Addai słuchał w milczeniu, i choć na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień, w spojrzeniu płonął gniew, powstrzymywany największym wysiłkiem. Ojciec Zafarina podszedł do stołu i podał Addaiowi plik kartek zapisanych po obu stronach.
– Proszę, oto zapis wydarzeń. Mój syn dzieli się z tobą również swoimi podejrzeniami.
Addai nawet nie spojrzał na kartki. Wstał i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, zasępiony i milczący. W końcu zdecydowanym krokiem podszedł do Zafarina i stanął naprzeciwko niego z zaciśniętymi pięściami. Wydawało się, że za chwilę uderzy młodego człowieka w twarz, opanował się jednak i opuścił ręce.
– Wiesz, co oznacza to niepowodzenie? Miesiące! Całe miesiące, a może nawet lata czekania, zanim podejmiemy kolejną próbę. Policja prowadzi drobiazgowe śledztwo, niektórzy z naszych ludzi mogą zostać zatrzymani, a jeśli zaczną mówić, co wtedy?
– Przecież oni nie znają prawdy, nie wiedzą, w czym brali udział – stanął w obronie Zafarina ojciec.
– Milcz! Co ty o tym wiesz? Nasi ludzie we Włoszech, w Niemczech, w innych krajach wiedzą dokładnie tyle, ile trzeba, i jeśli wpadną w ręce policji, ta wydusi z nich zeznania, i w końcu dotrze aż do nas. Co wtedy zrobimy? Obetniemy sobie języki, żeby nie zdradzić Naszego Pana?
– Stanie się tak, jak zechce Bóg – podsumował ojciec Zafarina.
– Nieprawda. To nie wola Boża, to rezultat nieporadności i głupoty tych, którzy nie potrafią wypełnić jego rozkazów. Zresztą, może to moja wina, że nie potrafię wybrać najlepszych ludzi do misji powierzonej nam przez Chrystusa.
Otworzyły się drzwi i ten sam niepozorny człowiek wprowadził kolejnych młodych mężczyzn. Im również towarzyszyli ojcowie.
Rasit, drugi niemowa, i Dermisat, trzeci, padli sobie z Zafarinem w objęcia, co jeszcze bardziej rozeźliło Addaia.
Zafarin nie wiedział, że jego koledzy dotarli już do Urfy.
Addai nakazał milczenie krewnym i przyjaciołom, by cała trójka nie spotkała się, zanim nie staną przed nim.
Przemówili ojcowie Rasita i Dermisata, błagając w imieniu swoich synów o wyrozumiałość i łaskę. Wyglądało na to, że Addai ich nie słucha, wydawał się nieobecny, w milczeniu rozpamiętywał porażkę.
– Odpokutujecie za grzechy, jakie waszym nieudacznictwem popełniliście wobec Pana – powiedział w końcu.
– Nie wystarczy ci, że dali sobie obciąć języki? Jak jeszcze chcesz ich ukarać? – odważył się zapytać ojciec Rasita.
– Jak śmiesz ze mną dyskutować! – wykrzyknął Addai.
– Nie, niech Bóg broni! Wiesz, że jesteśmy wierni Panu i posłuszni tobie. Proszę cię tylko o miłosierdzie i współczucie – pospiesznie zapewnił ojciec Rasita.
– Jesteś naszym pasterzem – wtrącił ojciec Dermisata. – Twoje słowo jest prawem, niech się stanie twoja wola, bo przemawiasz w imieniu Pana.
– Padli na kolana, modląc się z pochylonymi głowami. Cóż jeszcze mogli zrobić? Pozostało im czekać na wyrok.
Żaden z ośmiu mężczyzn siedzących za stołem nie odezwał się słowem. Na znak pasterza wyszli z pokoju, pozwalając mu zamknąć milczący pochód. Przeszli obradować do innego pomieszczenia.
– Co wy na to? – zapytał Addai. – Uważacie, że naprawdę jest wśród nas zdrajca?
Złowieszcze milczenie całej ósemki tylko podsyciło irytację pasterza.
– Nie macie nic do powiedzenia? Nic, po tym wszystkim, co się stało?
– Addaiu, jesteś naszym pasterzem, wybrańcem Pana, to ty nas musisz oświecić – odezwał się jeden z nich.
– Tylko wy znaliście cały plan. Tylko wy znacie naszych ludzi. Który z nich jest zdrajcą?
Wśród mężczyzn dało się zauważyć pewne poruszenie, czuli się nieswojo, nie wiedząc, czy słowa pasterza są tylko prowokacją, czy oskarżeniem. To oni, obok Addaia, byli filarami wspólnoty, to ich rodowody sięgały wieki wstecz, ich przodkowie zawsze pozostawali wierni Jezusowi, swojemu miastu i posłannictwu.
