– Tylko tyle?
– Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy o ptasiej grypie, cenach ropy naftowej, sztuce i książkach.
– Sprawialiście wrażenie bardzo zadowolonych ze swojego towarzystwa – zauważyła Paola.
– Było bardzo miło, ale to wszystko.
– On wydawał się wręcz uszczęśliwiony – nie dawała za wygraną Paola.
– Zamierzacie spotkać się ponownie? – zapytał Valoni.
– Nie, nie sądzę. Było przyjemnie, ale nic poza tym.
– Touchee?
– Gdybym podchodziła do tego bardziej emocjonalnie, powiedziałabym, że tak, ale jestem dorosła, więc mam nadzieję, że rozum weźmie jednak górę.
– Wszystko jasne, touchee] – skonstatował Marco, nie starając się ukryć uśmiechu.
– Pasujecie do siebie – orzekła Paola.
– Jesteście kochani, ale nie będę robiła sobie nadziei.
Mężczyzna taki jak Umberto D’Alaqua nie interesuje się kobietami takimi jak ja. Nie mamy ze sobą wiele wspólnego.
– Wprost przeciwnie, macie wiele wspólnego. Mary opowiadała, że to miłośnik sztuki, bierze nawet udział w wyprawach archeologicznych, które sam finansuje. A ty, gdybyś miała jakieś wątpliwości, nie tylko jesteś bystra i wykształcona, ale również bardzo atrakcyjna, prawda, Paolo?
– Rzeczywiście, nawet Mary Stuart stwierdziła, że nigdy nie widziała, by D’Alaqua tak nadskakiwał jakiejś kobiecie.
– Dobrze, dobrze, zmieńmy temat. W każdym razie dał mi jasno do zrozumienia, że wprosiliśmy się na to przyjęcie. Mam nadzieję, że nie poskarży się jakiemuś ministrowi na naszą natarczywość.
***
Deszcz lał strumieniami. Sześciu mężczyzn, wygodnie rozpartych na skórzanych kanapach w bibliotece, rozmawiało z ożywieniem.
Na kominku trzaskał ogień, obrazy holenderskich mistrzów zdobiące ściany wskazywały na wyrobiony gust właściciela.
Otworzyły się drzwi i stanął w nich starszy człowiek, wysoki i chudy. Sześciu mężczyzn podniosło się i jeden po drugim uściskali przybysza.
– Wybaczcie spóźnienie. O tej porze w Londynie panuje duży ruch. Nie mogłem się wymówić od brydża u księcia i jego przyjaciół, naszych braci.
Delikatne pukanie do drzwi zaanonsowało nadejście służącego, który zabrał serwis do kawy i zaproponował całej siódemce coś do picia. Kiedy zostali sami, starzec powiedział:
– Podsumujmy więc to, co wiemy.
– Addai ukarał Zafarina, Rasita i Dermisata za niepowodzenie akcji – odezwał się ciemnowłosy mężczyzna. Był w średnim wieku, z sumiastym wąsem, dobrze ubrany, mówił nienaganną angielszczyzną, postawą i zachowaniem przypominał żołnierza. – Zamknął ich na farmie na przedmieściach Urfy. Kara potrwa czterdzieści dni, jednak mój człowiek zapewnia, że Addaiowi to nie wystarczy, że szykuje coś jeszcze. Co do wysłania nowych ludzi, nie podjął decyzji, niemniej wcześniej czy później to zrobi. Niepokoi go Mendibh, ten, który siedzi w więzieniu. Addai miał sen, że z winy Mendibha nieszczęście dotknie całą naszą wspólnotę. Mój człowiek martwi się, twierdzi, że od tamtego snu Addai prawie nic nie je i źle wygląda, jest rozkojarzony. W takim stanie może podjąć jakąś nieprzemyślaną decyzję.
Mężczyzna zamilkł. Starzec dał znak innemu z obecnych, że nadeszła jego kolej.
– Policja, a zwłaszcza spece z tego wydziału sztuki, wiedzą bardzo dużo, nie potrafią jednak posłużyć się tą wiedzą, bo nie wierzą, że są tak blisko odpowiedzi.
Popatrzyli na niego przejęci i zaintrygowani. Starzec skinął głową, by mówił dalej.
– Podejrzewają, że nic, co stało się w turyńskiej katedrze, nie jest dziełem przypadku, i utrzymują, że ktoś chce ukraść bądź zniszczyć całun. Nie znaleźli jednak żadnego motywu ani punktu zaczepienia. Nadal przesłuchują pracowników COCSY, przekonani, że naprowadzi ich to na jakiś ślad.
– Nadeszła chwila, by działać – stwierdził przystojny mężczyzna w podeszłym wieku, którego akcent zdradzał, że angielski nie jest jego rodzimym językiem. – Mendibh musi zniknąć, a co się tyczy policjantów, czas wpłynąć na naszych przyjaciół, by powstrzymali tego Valoniego.
