Nie jadł od postoju na stacji benzynowej. Teraz była prawie czwarta i poczuł głód, pomyślał więc, że pojedzie coś przekąsić. Już miał ruszyć, gdy zobaczył zbliżający się od strony miasteczka obłok kurzu. Wkrótce wyłonił się z niego zielony pikap, zwolnił, minął go i skręcił na podjazd przed domem numer 161. Crosetti stwierdził z satysfakcją, że w kabinie siedzi mężczyzna i mniej więcej dziewięcioletni chłopiec, którego główka ledwie wystaje ponad tablicę rozdzielczą. Samochód
skręcił zbyt raptownie i zawadził przednim kołem o leżący na podjeździe rowerek chłopca.
Ryk wściekłości mężczyzny, który zahamował gwałtownie, i przenikliwy krzyk dziecka. Drzwi od strony kierowcy otworzyły się z impetem i z szoferki wyskoczył krępawy facet w dżinsach i czystym białym T-shircie, kilka lat starszy od Crosettiego. Miał wydatny brzuch, krótko ostrzyżone rudawe włosy i płaską czerwoną twarz, z rodzaju tych, które zawsze wydają się zagniewane. Wybiegł przed samochód, zaklął znowu, kopnął rowerek i szarpnięciem otworzył drzwi po stronie pasażera. Z szoferki dobiegły przeraźliwe krzyki i Crosetti uświadomił sobie, że w środku siedzi jeszcze jedno, młodsze dziecko i że kierowca nie zabezpieczył żadnego z nich pasami. Mężczyzna wyciągnął brutalnie chłopca za ramię i zaczął go okładać z całej siły po głowie – do Crosettiego docierały okropne, tępe odgłosy uderzeń – dopytując się z wściekłością, ile razy ma mu powtarzać, żeby nie zostawiał tego pieprzonego roweru na tym pieprzonym podjeździe, i czy gówniarz wyobraża sobie, że wciąż będzie dostawał nowe rowerki.
Crosetti rozważał bezradnie, czy powinien podjąć jakieś działania, gdy mężczyzna przestał bić chłopca i znów sięgnął do kabiny, żeby wyciągnąć mniej więcej czteroletnią dziewczynkę. Twarz dziecka była jaskrawoczerwona, wykrzywiona w paroksyzmie bólu i strachu, po części dlatego, że ze skaleczonej wargi ciekła krew. Dziewczynka wiła się jak jaszczurka w żelaznym uchwycie, plecy miała wygięte w łuk. Mężczyzna warknął do niej, żeby się zamknęła, że nic jej nie jest i że jeśli się natychmiast nie uspokoi, to naprawdę przyłoży jej tak, że będzie miała powód do łez. Płacz przeobraził się w straszny, chrapliwy szloch i mężczyzna ruszył w stronę domu, ciągnąc dziecko za rękę.
Po chwili Crosetti usłyszał dźwięk telewizora nastawionego na cały regulator. Wysiadł z samochodu i podszedł do chłopca, który leżał skulony na ziemi, tam gdzie cisnął go mężczyzna. Mały płakał w dziwny sposób, wciągając ze świstem powietrze i wydobywając z siebie zduszone, prawie bezdźwięczne łkanie. Crosetti minął malca i kucnął, żeby obejrzeć rowerek. Potem podszedł do remontowanego sedana, wybrał spośród rozrzuconych narzędzi kilka kluczy i kombinerek i pochylił się nad rozbitym rowerkiem. Zdjął przednie koło, wyprostował kierownicę,
nacisnął nogą przedni widelec, żeby też go wyprostować, i posługując się kombinerkami, z grubsza przywrócił szprychom przedniego koła pierwotny wygląd. Pracując, czuł na sobie wzrok chłopca i słyszał, jak jego szloch zamienia się powoli w pociąganie nosem. Kiedy nadał obręczy właściwy kształt, umocował ją z powrotem i trzymając rowerek kołami do góry, zakręcił nią. Koło lekko buksowało, ale obracało się na osi swobodnie.
– Niektórzy mówią, że koło jest jak serce; kiedy się je złamie, nie można go naprawić. Będziesz potrzebował nowego koła, kolego, ale to jeszcze się pokręci, jeśli nie będziesz zbytnio szalał na drodze. Jak masz na imię?
– Emmett – odparł chłopiec po dłuższej pauzie i otarł twarz grzbietem dłoni, paskudnie rozmazując łzy i kurz.
Bingo, pomyślał Crosetti, to imię z pocztówki. Spojrzał z zainteresowaniem na chłopca. Malec był ładny, może trochę za szczupły, miał szeroko rozstawione, niebieskie, inteligentne oczy i usta o wąskich wargach, których kształt wydał mu się znajomy. Włosy miał przystrzyżone tak krótko, że trudno było określić ich kolor.
