Po powrocie do pracy odczekałem, aż pani Maldonado odejdzie od biurka, i wziąłem z jej schowka klucz od sejfu. Wyjąłem kopertę Bulstrode'a i zabrałem ją do swojego gabinetu. Gdy oddawałem klucz, pani Maldonado spojrzała na mnie pytająco, ale nie miałem ochoty niczego wyjaśniać, a ona też się nie dopytywała. Powiedziałem jej, żeby mi nie przeszkadzano, i zamknąłem za sobą drzwi na klucz.
Nie jestem znawcą, lecz papiery z koperty sprawiały wrażenie naprawdę starych. Oczywiście podróbka tak właśnie powinna wyglądać, ale najwyraźniej ktoś był przekonany o ich wartości, skoro Bulstrode'a torturowano, aby ustalić miejsce ich przechowywania. W kopercie znajdowały się dwa oddzielne komplety papierów, oba najwyraźniej po angielsku, chociaż pismo, z wyjątkiem najkrótszych słów, nie było łatwe do odczytania. Jedna kartka była poznaczona czymś, co wyglądało na miękki ołówek.
Podarłem starą kopertę na kawałki, włożyłem papiery do nowej i odniosłem ją do banku. Potem przez resztę popołudnia pracowałem.
Następnego dnia, jak mówi mi mój notes, zjadłem lunch z Mickeyem Haasem. Spotykamy się, a raczej spotykaliśmy, na ogół raz w miesiącu; dzwoni przeważnie on i tak też było tym razem. Zasugerował „Sorrentino” w pobliżu mojego domu, a ja powiedziałem, że wyślę po niego Omara. Tak zwykle się dzieje, kiedy Mickey przyjeżdża na Manhattan. „Sorrentino” jest jedną z wielu identycznych, stylizowanych na włoskie restauracji, którymi upstrzone są boczne uliczki wschodniego Manhattanu i które żyją z tego, że serwują za odpowiednio słone ceny posiłki takim facetom jak ja. Każdy zamożniejszy mieszkaniec molocha, jakim jest biurowa strefa Manhattanu, ma swoje ulubione „Sorrentino”; bywalcy czują się tam jak u siebie, lecz są przy tym uwolnieni od domowego stresu. Wszystkie te przybytki pachną identycznie, we wszystkich funkcjonuje jakiś maitre, który zna człowieka i wie, jakie są jego ulubione potrawy i napoje. W każdym też w porze lunchu znajdą się co najmniej dwie interesujące kobiety, na których samotny klient w średnim wieku może zawiesić wzrok i poćwiczyć wyobraźnię.
Marco maitre, który dobrze mnie zna – posadził mnie jak zwykle przy stoliku w głębi po prawej i przyniósł mi, z własnej inicjatywy, butelkę swojego prywatnego rosso di montalcino, butelkę san pellegrino i talerz bruschette z anchois na przekąskę. Zdążyłem wypić mniej więcej pół kieliszka doskonałego wina, gdy do restauracji wkroczył Mickey. Z biegiem lat nabrał ciała, podobnie jak ja, choć obawiam się, że w jego wypadku jest to wyłącznie tkanka tłuszczowa. Podbródek ma podwójny, podczas gdy mój zachowuje pierwotną linię. Jego włosy, w odróżnieniu od moich, są jednak nadal gęste i kręcone, poza tym trzyma fason. Przypominam sobie, że kiedyś był nienaturalnie chudy, a może należałoby powiedzieć – wynędzniały. Skórę pod oczami ma jakby spękaną, oczy przekrwione i zmęczone. Nie ma tików, ale coś z nim jest nie tak. Znałem tego człowieka od lat i widziałem, że nie czuje się najlepiej.
Przywitaliśmy się, usiadł i nalał sobie wina. Połowę od razu wypił jednym haustem. Zapytałem, czy coś się stało. Popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Stało? Właśnie zamordowano mojego kolegę, powiedział, i zapytał, czy naprawdę o tym nie słyszałem. Odpowiedziałem, że owszem.
Przeczytawszy ostatnie zdania, postanowiłem, że od tej chwili będę wplatał w tok opowiadania dialogi, jak to teraz bezkarnie robią dziennikarze, bo opisywanie
swoimi słowami tego, co mówią ludzie, to istna męka. Gość, który wynalazł pauzę czy cudzysłów, nie był głupi. Gdyby jeszcze zastrzegł sobie prawo wyłączności do niego! A zatem:
– Kiedy się o tym dowiedziałeś? – zapytałem.