– Możliwe, że Addai również uważa, że Mendibh musi zniknąć dla dobra wspólnoty – oświadczył wąsacz przypominający wojskowego. – Być może należałoby zaczekać, co postanowi Addai, zanim sami wykonamy jakiś ruch. Chociaż brzmi to obłudnie, wolałbym nie mieć na sumieniu śmierci tego niemowy.
– Mendibh nie musi umierać, wystarczy, że pomożecie mu dotrzeć do Urfy – powiedział inny mężczyzna.
– To bardzo ryzykowne – wtrącił następny. – Kiedy znajdzie się na wolności, policjanci będą deptali mu po piętach. Nie są głupi, to doświadczony zespół. Uruchomią taką machinę, że może się okazać, iżby ocalić jego życie, trzeba będzie poświęcić życie wielu innych, co nie tylko obciąży nasze sumienie, ale przede wszystkim będzie niebezpieczne.
– Ach, sumienie! – wykrzyknął starzec. – Nieraz musieliśmy o nim zapomnieć, uznając, że nie mamy innego wyjścia. Naszej historii nieobca jest śmierć. Podobnie jak poświęcenie, wiara i miłosierdzie. Jesteśmy ludźmi, niczym więcej, postępujemy zgodnie z tym, co uważamy za słuszne. Mylimy się, grzeszymy, czasem mamy rację… Niech Bóg się nad nami zmiłuje.
Zamilkł. Pozostali mężczyźni opuścili wzrok, zatopieni w myślach.
Przez parę minut nikt się nie odzywał. Na twarzach wszystkich widać było udrękę. W końcu starzec podniósł wzrok i wyprostowawszy się, powiedział:
– Teraz powiem wam, co moim zdaniem powinniśmy zrobić, i wysłucham waszych opinii.
Kiedy zamykał posiedzenie, była już noc. Deszcz wciąż padał.
***
Ana Jimenez nie mogła przestać myśleć o pożarze w katedrze. Co tydzień dzwoniła do brata, pytając go, jak rozwija się śledztwo. Santiago złościł się, zarzucając jej wścibstwo i nie chciał wyjawić żadnych szczegółów.
– Masz obsesję na tym punkcie, ale nigdzie cię to nie zaprowadzi. Bardzo proszę, Ano, zapomnij o pożarze w katedrze i o całunie.
– Jestem przekonana, że mogłabym wam pomóc.
– To nie twoja sprawa. Zajmują się tym ludzie z odpowiedniego wydziału policji. Valoni to mój dobry przyjaciel, który wierzy, że dwie pary oczu widzą więcej niż jedna, dlatego prosił, byśmy w wolnej chwili zerknęli na te papiery, ale tylko po to, by wyrazić swoje zdanie na ten temat. Zrobił to John, zrobiłem to ja, i myślę, że nie potrzeba mu więcej konsultantów.
– Santiago, pozwól mi rzucić okiem na to dossier. Jestem dziennikarką, czasem dostrzegam rzeczy, które umykają policjantom.
– – Nie wątpię, że dziennikarze są bardzo bystrzy i mogą wykonać taką pracę sto razy lepiej niż my.
– Nie wygłupiaj się. Nie ma się o co obrażać.
– Nie wygłupiam się ani się nie obrażam, ale nie pozwolę ci się wtrącać do policyjnego śledztwa.
– Powiedz przynajmniej, co o tym sądzisz.
– Zwykle wszystko jest prostsze, niż się wydaje.
– To nie jest odpowiedź.
– Więcej ode mnie nie usłyszysz.
– Mam ochotę wybrać się do Rzymu, zastanawiam się, czy nie wziąć paru dni urlopu… Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli się u ciebie zatrzymam?
– Owszem, będzie, bo nie wybierasz się do Rzymu na wakacje, tylko żeby wtykać nos w nie swoje sprawy.
– Jesteś nieznośny.
– Sama zaczęłaś.
Ana popatrzyła na stertę kserokopii na stole. Od wielu dni nie czytała niczego innego: traktaty ezoteryczne, książki religijne, opracowania historyczne… Była pewna, że klucz do sprawy leży na jakimś etapie szlaku świętego całunu. Przecież Marco Valoni tak właśnie powiedział: wypadki zdarzają się jeden po drugim, odkąd całun znalazł się w katedrze turyńskiej. Podjęła decyzję. Gdy już dowie się wystarczająco dużo o perypetiach całunu, poprosi o kilka dni urlopu i pojedzie do Turynu. Nie przepadała za tym miastem, nie wybrałaby go na miesiąc miodowy, ale coś jej mówiło, że Valoni ma rację, że za tymi zdarzeniami kryje się ciekawa historia, historia, którą ona chce opisać.
Читать дальше