którą napisał o tej niegodziwej królowej Szkotów, i co się z nią stało, a na koniec jak nam się nie powiodło, czego nie będę tu powtarzał, bo boję się, że nie mam więcej niż parę godzin, i wielki to dla mnie wysiłek pisać więcej. Znasz dobrze, Nan, moje późniejsze życie i smuci mnie to, że nie mogę sam mu opowiedzieć o tym, co robiłem wcześniej. Powiedz mu, że Twój mąż był kanonierem w niemieckich wojnach, walczył o dobrą, protestancką sprawę: był pod Białą Górą gromiony przez papistów, a pod Braitenfeld i pod Lützen sam pomógł ich gromić, ale utrudzony wojaczką i ciężko zraniony w stopę przez kulę powrócił do ojczyzny. Mój ojciec już wtedy nie żył (Twój handlarz ryb takoż już ducha wyzionął, o com się modlił i co mi wybacz, i niech mi Bóg wybaczy) i pobraliśmy się trzeciego aprila 1632 roku u Świętej Małgorzaty Pattens i rok później powiłaś syna, chwała niech będzie Bogu, oby żył długo i Ty wraz z nim.
Jeszcze kilka ważnych rzeczy bo czas mój się kurczy, ledwie widzę stronicę, chociaż jest dzień jasny i chwyciła mnie śmiertelna agonia. Znasz dobrze mój skórzany kuferek, który trzymam w swoim tajnym schowku, w nim najdziesz listy zaszyfrowane sposobem, którym sam wymyślił. Pilnuj ich i nikomu nie pokazuj. Opowiadają one prawie wszystko o lordzie D., jego intrydze i naszym szpiegowaniu utajonego papisty Shaxpure'a. Za takiego go przynajmniej mieliśmy chociaż dziś jestem tego mniej pewny. W tym względzie i zawiłościach życia był Nikim. Ale pewnym jest, że napisał o M. Szkockiej dramę, którą w imieniu Króla u niego zamówiłem. Dziwne mi się wydaje, że chociaż nie żyje i on takoż, to jednak jego drama pozostaje żywą, napisana jego własną ręką, i spoczywa tam, gdzie tylko ja wiem, i tam może pozostać na wieki.
Co do listów: jeśli Król, co nie daj Boże, zwycięży w obecnej sprawie i jego ministrowie przyjdą do Ciebie ze złymi zamiarami, te papiery zabezpieczą Was, Ciebie i naszego syna. Wiesz, jak odczytać szyfr, i przypomnę Ci, że kluczem jest
wierzba, gdzie moja matka spoczywa, i jeśli będziesz mogła, spraw, aby kości moje spoczęły obok niej.
Żegnaj, moja dziewczyno, z łaską Boga mam nadzieję, że zobaczę Cię znów w zdrowym ciele, jako mamy przyobiecane przez Pana naszego i Zbawiciela Jezusa Chrystusa, w którego imieniu podpis składam, Twój mąż
RICHARD BRACEGIRDLE
Crosetti głupio się czuł, siedząc w samochodzie swego ojca, czarnym ply-mousie fury z 1968 roku, i obserwując dom pod numerem 161 na Tower Road. Był to dwupiętrowy budynek o drewnianej konstrukcji, wymagający pilnie pomalowania, z zapuszczonym trawnikiem i płotkiem z łańcuchów. Szereg zbrązowiałych jałowców, które okalały dom, wydawał się wyczerpywać ogrodnicze ambicje H. Oleruda. Takie nazwisko widniało na poobijanej czarnej skrzyńce pocztowej, przymocowanej gwoździem do wygiętego słupka. Na podjeździe stał nakrapiany rdzą zielony Chevrolet sedan z podniesioną maską, obok leżała płachta brezentowa z porozrzucanymi narzędziami. W otwartym, przypominającym szopę garażu, który przylegał do domu, można było dostrzec czerwony traktor i plątaninę kształtów, być może narzędzia rolnicze. Wokół panowała atmosfera zużycia i znużenia, jakby ludzie, którzy tu mieszkają, zostali znokautowani i czekali, aż wróci im oddech.
Była sobota. Crosetti opuścił miasto o świcie i przejechał przez cały stan Pensylwania, pokonując prawie pięćsetkilometrowy odcinek trasy 1-80 i 79, i dotarł do Braddock parę minut po trzeciej. Miasteczko zbudowano wokół pojedynczego
skrzyżowania z dwiema stacjami benzynowymi, McDonaldsem, pizzerią, Domem Weterana, dwoma barami, supermarketem „7-Eleven”, pralnią automatyczną i skupiskiem starszych budynków handlowych z cegły; większość mieszczących się w nich sklepów została wyparta przez domy towarowe i teraz zajmowali je handlarze tandetą, którzy obsługiwali najuboższych klientów. Za tym wąskim pasmem zabudowań stały dziesiątki wielkich domów, wzniesionych zapewne z myślą o kupieckiej i przemysłowej arystokracji, kiedy jeszcze funkcjonowały stalownie i kopalnie. Crosetti nie mógł sobie wyobrazić, kto w nich teraz mieszka.
