I nagle go olśniło. Szekspirowska kompania King's Players chciała szkockiej sztuki, aby uczcić nowego króla, nawiązać do tego, jak uniknął cudem śmierci, przypodobać mu się, przywołując jego związki rodzinne z Bankiem i czyniąc aluzję do dziwacznej obsesji monarchy na punkcie czarów. I dramatopisarz spłodził wtedy Makbeta.
Crosetti przypomniał sobie, że należy miarowo oddychać, i wciągnął głęboko powietrze. Wiedział, że nie istnieją żadne autografy Szekspira oprócz kilku podpisów i paru wątpliwych wersów w rękopisie jakiejś sztuki, nad którą wielki dramaturg prawdopodobnie pracował. Nie istniały żadne podpisy ani inskrypcje na żadnej ze sztuk. Możliwość, że rękopis Makbeta wciąż spoczywa w jakiejś angielskiej piwnicy… Crosettiemu zakręciło się w głowie. Wiedział trochę o cenach manuskryptów i mógł z grubsza oszacować wartość takiego znaleziska. Rzecz była zbyt sensacyjna, żeby ją ogarnąć. Nie mógł sobie z tym poradzić, więc po prostu przestał myśleć o rozmaitych możliwościach. Ale już nawet to, co trzymał w rękach, manuskrypt Bracegirdle'a, a także to, co mogło być zaszyfrowaną informacją, że władze interesowały się Szekspirem jako domniemanym zdrajcą Kościoła anglikańskiego, umożliwiłoby mu studia w szkole filmowej. W szkole filmowej! I jeszcze by starczyło na pierwszy film…
Załóżmy, pomyślał, że osiemnaście cieńszych kartek z trąbką pocztyliona to rzeczywiście zaszyfrowane listy, o których wspominał Bracegirdle – i to listy pisane po angielsku, a nie w jakimś obcym języku. Wszystko teraz zależało od pedanterii domniemanej spadkobierczyni, a więc od tego, czy papier pochodził z tej samej partii makulatury i czy kartki użyte do wyściółki Podróży ułożone zostały według kolejności. Rozłożył jeden z arkuszy i zaczął go oglądać przez lupę.
Ptuug u kimn lf rmmhofl
A może nie. Może tych pierwszych pięć liter to było Ptmmg albo Ptmng? Stwierdził, że już samo poprawne odczytanie tekstu jest niemożliwe, bo jego zrozumienie zależało od kontekstu i od wiedzy, o jakie angielskie słowa chodzi. A w każdym razie jest niemożliwe dla niego. Wyobraził sobie, że pierwotny adresat listów Bracegirdle'a znał wystarczająco jego charakter pisma, aby odczytać litery, a potem rozszyfrować tekst. Crosetti nie miał wielkiego pojęcia o szyfrach; jego wiedza na ten temat pochodziła głównie z filmów, powieści szpiegowskich i telewizji. Pamiętał, jak powinien wyglądać zaszyfrowany tekst: równe, zblokowane kolumny po pięć, sześć liter bądź cyfr w rzędzie. To, co miał przed sobą, bynajmniej tak nie wyglądało. Przypominało raczej normalny tekst złożony ze„słów” różnej
długości. Może taki szyfr stosowano w czasach króla Jakuba. Nie wiedział nic na ten temat, lecz zakładał, że jeśli postęp w sztuce szyfrowania dokonywał się analogicznie do postępu w innych dziedzinach, to taki dawny szyfr musiał być bardzo prymitywny. Rozmyślając nad tym, przypomniał sobie, że istnieje różnica między szyfrem a kodem. Odczytanie kodu wymagało posiadania książki kodów lub zapamiętania listy słów, które oznaczały coś innego, niż się na oko wydawało. Ale gdyby to był kod, przypominałby bardziej zwykłą angielszczyznę i na przykład tekst w rodzaju „pastorowi nie udało się kupić wieprzka” mógłby znaczyć „obserwowany osobnik podejrzany o ukrywanie księdza”. A raport agenta musiałby się odznaczać zwięzłością komunikatu. Nie, on po prostu intuicyjnie wyczuwał, że to szyfr. Zresztą sam Bracegirdle tak to nazwał w swoim ostatnim liście.
Zaterkotał budzik i Crosetti pośpieszył, żeby go uciszyć. Rolly obróciła się w łóżku na drugi bok i coś wymamrotała. Otworzyła raptownie oczy. Na jej twarzy odbił się przestrach, całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Już miał powiedzieć coś kojącego, ale ona znów zamknęła oczy i odwróciła się plecami, naciągając kołdrę na głowę.
