Znajdowaliśmy się obok wozu George’a, który stał zaparkowany na jednej z małych ulic kilkaset metrów od targowiska. Za szybą auta tkwił już mandat. Dwaj policjanci natychmiast poprosili od George’a dowód osobisty, jego prawo jazdy, papiery samochodu i tak dalej. Zee okazywał stoicką obojętność, dając im do zrozumienia, że na Zachodnim Brzegu jest u siebie. Policjanci rozpoczęli metodyczne przeszukiwanie bagażnika, potem zajrzeli pod siedzenia i pod maskę, a George tymczasem udawał, iż wcale ich nie dostrzega. Odgrywał człowieka odważnego, swobodnego, choć wiedziałem, że w każdej chwili krew może uderzyć mu do głowy. Przekonywał mnie niestrudzenie, co muszę zrobić.
Wszystkie żydowskie zalety pielęgnowane przez Semitów z diaspory uległy zepsuci u. Był to pean wysławiający przyzwoitych Żydów z diaspory, który okazał się kroplą przepełniającą moje podejrzenie, że nasze spotkanie na targu nie było przypadkowe. Jego ciągłe nalegania, abym pojechał z nim do sądu, wzmocniły tylko we mnie przeświadczenie, iż George Ziad szedł za mną – za mną, to jest za człowiekiem, którego w połowie słusznie za mnie uznał. Łatwiej mi było w to uwierzyć niż w słowa, że tamci dwaj osobnicy przy straganie z owocami to agenci izraelskiej tajnej policji, którzy ponoć śledzili go. I właśnie to, fakt, że były powody, bym go nie posłuchał, sprawił, iż postąpiłem dokładnie na opak.
Infantylna burza? Pisarska wścibskość? Dziecinna przewrotność? Nieistotne, co właściwie mną kierowało. Grunt, że zostałem po raz drugi w ciągu jednej godziny wzięty omyłkowo za Moszego Pipika i ponownie dałem się ponieść biegowi wypadków – tak jak wcześniej, gdy w trakcie lanczu przyjąłem czek od Smilesburgera.
George nie zamykał ust; nie potrafił. Był niepoprawnym gadułą. Przerażającym gadułą.
Niestrudzonym gadułą. Przez całą drogę do Ramallah, nawet kiedy zatrzymywali nas żołnierze na posterunkach i sprawdzali nie tylko jego dokumenty, ale i moje, gadał bez wytchnienia. Za każdym razem powtarzała się procedura z okolic bazaru: buszowano w bagażniku, odchylano fotele, przeczesywano bez ceremonii zawartość schowka obok kierownicy. George zaś udzielał mi wykładu na temat ewolucji podszytych poczuciem winy stosunków między amerykańskimi Żydami i ich ziomkami z Izraela, z których to korzyści czerpali wyłącznie przewrotni syjoniści. Zajmował się tym problemem już od dawna, opublikował nawet esej w jednym z brytyjskich pism marksistowskich; esej zatytułowany „Syjoniści szantażują amerykańskie żydostwo”. Z jego słów wynikało, że właśnie po ukazaniu się tej publikacji izraelskie władze wzięły go pod lupę, utrudniając mu życie na każdym kroku. Po drodze minęliśmy nową żydowską dzielnicę na północnych obrzeżach Jerozolimy („Betonowa dżungla… Co oni tu wybudowali!? To nie domy, to fortece i bunkry! Wszędzie to samo! Betonowe fasady… i jakie toporne!”); dalej trudne do opisania współczesne domostwa, postawione przez zamożnych Jordańczyków, nim wkroczyły tu żydowskie siły okupacyjne. Te zdały mi się jeszcze topomiejsze.
Miały na dachach telewizyjne anteny przypominające miniaturowe kopie wieży Eiffla. Wreszcie wjechaliśmy w jałową, kamienistą dolinę, gdzie zaczynały się tereny wiejskie. George kierował i snuł swe przesączone jadem i goryczą analizy tyczące żydowskiej historii, żydowskiej mitologii, żydowskiej socjologii i psychologii. Każde jego zdanie zabarwione było niepokojącą nutą intelektualnej niechęci, ideologicznego doktrynerstwa, przesady… Wszystko to miała popierać obfitość historycznych dat. Jego obserwacje były jednak dosyć chaotyczne, łączące ze sobą luźno wybrane dowolnie fakty z historii, a wnioski płytkie mieszały się z tymi interesującymi – był to długi i pokrętny wywód człowieka niegdyś dobrego jak złoto, a teraz zaślepionego złością i nienawiścią. W 1988 mijał dwudziesty rok jego egzystencji pod izraelską okupacją; pod okupacją państwa, które powołano do życia ledwie przed czterdziestoma laty. Skorodowało w George’u wszystko co łagodne, praktyczne, realistyczne. Wieczne spory, ciągłe niebezpieczeństwo, brzemię nieszczęść, zraniona duma, bunt i opór stawiane każdego dnia – wszystko to nieuchronnie oddalało go od prawdy, chociaż nadal wydawał się inteligentny. Idee przeżarły jego emocje, nadymały się na pożywce jego uczuć niczym ropucha i niemal traciły ludzki wymiar. Pomimo wysiłków, jakie czynił, aby pojąć wroga – choć w zrozumieniu tkwił nadal dla niego cień nadziei – oraz pomimo jego profesorskiego wygadania i błyskotliwości, co nadawało jego poplątanym i podejrzanym teoriom intelektualnego blichtru, istotą wszystkiego była nienawiść i płonne fantazje o zemście.
