– Szekspir był papistą.
– Mógł być. Widziałem na PBS program, w którym mówili, że według wszelkiego prawdopodobieństwa krył się z tym, a przynajmniej został wychowany jako katolik.
– Aha. A więc na podstawie… jak długiego?… dwugodzinnego obcowania z tekstem z epoki Jakuba I i jego interpretacji oraz jednego programu telewizyjnego twierdzisz, że dokonałeś wielkiego odkrycia w dziedzinie literatury?
– A zaszyfrowane listy?
– To prawdopodobnie niderlandzki.
– Pieprzyć niderlandzki! To jest szyfr.
– Ach, więc jesteś też ekspertem od szyfrów? Z czasów Jakuba I?
– No dobra! Jedną z najlepszych przyjaciółek mojej matki jest Fanny Dubrowicz, szefowa działu manuskryptów i archiwaliów w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej. Pokażę jej to.
Mówiąc to, zauważył, że Rolly zaczerpnęła raptownie powietrza, a twarz w okolicach nozdrzy lekko jej pobielała, co wskazywało… no właśnie, na co? Czyżby coś knuła? Dostrzegł podobną reakcję już wcześniej, kiedy przyłapał ją na przekręcie z książkami; teraz znów to samo.
Wzruszyła ramionami.
– Rób sobie, co chcesz, ale to raczej niemożliwe, żebyś znalazł światowej klasy eksperta od pisma z epoki Jakuba I w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej. Dziewięćdziesiąt procent ich zbiorów to materiały amerykańskie, głównie rękopisy amerykańskich pisarzy i dokumenty prominentnych rodów.
– Wygląda na to, że wiesz wszystko, Carolyn… Pewnie ja jestem po prostu wielkim dupkiem, który teraz… – zaczął ostentacyjnie zbierać kartki rękopisu – przestanie ci truć głowę i zaniesie swoje nędzne znalezisko do swojego kiepskiego eksperta, ten zaś stwierdzi z pewnością, że jest to list jakiegoś siedemnastowiecznego nieboraka skarżącego się na podagrę.
Podszedł do jej warsztatu, wziął papier, w który poprzedniego dnia owinięte były Podróże, i zaczął pakować rękopisy. Jego gwałtowne, niezdarne ruchy zdradzały irytację.
– Ach, nie… – powiedziała za jego plecami nienaturalnie wysokim głosem. -
Przepraszam cię, naprawdę nie umiem się zachować. Tak strasznie się podnieciłeś tym manuskryptem, że po prostu…
Odwrócił się w jej stronę. Usta Carolyn wykrzywiły się w zabawny sposób na kształt odwróconej litery „U”, dziwnie przypominając te nieczytelne i tak bardzo mylące zakrętasy w starym rękopisie. Wyglądało to na kolejny atak płaczu. Ale Rolly ciągnęła tym samym zdławionym głosem:
– Z nikim się nie widuję. To nie jest życie. Od lat jedyną osobą, z jaką rozmawiam, jest Sidney, a on chce być dla mnie tylko mentorem, to znaczy głównie mnie obmacuje…
– Sidney cię obmacuje?
– Ach, jest nieszkodliwy, choć sam uważa się za wielkiego uwodziciela. Zabiera mnie na drogie lunche i ściska pod stołem za kolano, a czasem w księgarni po udanej transakcji łapie mnie za tyłek i trzyma trochę za długo albo całuje niby to po ojcowsku w usta. To ostatni facet w Nowym Jorku, który nie używa żadnego odświeżacza oddechu. Taka jest skala mojego kurewstwa. Potrzebuję pracy i muszę jeść. Jesteś jedynym człowiekiem, któremu to mówię. Co ty wiesz o moim życiu! Nie mam przyjaciół, pieniędzy, własnego kąta…
– Przecież mieszkasz tutaj.
– Nielegalnie, jak się domyśliłeś. W tym budynku nie wolno mieszkać.
Kiedyś trzymali tu DDT i dom jest kompletnie skażony. Właściciel myśli, że tylko tu pracuję. On też lubi mnie obmacywać. Jesteś pierwszą osobą w moim wieku, która mnie odwiedziła od… od lat.
I która także marzy, żeby cię obmacać, pomyślał Crosetti, ale powiedział tylko:
– Boże, jakie to smutne…
– Tak, to naprawdę żałosne. Zachowałeś się przyzwoicie, a ja potraktowałam cię jak śmiecia. To typowe! Gdybyś był draniem, pewnie pełzałabym u twoich stóp.
– Mogę spróbować być draniem, Carolyn, i napisać podanie do Słynnej Szkoły Sukinsynów z prośbą o przyjęcie na kurs.
Spojrzała na niego i w końcu się roześmiała. Był to szczekliwy dźwięk, urywany, podobny do łkania.
– Ale teraz mnie nienawidzisz, co?