– Carolyn? Coś nie w porządku?
Cisza.
Crosetti wzruszył ramionami i poszedł zmienić pieluchy w książkach. Ręczniki. Teraz były ledwie wilgotne, a stronice wydawały się suche, kiedy ich dotykał, może tylko trochę chłodne. Cud działania naczyń włoskowatych. Kartki były wciąż pomarszczone, a złocone brzegi bloków nie miały już dawnej idealnej gładkości. Zastanawiał się, co Rolly zamierza z tym zrobić. Pracując, usłyszał jakieś dźwięki dochodzące z części sypialnej: pochrząkiwania, szum wody, szczoteczkę do zębów w akcji, znów szelest garderoby, ponownie szum wody, pobrzękiwanie garnka, otwieranie szafek. Kończył właśnie przekładanie dwóch ostatnich tomów, kiedy pojawiła się u jego boku, ubrana w ten sam kombinezon co poprzedniego dnia. Na nogach miała czarne buty do kostek i jasnoniebieskie skarpetki. Trzymała dwa kubki z kiepską kawą; jeden wręczyła Crosettiemu.
– Niestety, nie mam śmietanki. Ani mleka.
– Nie szkodzi powiedział. Przepraszam, że cię wystraszyłem, kiedy zadzwonił budzik. Wyglądałaś, jakbyś chciała wyskoczyć ze skóry.
Puste spojrzenie, lekkie wzruszenie ramion. Otworzyła jeden z tomów Podróży i pomacała papier.
– Ta już jest dobra. Prawie sucha.
– A co zrobisz z tymi zmarszczkami?
– Wyprasuję albo podgrzeję. Ten gatunek papieru ze szmat jest jak materiał. Jeśli będzie trzeba, wyprasuję brzegi kartka po kartce, a potem przytnę i pozłocę od nowa. Odwróciła się do niego z uśmiechem. Dziękuję za pomoc. Przepraszam, że byłam niemiła. Nie jestem zbyt towarzyska.
– Przespałaś się ze mną na pierwszej randce. Nazwałbym to bardzo towarzyskim gestem – powiedział i natychmiast tego pożałował, bo uśmiech zniknął z jej twarzy, a w jego miejsce pojawiła się czujność, której towarzyszyło wymowne parsknięcie.
W charakterystyczny dla siebie sposób zignorowała jego niefortunny żart, obwieszczając, jakie ma na ten dzień plany. Musiała wyjść, kupić skórę na okładki i załatwić odtworzenie wzorzystych wyklejek; w Nowym Jorku istniały specjalne pracownie, które zajmowały się takimi rzeczami.
– Chcesz, żebym poszedł z tobą? – zapytał, kiedy skończyła.
– Myślę, że nie musisz. To bardzo męczące. I mnóstwo łażenia.
– Lubię łazić.
– Nie, dziękuję. Muszę to zrobić sama. I chciałabym wyjść już teraz.
– Wyrzucasz mnie?
– Nie nazwałabym tego w ten sposób. Jestem pewna, że masz różne sprawy do załatwienia…
– Nic bardziej pilnego niż włóczenie się za tobą, dźwiganie paczek i nadzieja na choćby mały uśmiech.
To było celne. Należało kuć żelazo, póki gorące.
– Nie jesteś ciekawa, co jest w tych rękopisach, które znaleźliśmy w oprawie?
– Co mianowicie?
– No cóż, przede wszystkim napisał to człowiek, który znał Williama Szekspira.
Zrobiło to na niej wrażenie, choć reakcja nie była dokładnie taka, jakiej by sobie życzył: po prostu Carolyn otworzyła szeroko oczy i przewróciła nimi z niedowierzaniem.
– Wydaje mi się to mało prawdopodobne.
– Chodź, to ci pokażę powiedział i zaprowadził ją do stolika, gdzie leżał stos kartek. Wskazał jej kluczowe partie tekstu i wyjaśnił, że część jest zaszyfrowana. Przyjrzała się tekstowi przez szkło powiększające, bez pośpiechu. Usiadł obok niej i chłonął zapach jej włosów. Nie pocałował jej w kark, choć musiał zaciskać zęby, żeby się powstrzymać.
– Nie widzę tu nic takiego. Shakespeare było dość pospolitym nazwiskiem w pewnych regionach Anglii i mogło przybrać formę Shawford albo Sharpspur, ale nie Shaxpure.
– Ach, daj spokój! – zawołał. – Sharpspur, który pisał sztuki? Dla króla? I który był podejrzany o papizm i na tyle ważny, żeby zajęły się nim tajne służby?
Читать дальше