– Zadzwoniła do mnie do Austin sekretarka odparł. Właśnie wygłosiłem referat na porannej sesji i miałem oczywiście wyłączoną komórkę, a kiedy tylko ją włączyłem, przyszła wiadomość od Karen. Wróciłem pierwszym samolotem. Opróżnił kieliszek i nalał sobie drugi. Mógłbyś mi załatwić porządnego drinka? Wpadnę przez to wszystko w alkoholizm.
Przywołałem Paula, naszego kelnera, przybiegł natychmiast. Mickey zamówił gimlet.
– Kiedy wróciłem, zastałem kompletny chaos. Na uniwersytecie wrzało, szef
mojego wydziału, ten dupek, sugerował, że to w pewnym sensie moja wina, bo
zaangażowałem kogoś o tak wątpliwej reputacji.
– A to prawda?
Mickey poczerwieniał.
– Rzecz w tym, że to był także jeden z największych szekspirologów w swoim pokoleniu. A jego jedyną zbrodnią było to, że dał się nabrać oszustowi, co mogło się przecież zdarzyć każdemu z tych, którzy go teraz oskarżają, z moim pieprzonym szefem włącznie. Znasz tę historię?
Zapewniłem go, że przestudiowałem cały dostępny materiał w sieci.
– Tak, pieprzona katastrofa. Ale nie to interesowało policję. Mieli czelność sugerować, że prowadził… jak oni to nazwali… nieuregulowany tryb życia. Przez co rozumieli, że był gejem i że ten fakt miał jakoby coś wspólnego z jego śmiercią.
Dopił swój gimlet. Natychmiast zjawił się Paul, pytając, czy chce powtórzyć zamówienie, i prezentując jednocześnie menu rozmiarów billboardu z metra. Mickey spojrzał na kartę bez zainteresowania, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest rzeczywiście wzburzony; w normalnej sytuacji uwielbia jeść i lubi mówić o jedzeniu, gotować i rozpamiętywać rozkosze stołu.
– Na co masz ochotę? – zapytał.
– Co mi polecasz, Paul? – zwróciłem się do kelnera. Od lat nie zamawiałem tu niczego z karty.
– Carciofi allagiudia, gnocchi alia romana, osso buco. Osso buco jest dziś bardzo dobre.
Mickey oddał menu.
– Wezmę to samo.
Kiedy odszedł Paul, podjął przerwany wątek.
– Mają swoją teorię, że był zamieszany w ciemne sprawki. Policyjna wyobraźnia, rozumiesz? Widzą, że to Angol i gej; jakiś chłopiec, którego wziął sobie na noc, związał go i sprawy wymknęły się spod kontroli.
– A to niemożliwe?
– Wszystko jest możliwe, ale ja akurat wiem, że Andy pozostawał w wieloletnim dyskretnym związku z kolegą, wykładowcą z Oksfordu. Jego gusta były inne.
– Mogły się zmienić. Nigdy nie wiadomo.
– Ale nie w tym wypadku, Jake. Znałem tego człowieka od ponad dwudziestu lat. Pociągnął łyk drugiego drinka. To tak, jakby podejrzewać ciebie, że uganiasz się za chłopcami.
– Albo ciebie – powiedziałem i wybuchnęliśmy śmiechem.
– Mój Boże, nie powinniśmy się śmiać. Biedaczysko! Dobrze tylko, cholera, że kiedy to się stało, byłem tysiące kilometrów stąd. Gliniarze przyglądali mi się podejrzliwie, próbowali wywęszyć jakieś oznaki nietypowych upodobań.
– A ci gliniarze to Murray i Fernandez?
Spojrzał na mnie zaskoczony i uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Tak, a skąd wiesz?
– Do mnie też przyszli, żeby sprawdzić, czy czegoś nie wiem.
– Dlaczego do ciebie?
– Bo był moim klientem. Odwiedził mnie i opowiedział historyjkę o jakimś odnalezionym rękopisie. Myślałem, że to ty go przysłałeś.
Mickey patrzył na mnie z rozdziawionymi ustami. Zjawił się Paul i postawił na stole nasze żydowskie karczochy. Kiedy zostaliśmy sami, Mickey nachylił się do mnie i powiedział:
– Ja go nie przysyłałem. Nie, zaraz, pytał mnie kiedyś, czy nie znam jakiegoś prawnika, specjalisty od własności intelektualnej, i powiedziałem mu, że mój najlepszy przyjaciel się tym zajmuje. I wymieniłem twoje nazwisko. Spytałem, o co chodzi, a on odparł, że natrafił na pewien manuskrypt, który nadawałby się do opublikowania, i że chce wiedzieć, jaki jest status prawny tego znaleziska. Rzeczywiście przyszedł do ciebie?
Читать дальше