– Wcale nie – powiedział Crosetti, starając się, aby zabrzmiało to jak najszczerzej.
Ciekawiło go, dlaczego tak się izolowała. Nie była otyła, miała zgrabną figurę, wyglądała całkiem nieźle, „odznaczała się”, jak zauważyła jego matka. Nie istniał żaden powód, dla którego ktoś taki jak ona miałby się kryć w tym wielkim mieście. I choć nie była klasyczną pięknością, uważał ją za… jak to się mówi? Za ponętną kobietę. Kiedy miała opanowaną twarz, jak teraz, kiedy się nie krzywiła ani nie było na niej przerażającej pustki.
– Wręcz przeciwnie – dodał. – Słowo.
– Naprawdę? Ale ja cię tak źle potraktowałam!
– Owszem. I teraz dam ci minutę, żebyś się zastanowiła, jak mi to wynagrodzić. – Zaczął nucić pod nosem, spoglądając na zegarek i przytupując jedną nogą.
– Wiem, co zrobię powiedziała po chwili. Poznam cię z prawdziwym ekspertem od rękopisów z tamtej epoki, jednym z najlepszych na świecie. Zadzwonię do niego i umówię nas na spotkanie. Możesz pójść ze mną na wędrówkę po introligatorniach i zanudzić się na śmierć, kiedy będę mówiła o marmurkowych wyklejkach. A potem pójdziemy do Andrew.
– Do Andrew?
– Tak. Do Andrew Bulstrode'a. Poznałam go dzięki Sidneyowi. To u niego uczyłam się o angielskich manuskryptach i inkunabułach.
– I on też chce cię obmacywać?
– Nie. A może ty chcesz?
– Nie mogę się doczekać.
– Nie bądź taki niecierpliwy. Muszę skorzystać z toalety, a potem zadzwonić. Mógłbyś zejść na dół? Zaraz przyjdę.
List Bracegirdle'a (4)
Pomimo swego nieprzyzwoitego życia pan Matthew prosperował niezgorzej, bo znał swe rzemiosło, jak mówiono, lepiej niż inni mistrzowie odlewnictwa w Sussex.
Miał kontrakt na zaopatrzenie dworu królewskiego i to była nasza główna robota: kucie żelaza i odlewanie harmat. Ta początku kazali mi ładować, dźwigać i wykonywać podobne ośle roboty, bo byłem ignorantem w sztuce odlewnictwa i kowalstwa, i jeślim nawet bolał, że straciłem łatwą pracę i czas na naukę tego, com kochał, to nie uchylałem się, bo, jak powiada Bóg: Ta co natknie się twoja ręka, abyś to zrobił, to zrób wedle możności swojej, bo w krainie umarłych, do której idziesz, nie ma ani działania, ani zamysłów, ani poznania, ani mądrości. „Żelazo można obrabiać tylko od zimy przez wiosnę, bo latem prąd wody nie jest dość wartki, aby poruszać koła, które zasilają dmuchawy od palenisk i młoty do kucia sztab żelaznych, i latem trzeba gromadzić szpat żelazny i węgiel drzewny i usunąć urobek, zanim drogi zamienią się w błoto. W ciągu tych kilku miesięcy harujemy przeto jak woły albo spuszczając surówkę, albo dźwigając rudę i węgiel, żeby napełnić palenisko, albo napełniając formę odlewniczą, albo wyjmując schłodzone elementy z dołu, albo obtłukując młotkiem odlew, albo wygładzając, i wżdy majster pokazuje mnie, żem najleniwszy guzdrała i tępak, i niezdara, i wiele ciosów spadło na mnie wymierzonych ciężką ręką lub pałką i wyzwiska jak Niedojda i Mańkut i jeszcze gorsze, ale ja się nie buntowałem i nadstawiałem drugi policzek, jak przykazał nasz Pan Jezus Chrystus, i przysiągłem, że nauczę się tej pracy, choć była wbrew mojej naturze, tak aby nie miał powodów, by mną gardzić choćby tylko krzynkę. I w gorącu i dymie, który był, jak ufam, najbliższy temu, co spotykało wszystkich grzeszników (czyli Piekła),
ku swemu zaskoczeniu znajdowałem w tym przyjemność. Bo było wielką radością widzieć, jak rozpalone żelazo tryska z paszczy pieca do formy, sypiąc iskrami jak gwiazdy na niebie, i myśleć, że jest to, nawet jeśli tylko krzynę, jak dzieło Pana Boga, kiedy stworzył nasz świat. Bo choć nie lubiłem samej pracy, kochałem jej frukta. Bo te harmaty były tarczą przed wrogami Anglii i zreformowanej religii. Jak wszyscy muszą przyznać, angielskie harmaty nie mają sobie równych na świecie i nasze kule takoż, niech więc Ispanie lamentują.
Читать дальше