Błyskawicznie wyskoczył z łóżka i stał przez chwilę, czując dziwne skurcze; nogi mu się trzęsły (czy to możliwe?), penis nabrzmiał. Jasna cholera, powtórzył w myślach kilka razy, a potem: Nie, to nieprawda. Pomaszerował do zlewu i zwilżył twarz zimną wodą. Żałował, że nie może wziąć prysznica; nie było tu też wanny. W jego wyobraźni pojawiła się nagle wizja lokatorki poddasza stojącej nago na ręczniku i obmywającej ciało ciepłą gąbką. Siłą woli wyparł ten obraz ze świadomości i zaczął zmieniać ręczniki w książkach.
Wreszcie stwierdził, że ma kilka godzin do zabicia przed następną zmianą, zaplanowaną na piątą rano. Przez chwilę rozważał, czy nie poszperać w rzeczach Rolly, nie przejrzeć jej bielizny, lekarstw, papierów. Pozwolił tym wyobrażeniom rozgrywać się przez chwilę na ekranie wewnętrznego telewizora, po czym odrzucił pomysł. Nie chodziło o to, by zagłębiać się jeszcze bardziej w tę atmosferę niesamowitości, w tajemnice, które dopiero mógł odkryć, lecz o to, by zakończyć to idiotyczne przedsięwzięcie i uciec. Tak dojrzały Crosetti pouczał Szalonego Ala, który marzył o tym, by dać z powrotem nura pod kołdrę i ściągnąć Carolyn Rolly majtki, przynajmniej na tyle, aby udało się dopiąć swego.
Zamiast tego jednak przeszukał kuchnię i znalazł w szafce (zmajstrowanej z wszechobecnych palet) paczkę herbatników i puszkę orzechowej kawy rozpuszczalnej. Widywał taką na stoiskach w supermarkecie i zawsze się zastanawiał, kto kupuje to paskudztwo. Teraz już wiedział. Zagotował wodę w rondelku, rozpuścił
kawę i wypił wstrętną ciecz, gdyż potrzebował kofeiny. Zjadł też wszystkie ciasteczka: były zwietrzałe i przypominały w smaku gips. Sądząc po zawartości spiżarni, Rolly zdecydowanie wolała polować na żywe ofiary.
Z żołądkiem zapchanym kawą i słodką przekąską Crosetti nastawił budzik na piątą i znów zaczął przyglądać się starym papierom. Wystarczyło niespełna pół godziny, aby doszedł do wniosku, że albo zwariował, albo osiemnaście kartek z trąbką pocztyliona było zapisanych w jakimś nieznanym mu języku lub jakimś kodem… nie, nie kodem, szyfrem. No, no, to mogło być interesujące. Cztery karty z koroną, zapisane innym, bardziej czytelnym pismem, wyglądały na jakąś religijną tyradę:
Ludzkie łzy padają na ziemię, ale łzy boskie zbierają siew bukłaku. Nie sądźcie, że te święte łzy są daremne. Albo grzech w nich utonie, albo dusza spłonie w ogniu piekielnym.
Zastanowił się, jakimi łzami płakała Rolly, i odłożył te stronice na bok. Bardziej interesowało go dwadzieścia sześć z herbami, zapisanych identycznym charakterem jak te wykaligrafowane w dziwnym języku. W ciągu paru minut jego ciekawość została nagrodzona odkryciem, że jest to jednak angielski. Wychwytywał znajome krótkie słowa – od, i, jest oraz podobne i po chwili odnalazł początek manuskryptu, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. W górnym prawym rogu widniała nad tekstem data, 25 oktobra A.D. 1642 i nazwa miejscowości, Baubnmy. Nie, to nie mogło być tak, może to jednak walijski albo… znów przyjrzał się uważnie tekstowi i nagle coś zaskoczyło: zrozumiał, że chodzi o Banbury. Poczuł dziwny dreszczyk, bliski temu przyjemnemu doznaniu, jakie odczuwał, gdy dobrze szedł mu montaż filmu i z surowego materiału wyłaniał się stopniowo sens. Był to, jak szybko odkrył, list człowieka nazwiskiem Richard Bracegirdle do żony Nan, i to nie zwykły list, tylko pożegnalny, i… Crosetti wiedział, że istnieje słowo na określenie tego rodzaju epistoły, ale nie mógł go sobie przypomnieć. Bracegirdle został prawdopodobnie śmiertelnie ranny w walce, choć na razie nie sposób było się zorientować, o jaką bitwę chodziło, kto walczył z kim i w jakiej wojnie. Jak wielu Amerykanów Crosetti miał bardzo ogólne pojęcie o historii Europy. Co się działo
w 1642 roku? Sprawdziłby to natychmiast, tyle że komputer z dostępem do szerokopasmowego Internetu był kolejną rzeczą, jakiej Rolly nie miała. Skończył czytać pierwszą stronę i sięgnął po następną; widniał na niej podpis, najwyraźniej więc musiała zamykać list. Mimo to zaczął ją czytać, bo strony nie były ponumerowane i nie dało się ich uporządkować bez uprzedniego przeczytania. A więc brnął przez tekst, linijka po linijce, z coraz większą łatwością rozszyfrowując pismo Bracegirdle'a. I w końcu nadeszła chwila, gdy uprzytomnił sobie, że czyta tekst coraz swobodniej i że dawno poległy żołnierz jest dla niego tak samo żywy jak pierwszy lepszy korespondent z czatu. Podniecenie rosło, odczuł z intensywnością szoku cały romantyzm, jaki towarzyszy paleografowi dokonującemu wielkiego odkrycia. Nikt inny tego nie wie! Żadna istota ludzka nie czytała tego od ponad trzystu pięćdziesięciu lat, być może w ogóle nie czytał tego nikt oprócz Bracegirdle'a i jego żony. Miał wrażenie, że patrzy przez okno wielkiego apartamentowca i podpatruje intymne życie obcych ludzi.