Tower Road i smutny dom przy tej ulicy nietrudno było znaleźć, wystarczyła mapa z Google'a. Podjechał tam, zapukał do drzwi frontowych, ale nie doczekał się odpowiedzi. Pchnął drzwi i zawołał: „Halo, jest ktoś w domu?!”, intuicyjnie wyczuwając pustkę. Ktoś jednak tu mieszkał; we wnętrzu panował bałagan, ale nie było brudno, na podłodze leżały porozrzucane zabawki, samochodziki i plastikowy pistolet, przed wielkim telewizorem stała taca na nóżkach. Mieli tu satelitę – biały talerz za domem przeszukiwał niebo. Przed odbiornikiem stał fotel pokryty brązowym skajem i sfatygowana kanapa z kordonkowym obiciem. Na wąskiej półce nad kominkiem stały zdjęcia w ramkach, ale Crosetti nie widział ich dokładnie z progu, a głębiej nie odważył się wejść. Wydawało mu się dziwne, że nie słyszy szczekania psów. Czyżby nie było ich w żadnym domu? To kolejna zagadka. Obszedł dom. Podwórze stanowiło plac zabaw; plastikowe urządzenia, sądząc po rozmiarach, były przeznaczone dla bardzo małych dzieci. Na środku podwórka zainstalowano stojak do suszenia bielizny w kształcie odwróconego parasola. Nic na nim nie wisiało, kilka zerwanych sznurków kołysało się na lekkim wietrze. Na tylnej werandzie stała stara pralka bębnowa. Zajrzał do niej, była sucha i zasnuta pajęczyną.
Po tym krótkim rekonesansie usiadł w samochodzie zamyślony. Jaką głupotą było jechać taki kawał drogi z powodu pocztówki znalezionej na ulicy! Nie miał pojęcia, czy Carolyn Rolly w jakikolwiek sposób była związana z tym domem. Mogła podnieść tę kartkę z chodnika albo znaleźć ją w jakiejś książce. Nie, pomyślał, nie kombinuj. Odwagi! To musi się jakoś z nią wiązać, podobnie jak zdjęcie dwóch kobiet z dzieckiem. A tu było dziecko, chłopiec. Wyjął zdjęcie, żeby jeszcze raz na nie popatrzeć. Sądząc po wyraźnie młodszej twarzy Carolyn, zo stało zrobione
jakieś pięć lat wcześniej, a zatem chłopiec miałby teraz około ośmiu, dziewięciu lat. Crosetti przyjrzał się uważnie rowerkowi porzuconemu niedbale na podjeździe. Pasował do chłopca w tym wieku, a walające się po całym domu i podwórzu zabawki dowodziły trafności tego przypuszczenia. Nie było tu zabawek dla dziewczynek ani drugiego rowerka i Crosetti zaczął się zastanawiać, co się stało z dziewczynką ze zdjęcia… nie, chwileczkę, w piaskownicy leżała samotna i spłowiała Barbie bez ubranka. Chyba że lalkę zostawił ktoś, kto przyszedł w odwiedziny. Albo została ukradziona.
Przyjrzał się podwórku. Była sobota, świeciło słońce, a na suszarce, zresztą zepsutej, nic nie wisiało. Nie wypatrzył też w domu elektrycznej suszarki, zmywarka zaś nie wyglądała na używaną zbyt często. Co znaczyło, że w domu prawdopodobnie nie ma kobiety. Facet zapewne mieszkał z dzieckiem (lub z dziećmi), a w sobotę poszedł do miasta i wyprał rzeczy w automacie, bo byłoby hańbą dla mężczyzny robić pranie w domu. Wybierając się zaś do miasta, musiał spotykać kobiety i manifestować swoją wolność, a może wstąpił do Domu Weterana na kilka piw, kiedy pranie kręciło się w bębnie. Dzieci mogły w tym czasie bawić się grami wideo w „7-Eleven” i popijać colę.
Crosetti snuł w myślach tę opowieść, zastanawiając się, skąd ją czerpie, a jednocześnie zdając sobie sprawę, że jest ona tak samo prawdziwa jak film dokumentalny z życia H. Oleruda, który mógłby nakręcić. To, że był synem legendarnego policyjnego detektywa i znanej bibliotekarki, nie nasuwało mu się teraz jako wyjaśnienie, bo przecież zawsze wymyślał historyjki o ludziach, jeszcze jako dziecko. Dlatego między innymi pragnął kręcić filmy i uważał, że potrafiłby to robić. Był przekonany, że ma wrodzony zmysł obserwacji i umiejętność wnioskowania, podobnie jak muzycy, którzy nie musieli uruchamiać żadnego głupiego urządzenia, żeby usłyszeć muzykę rozbrzmiewającą w ich głowach.
Читать дальше