– Tak. – Skinąłem głową. – Oświadczył, że ma manuskrypt, który zawiera informacje na temat nieznanego rękopisu Szekspira.
Zacząłem mu relacjonować swoją rozmowę z Bulstrode'em, ale Mickey połknął połówkę karczochowego serca, zakasłał gwałtownie i przepłukał gardło łykiem san pellegrino, nim przemówił.
– Nie, nie, miał rękopis, w którym była wzmianka o Szekspirze. Tak przynajmniej twierdził. Nigdy nie widziałem samego rękopisu. Przez tę historię z Pascoe miał paranoiczny uraz. Już po całej aferze wybrał się do Anglii to było zeszłego lata – a kiedy wrócił… jak by to powiedzieć… nie był sobą. Nerwowy. Rozdrażniony. Nie chciał rozmawiać o tym, co ma, mówił tylko tyle, że natrafił na wzmiankę o Szekspirze w autentycznym manuskrypcie z epoki. Zresztą nie powiedział mi, gdzie go znalazł. Jestem pewien, że to jakaś sensacja.
– Uważasz, że już sama wzmianka o Szekspirze wystarcza, żeby uznać jakiś rękopis za wartościowy?
– Wartościowy? Chryste, oczywiście! Kosmicznie doniosły. O epokowym znaczeniu. Zdawało mi się, że tłumaczyłem ci to setki razy, ale widocznie za mało.
– Więc wytłumacz jeszcze raz.
Mickey odchrząknął i podniósł widelec jak wskaźnik.
– Okay. Oprócz swego dzieła, największego literackiego osiągnięcia w historii ludzkości, William Szekspir nie pozostawił po sobie praktycznie żadnego materialnego śladu. To, co wiemy o nim na pewno, dałoby się spisać na kartce rozmiarów karty kredytowej. Urodził się, został ochrzczony, ożenił się, miał troje dzieci, sporządził testament, podpisał kilka aktów prawnych, ułożył epitafium
i umarł. Pomijając te dokumenty i grób, jedynym fizycznym śladem jego istnienia jest wątpliwa próbka pisma na rękopisie sztuki Sir Tomasz Morus. Nie ma ani jednego listu, inskrypcji, żadnych informacji w książkach z tamtych czasów. Okay,
ten facet był luminarzem londyńskiego teatru przez prawie dwadzieścia lat, a więc zachowało się mnóstwo wzmianek o nim, ale to słaba pożywka dla badaczy. Pierwsza wzmianka to atak na kogoś, kogo nazywa się „Shake-scene”, pióra dupka nazwiskiem Robert Greene i przeprosiny za wydrukowanie tego tekstu, podpisane przez niejakiego Chettle'a. Francis Mere napisał książkę Palladis Tamia, Wit's Treasury, słusznie zapomnianą, lecz napomykającą o Szekspirze jako najlepszym dramaturgu angielskim. Wspomina też o nim William Camden, rektor Westminster School, i Webster w przedmowie do Białej diablicy, jest też wzmianka u Beaumonta w jego Rycerzu Ognistego Pieprzu. No i jest jeszcze mnóstwo dokumentów prawnych: pozwów, umów dzierżawnych oraz różnych odwołań od orzeczeń sądu. I oczywiście podstawa: Pierwsze Folio. Towarzysze doceniali Szekspira na tyle, aby po jego śmierci opublikować wszystkie sztuki w jednym tomie i nazwać go ich autorem. I to właściwie tyle: kilkadziesiąt wzmianek i odniesień jego współczesnych. Na tym fundamencie zbudowano całą przeogromną dziedzinę nauki, przekopując sztuki i wiersze w poszukiwaniu aluzji do samego twórcy. Te dociekania to oczywiście tylko spekulacje, po prostu niczego nie wiemy na pewno. Przyprawia nas to o obłęd, bo ten człowiek jest nieuchwytną mgłą. Innymi słowy, nie mamy żadnych konkretów.
– To zamierzchłe czasy.
– Tak, ale wiemy masę rzeczy o Leonardzie, żeby przywołać pierwszy z brzegu przykład, a on żył o jedno stulecie wcześniej. Na zasadzie porównania – tylko jednego mamy autentyczny list Edmunda Spensera do Waltera Raleigh, objaśniający niektóre alegorie z Królowej wróżek. Wiemy bardzo wiele o Benie Jonsonie. Michał Anioł – zachowało się prawie pięćset jego listów, zeszytów, pieprzonych przepisów kulinarnych. A Szekspir, największy pisarz wszechczasów, poza tym ważny przedsiębiorca teatralny, nie pozostawił po sobie ani jednego listu. Problem w tym, że ta próżnia wsysa wszelkie fałszerstwa. W osiemnastym i dziewiętnastym wieku istniał ogromny szekspirowski przemysł fałszerski. Nawet dzisiaj zdarzają się oszustwa, na czymś takim wpadł Bulstrode. Nie licząc kwestii autorstwa: nie mamy po nim nic oprócz samego dzieła, a zatem autorem musi być ktoś inny – Southampton, Bacon, istoty pozaziemskie… Nie potrafię nawet wyrazić, jak silne jest pragnienie, by znaleźć coś konkretnego o tym sukinsynu.