Jeszcze kilka ważnych rzeczy, bo czas mój się kurczy, ledwie widzę stronicę, chociaż jest dzień jasny, i chwyciła mnie śmiertelna agonia. Znasz dobrze mój skórzany kuferek, który trzymam w swoim tajnym schowku, w nim najdziesz listy zaszyfrowane sposobem, którym sam wymyślił. Pilnuj ich i nikomu nie pokazuj. Opowiadają one prawie wszystko o lordzie D., jego intrydze i naszym szpiegowaniu utajonego papisty Shaxpure'a. Za takiego go przynajmniej mieliśmy, chociaż dziś jestem tego mniej pewny. W tym względzie i zawiłościach życia był Nikim. Ale pewnym jest, że napisał o M. Szkockiej dramę, którą w imieniu Króla u niego zamówiłem. Dziwne mi się wydaje, że chociaż nie żyje i on takoż, to jednak jego drama pozostaje żywą, napisana jego własną ręką, i spoczywa tam, gdzie tylko ja wiem, i tam może pozostać na wieki.
Crosetti tak usilnie starał się rozszyfrować każde pojedyncze słowo, że za pierwszym razem niczego nie zrozumiał i dopiero po powtórnej lekturze tego fragmentu uchwycił związek między słowami Shaxpure i drama. Znieruchomiał na chwilę, zatkało go, potem zaklął i oblał się potem. Wpatrywał się w zygzaki
Bracegirdle'a, oczekując, że zaraz znikną jak baśniowe złoto, ale one trwały: Shaxpure, drama.
Crosetti był człowiekiem ostrożnym i oszczędnym, lecz od czasu do czasu wypełniał kupon totalizatora. Pewnego razu usiadł przed telewizorem, aby popatrzeć, jak dziewczyna wyciąga z bębna ponumerowane piłeczki pingpongowe; śledził kolejne numery i kiedy się zgadzały z jego skreśleniami, wydawał z siebie okrzyki. Ale matka, słysząc te wrzaski, weszła do pokoju i zwróciła mu uwagę, że zwycięskie numerki to 8-3, a on ma 3-8. Właściwie nigdy niczego w życiu nie wygrał, lecz też nigdy się tego naprawdę nie spodziewał. Dorastał jako całkiem szczęśliwe dziecko z prostej rodziny, bez poczucia, że coś mu się należy. No, a teraz coś takiego!
Nie był specjalnie wykształcony, ale zawsze szło mu dobrze z angielskiego i przerabiał Szekspira w przedostatniej klasie. Miał więc świadomość, że to, co trzyma w rękach, jest nadzwyczajnym znaleziskiem. Szekspir (Crosetti wiedział, że to nazwisko można pisać na wiele sposobów) nigdy, o ile pamiętał, nie był obiektem podejrzeń ze strony władz. A już na pewno nie posądzano go o papizm! To, jaką religię praktykował Szekspir (czy w ogóle jakąś wyznawał?), pozostawało wielką zagadką i jeśli jakiś przedstawiciel ówczesnej władzy był o tym przekonany… I kim był ten lord D.? A przede wszystkim sam Richard Bracegirdle? A już największą sensacją była ta wzmianka o rękopisie jednej ze sztuk, który przetrwał do co najmniej 1642 roku. Crosetti próbował zgadnąć, jaka to sztuka mogła być „zamówiona” w imieniu króla. Boże, czemu nie uważał bardziej na lekcjach! Chwileczkę! Przypomniało mu się coś, co wiązało się z królem Jakubem: jakiś szlachcic usiłował go kiedyś zabić w szkockim zamku, jakieś czary, widział to w filmie dokumentalnym BBC, który oglądał z matką w telewizji. Chwycił komórkę nie, za wcześnie, żeby dzwonić – może Rolly… nie, wolał sobie nie wyobrażać, jaka będzie wściekła, jeśli obudzi ją za dziesięć piąta i zapyta o…
Читать дальше