A ja milczałem. Nie poddawałem w wątpliwość jego twierdzieri, nie starałem się prostować jego zawiłych myśli ani też szukać wyjątków od reguł, które przytaczał. Zamiast tego słuchałem uważnie tych supozycji podminowanych rozpaczą, cierpieniem, jakie przebijało się przez każde słowo. I ukradkowo przypatrywałem się George’owi – z chłodną fascynacją i jednocześnie dreszczykiem napięcia znanym pewnie dobrze zakonspirowanemu szpiegowi.
A oto streszczenie jego wywodu, dokonane dla uczytelnienia teorii, których wysłuchałem. Nie ma sensu opisywać wszystkich absurdów i sprzeczności, na jakie George nadziewał się w trakcie swej prelekcji i nad jakimi zresztą nie zatrzymywał się, starając się je najczęściej zgrabnie ominąć.
Pomijając nawet fakt, że znajdowałem się na obszarach objętych powstaniem, to czułem, iż wszczynanie sporów z zacietrzewionym człowiekiem za kierownicą jest równie niebezpieczne;
George i bez tego kipiał, nakręcony własnymi słowami. Przez całą drogę z Jerozolimy do Ramallah rzadko skupiał uwagę na prowadzeniu wozu.
Ogólnie mówiąc wywód George’a dotyczył tematu, który wisi mi nad głową od urodzenia i od którego nie uwolnię się aż do śmierci; kwestii, nad którą – jak sobie płonnie pewnego dnia obiecałem – miałem się już tak obsesyjnie nie zastanawiać; dotyczył sprawy, jaka zwykle wyłaniała się na marginesie dyskusji o rzeczach zupełnie innych; tyczył trudnego, niemożliwego do rozwiązania tematu, który stanowi podstawowy problem mego życia i jednocześnie najdziwniejsze jego doświadczenie, choć podejmowałem wszelkie możliwe wysiłki, by się uwolnić… lecz jakaś irracjonalna moc sprawia, iż podąża on za mną krok w krok. Za mną, lecz – jak mam prawo sądzić – nie tylko za mną… Dotyczył tematu zamykającego się w słowie Żydzi.
Po pierwsze – wedle teorii George’a – początki upadku cywilizacji żydowskiej datują się na czasy przed holocaustem, ale już po wielkiej fali emigracyjnej; na lata 1900-1939. Był to okres wyrzeczenia się Starego Świata na rzecz Nowego. Nastąpił proces naturalizacji i dealienizacji, wytłumiania wspomnień o pozostawionych rodzinach i społecznościach. Zapomniano o wiekowych rodzicach, którzy umierali bez pociechy ze strony swych dzieci. Był to okres gorączkowej, ciężkiej pracy, przemian w Ameryce, w Anglii; konstruowania nowego życia żydowskiego i nowej świadomości żydowskiej. Po tym periodzie „wkalkulowanej amnezji”, nastąpiły lata 1939-1945. Wówczas to miała miejsce niespotykana katastrofa, niezwykle gwałtowna i szybka. Rodziny i społeczności porzucone przez tamtych zamerykanizowanych Żydów zostały całkiem dosłownie unicestwione przez Hitlera. Pogrom europejskiego żydostwa wywołał potężny szok w Ameryce nie tylko z powodu dziejących się okrucieństw, lecz także dlatego, że owe okrucieństwa, na które amerykańscy Żydzi spoglądali irracjonalnie przez pryzmat swego smutku, wydawały się w pewien niewytłumaczalny sposób wywołane przez nich samych – tak jest, przecież sami właśnie pragnęli położyć kres żydowskiej Europie i ruszyli masowo za Atlantyk. Tak jakby pomiędzy bestialskim niszczycielstwem hitlerowskiego antysemityzmu i ich własnym, gorącym pragnieniem wyrwania się z więzów krępujących ich dawniej w Europie istniała jakaś przedziwna nić, jakiś trudny do objaśnienia związek.
Читать дальше