– Jeśli jest między nimi zdrajca, zginie.
Mężczyźni byli zaniepokojeni oświadczeniem Addaia, wiedzieli, że stać go na wymierzenie takiej kary. Pasterz był zacnym człowiekiem, żył skromnie, rok w rok pościł przez czterdzieści dni na pamiątkę postu Jezusa na pustyni. Pomagał wszystkim, którzy zwrócili się do niego o pomoc, dając pracę, pożyczając pieniądze czy łagodząc rodzinne niesnaski. Cieszył się w mieście dużym szacunkiem, sądzono, że jest prawnikiem, w każdym razie tak o sobie mówił.
Podobnie jak ośmiu towarzyszących mu mężczyzn Addai od dzieciństwa żył w ukryciu. Modlił się w samotności, z dala od oczu sąsiadów i przyjaciół, gdyż był depozytariuszem tajemnicy, która decydowała o ich życiu, tak jak rządziła życiem ich rodziców i dziadków.
Wolałby nie sprawować tej trudnej i odpowiedzialnej funkcji, ale gdy wybór padł na niego, przyjął ją z godnością, składając te same śluby, jakie od wieków składali jego poprzednicy: wypełni wolę Chrystusa.
Jeden z mężczyzn w czerni odchrząknął. Addai pozwolił mu zabrać głos.
– Mów, Talacie.
– Nie pozwólmy, by podejrzenia roznieciły ogień, który strawi zaufanie, jakie do siebie mamy. Nie wierzę, że w naszych szeregach jest zdrajca. Stawiamy czoło potężnym i inteligentnym siłom, dlatego niełatwo nam odzyskać to, co do nas należy. Musimy zabrać się do pracy i obmyślić nowy plan, a jeśli i tym razem się nie powiedzie, spróbujemy znowu. To Pan zdecyduje kiedy.
Talat zamilkł. Siwizna wyglądała na jego włosach jak śnieg, zmarszczki przydawały dostojeństwa.
– Okaż łaskę tym trzem wybranym – poprosił żarliwie inny mężczyzna, kiedy Addai dopuścił go do głosu, wzywając po imieniu: Bakkalbasi.
– Łaskę? Więc ty, Bakkalbasi, wierzysz, że bycie litościwymi nas ocali? – Addai skrzyżował ręce na piersi i westchnął ciężko. – Czasem myślę, że popełniliście błąd, wybierając mnie na przywódcę wspólnoty, że nie jestem pasterzem, jakiego potrzebuje Chrystus w takich czasach i okolicznościach. Poszczę, odprawiam pokutę i gorąco proszę Boga, by mnie oświecił i wskazał drogę, ale Jezus nie odpowiada, nie daje mi żadnego znaku… – Głos Addaia zdradzał desperację. – Jak długo będę pasterzem, będę postępował i działał zgodnie z nakazami sumienia, w jednym tylko celu: chcę przywrócić naszej wspólnocie to, co dał jej Chrystus, dbając o dostatek, ale przede wszystkim o bezpieczeństwo nas wszystkich. Bóg nie chce widzieć nas martwymi, jak długo możemy służyć mu życiem. Nie potrzebuje więcej męczenników.
– Co chcesz z nimi zrobić? – zapytał Talat.
– Przez jakiś czas pozostaną w odosobnieniu, modląc się i poszcząc. Będę się im przyglądał, a kiedy uznam, że już pora, wrócą do swoich rodzin. Muszą jednak odpokutować za tę klęskę. Ty, Bakkalbasi, wielki matematyku, zajmiesz się rachunkami.
– Jakie rachunki mam zrobić, Addaiu?
– Chcę, byś się zastanowił, czy jest wśród nas zdrajca.
– Więc wierzysz w to, co mówi ojciec Zafarina?
– Tak, i nie ma co przeczyć faktom. Znajdziemy zdrajcę i go zabijemy.
Mężczyźni w czerni poczuli dreszcz strachu. Wiedzieli, że Addai nie rzuca słów na wiatr.
Kiedy wrócili do sali, w której czekali niemi, znaleźli całą szóstkę, ojców i synów, klęczących ze spuszczonymi głowami, zatopionych w modlitwie. Addai i mężczyźni w czerni usiedli na krzesłach.
– Wstańcie – rozkazał Addai klęczącym.
Dermisat szlochał cicho. Twarz Rasita przesłaniał cień gniewu, Zafarin zaś, jako jedyny, był spokojny.
– Odpokutujecie porażkę czterdziestodniowym odosobnieniem, poszcząc i modląc się o miłosierdzie. Zostaniecie tu ze mną. Będziecie pracowali w sadzie, dopóki starczy wam sił. Gdy przyjdzie czas, powiem wam, co robić dalej.
Читать дальше