– Ja mam na imię Al – powiedział. – Słuchaj, Emmett, pomógłbyś mi w pewnej sprawie?
Chłopiec zawahał się, po czym skinął głową.
Crosetti wyjął z tylnej kieszeni poprawione komputerowo zdjęcie Carolyn Rolly i pokazał je malcowi.
– Znasz te panie?
Chłopiec przyglądał się zdjęciu szeroko otwartymi oczami.
– To moja mama i ciocia Emily. Mieszkała kiedyś z nami, ale umarła.
– To jest twoja mama? zapytał Crosetti, przyłożywszy palec do podobizny młodej Rolly.
– Aha. Uciekła. On ją zamykał w piwnicy, ale się wydostała. Wymknęła się stamtąd w nocy i rano już jej nie było. Dokąd ona poszła, proszę pana?
– Sam chciałbym wiedzieć, Emmett. Naprawdę – powiedział Crosetti w zadumie.
Wciąż nie mógł się nadziwić, że powierzchowność chłopca tak bardzo potwierdza jego domysły; w brzuchu burczało mu z napięcia. Myślał teraz ze wstydem o
tej jedynej nocy spędzonej z Rolly, o tym, co zrobiła i co, jak sobie wyobrażał, czuła. Czy robiła to samo mężowi brutalowi w sypialni tego obskurnego domku? Ogarnęła go przemożna chęć ucieczki z tego miejsca, chciał też (co było już trudniejsze) wyrzucić z serca osobę, którą znał jako Carolyn Rolly. Żal mu było dzieci skazanych na takiego ojca, ale nie mógł nic w tej sprawie uczynić. Jeszcze jedna plama na koncie Carolyn. Kiedy odchodził, chłopiec zawołał za nim:
– Znał ją pan?! Moją mamę?!
– Nie odpowiedział. – Właściwie nie.
Wsiadł do samochodu i odjechał. Chłopiec przebiegł parę kroków ze zdjęciem trzepoczącym w dłoni, potem zatrzymał się i zniknął w tumanie kurzu.
Crosetti znalazł McDonaldsa, kupił big maca, frytki i colę. Zjadł to paskudztwo i chciał zamówić coś jeszcze, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Wiedział, że kiedy jest zdenerwowany, to je, i że jeśli nie będzie się pilnował, upodobni się do Orsona Wellesa, tyle że bez dorobku artystycznego, który kompensowałby zwały tłuszczu. Próbował się uspokoić, lecz bezskutecznie, ponieważ zgubił gdzieś mapę samochodową i kilka razy pomylił drogę.
Kiedy wreszcie dotarł do właściwego punktu na granicy stanów, uporządkował w głowie scenariusz filmu Carolyn Rolly, niezły tytuł, mógłby go chyba użyć bez jej zgody, bo prawdopodobnie pani Olerud sfabrykowała też swoje nazwisko. Okay: nieszczęśliwe dzieciństwo, to można wykorzystać, historia z uwięzieniem w piwnicy, choć może sprawa gwałtów byłaby zbyt drastyczna i kwalifikowałaby film do kategorii X. Zróbmy z wuja Lloyda fanatyka religijnego, który chciał ustrzec siostrzenicę przed zepsuciem tego świata. On umiera, ona ucieka i oto ma już siedemnaście lat, żadnej wiedzy, żadnych kontaktów z kulturą masową, tu ukłon w stronę Zagadki Kaspara Hausera Herzoga. Jakiś miejscowy facet związany z tokiem wydarzeń, powiedzmy, gliniarz, który ją znajduje, zakochuje się w niej, urzeczony jej czystością, jej niewinnością. Żeni się z nią, na co ona się godzi, bo jest całkiem sama, nie ma pojęcia, jak toczy się świat. No i zakładają dom. On jest chorobliwie podejrzliwy, wciąż bierze w nim górę natura policjanta – Crosetti znał takich facetów wśród gliniarzy ale ona we wszystkim mu ulega. I to jest akt pierwszy.
Później pokazujemy ją, kiedy ma już dzieci i zaczyna je zabierać do miejscowej biblioteki, gdzie mądra bibliotekarka rozbudza w niej zainteresowanie sztuką i kulturą i to rozjaśnia jej w głowie. A potem jest objazdowa wystawa rzadkich książek, na którą udaje się z bibliotekarką, oczywiście bez wiedzy męża – może jadą do Chicago (filmowaliby to oczywiście w Toronto) – i Carolyn uświadamia sobie, że chciałaby sama zajmować się książkami, otoczyć się nimi, ale cóż może zrobić? Ma dwoje dzieci i jest w pułapce. Mimo to decyduje się zapisać na korespondencyjny kurs introligatorski, mąż to odkrywa i bije ją, a potem jest już tylko gorzej, bo zamyka ją w piwnicy, tak jak kiedyś wuj, i ona ucieka. I to jest drugi akt.
Читать дальше