Jeśli Bulstrode rzeczywiście natknął się na manuskrypt z epoki, w którym wspomina się o Szekspirze, a który zwłaszcza zawiera jakieś istotne informacje no, to coś takiego mogłoby całkowicie go zrehabilitować jako szekspirologa.
Kiedy Mickey mówi o swojej pracy, młodnieje o dwadzieścia lat i przypomina mi bardziej niż zwykle chłopaka, którego poznałem w tamtym parszywym mieszkaniu na Sto Trzynastej Ulicy. Wyznam, że nie mogę sobie wyobrazić takiej transformacji w swoim własnym przypadku, gdybym, powiedzmy, zaczął rozprawiać o zawiłościach ustawy zabraniającej tworzenia i rozpowszechniania technologii, które mogą posłużyć do naruszenia mechanizmów ograniczających możliwość kopiowania cyfrowego. On kocha swój zawód i za to go podziwiam. I, jak przypuszczam, trochę mu zazdroszczę. Ale teraz, kiedy wymienił nazwisko Bulstrode'a, spochmurniał. A może oczy mu zwilgotniały? Trudno było to dostrzec w tym przyjaznym półmroku restauracji.
– Cóż ciągnął. Oczywiście teraz to już niemożliwe. Ale dałbym wiele, żeby móc zajrzeć do tych papierów. Bóg jeden wie, co się z nimi stało.
Wydało mi się w tym momencie, że spojrzał na mnie odrobinę podejrzliwie. Wszyscy porządni prawnicy są dyskretni i śmierć klienta bynajmniej nie rozwiązuje im języka, ale w porównaniu z nami, specjalistami od prawa autorskiego, nawet tamci są po prostu nieodpowiedzialnymi paplami. A więc nie złapałem przynęty, o ile jakąś zarzucał, tylko zapytałem:
– Czy coś się stało?
– Oprócz tego, że zabili Bulstrode'a? To dla ciebie za mało?
– Wyglądasz, stary, jakby gnębiło cię coś jeszcze. Zauważyłem to już parę razy. Nie jesteś przypadkiem chory?
– Nie, jeśli nie liczyć tego, że utyłem jak wieprz i nie ćwiczę, jestem zdrowy jak koń. Tętnice jak postronki, jak mówi mój lekarz. Nie, to, co widzisz, to zewnętrzne objawy kryzysu na rynku walut.
Tu muszę wyjaśnić, że Mickey i ja mamy różne podejście do kwestii inwestycji. Moja lokata to fundusz otwarty, powstały w 1927 roku inwestycyjny fundusz powierniczy, który nie daje nigdy więcej ani mniej niż 7 procent per annum. Mickey nazywa to nieodpowiedzialnym konserwatyzmem, a przynajmniej nazywał, kiedy parę lat temu rynek rozkwitał. On sam jest zwolennikiem funduszu bezpiecznego
i kiedyś raczył mnie opowieściami o swoich fantastycznych zyskach. Teraz już tego nie robi.
– No, zawsze masz jeszcze fabrykę tych suwaków przemysłowych – zauważyłem, na co parsknął śmiechem.
– Tak, gdybym nie musiał tego dzielić z dwoma tuzinami kuzynów. Moja rodzina cierpi na nadmiar spadkobierców.
Wyczułem, że nie chce drążyć tego tematu, więc powiedziałem:
– A skoro już o tym mowa: nie wiesz, czy zmarły profesor ma jakichś spadkobierców? Zakładam, że nie miał dzieci.
– Jest siostrzenica, Madeleine czy jakoś tak. Miał jej zdjęcie na biurku. Córka jego zmarłej siostry, nie widział poza nią świata. Myślę, że odziedziczy wszystko, co posiadał. Albo też jego długoletni przyjaciel.
– Zawiadomili ją?
– Tak. Przyjeżdża w tym tygodniu.
– Z Anglii?
– Nie, z Toronto. Siostra wyemigrowała przed laty, wyszła za mąż za Kanadyjczyka, mieli jedno dziecko. Ach, oto nasze gnocchi. Wiesz, wydaje mi się, że odzyskuję apetyt.
Читать дальше