenne relikwie, które ten mu odsprzedał wraz z hrabstwem Namuru. Ludwik polecił Pascalowi, by pozostał na dworze i dostarczał wieści o wszystkim, co dzieje się w Konstantynopolu. W liście, jaki sam de Molesmes osobiście wręczył cesarzowi, Ludwik nakazywał swemu bratankowi, by ufał poczciwemu Pascalowi de Molesmes’owi, lojalnemu mężowi i chrześcijaninowi, gdyż, jak zapewniał król, będzie on miał na uwadze tylko jego dobro.
Od pierwszego spotkania zawiązała się między nimi nić sympatii. Pascal trwał u boku Baldwina już od piętnastu lat, z czasem stając się cesarskim doradcą i przyjacielem. De Molesmes doceniał wysiłki Baldwina, by utrzymać godność mocarstwa i stawić skuteczny opór Bułgarom z jednej strony, Saracenom zaś z drugiej.
Gdyby nie lojalność wobec króla Ludwika i Baldwina, już dawno starałby się o powrót do zakonu templariuszy, by walczyć w Ziemi Świętej. Los jednak rzucił go na dwór w Konstantynopolu, gdzie czyhało nie mniej wrogów i niebezpieczeństw niż na polu bitwy.
Słońce zaczynało chować się za horyzontem, kiedy zdał sobie sprawę, że zapędził się aż w pobliże siedziby templariuszy. Szanował Andrego de Saint-Remy, głowę zakonu.
Był to powściągliwy, skromnie żyjący i rozsądny mąż, którego wiodły przez życie krzyż i miecz. Podobnie jak on był francuskim arystokratą, podobnie jak jego los rzucił go do Konstantynopola.
De Molesmes zapragnął porozmawiać ze swym rodakiem, jednakże pora wydawała się zbyt późna – zmierzchało, o tej godzinie rycerze na pewno pogrążeni są w modlitwie. Postanowił zaczekać do jutra i wysłać do przeora list z prośbą o spotkanie.
***
Baldwin II de Courtenay uderzył pięścią w ścianę. Szczęśliwie arras złagodził ból.
Pascal de Molesmes zdał mu szczegółową relację z rozmowy z biskupem. A więc odmowa. Nie dostanie mandylionu.
Cesarz wiedział, że są znikome szansę, by biskup przystał na jego prośbę, ale i tak prosił o to Boga w swych modlitwach, licząc w duchu, że Bóg sprawi cud, by ratować imperium.
Francuz, poruszony wybuchem gniewu swego pana, patrzył na niego, nawet nie starając się ukryć tego, co czuje.
Читать дальше