Philip Roth
Operacja Shylock
Przełożył: Grzegorz Siwek
Tytuł oryginału: Operation Shylock
„I Jakub pozostał sam, a człowiek zmagał się z nim aż do świtania”.
Księga Rodzaju 32:24
„Wszystko, co składa się na moje jestestwo, stoi do siebie w groteskowej sprzeczności”.
„Istnienie z pewnością jest sprawą wątpliwą…”
Kierkegaard
Z prawnych powodów zmuszony byłem zmienić w tej książce niektóre fakty. Zmiany dotyczą szczegółów związanych z pewnymi miejscami oraz ludźmi i nie wywarły większego wpływu na wiarygodność całej historii. Jeśli jakieś imię lub nazwisko zastąpione zostało innym, to przy wymyślonym pseudonimie pojawia się w tekście charakterystyczny znaczek (x).
Opracowałem „Operację Shylock” na podstawie codziennych zapisków. Książkę można uznać za szczere opisanie zdarzeń, które przytrafiły się mnie, pięćdziesięcioparoletniemu mężczyźnie, a których kulminacją stało się podjęcie z początkiem 1988 roku współpracy z izraelską służbą wywiadowczą, Mossadem.
Komentarze dotyczące sprawy Demianiuka są dokładnym odbiciem moich refleksji ze stycznia 1988.
Dopiero pięć lat później ujrzały światło dzienne radzieckie dokumenty, przedstawione izraelskiemu Sądowi Najwyższemu przez obrońców człowieka, który w 1988 roku skazany został na karę śmierci i któremu miałem okazję przyjrzeć się na własne oczy. Na podstawie śledztwa prowadzonego w ZSRR w latach 1944-1960, którego efekty ujawniono w pełni dopiero po rozpadzie Związku Sowieckiego, wnosić można, że były żołnierz Armii Czerwonej, który w latach triumfów militarnych Hitlera wstąpił ochotniczo do szeregów SS i zyskał sobie ponurą sławę jako Iwan Groźny z Treblinki, w późniejszym okresie zaś został zlikwidowany przez machinę radzieckiego wymiaru sprawiedliwości – w rzeczywistości miał nazywać się Marczenko, a nie Demianiuk. Obrona zajęła stanowisko, iż oskarżenie nie jest w stanie udowodnić bez cienia wątpliwości, że mechanik z Cleveland, John Ivan Demianiuk, oraz kat obsługujący komorę gazową w Treblince to ten sam „Iwan”. Oskarżyciele z kolei twierdzili, że dokumenty przywiezione z dawnego Związku Radzieckiego zostały sporządzone w niejasnych okolicznościach przez ludzi, którzy już dzisiaj nie mogą złożyć zeznań przed poważnym trybunałem, a więc podobne dokumenty nie są podstawą do wydania prawomocnego wyroku. Ponadto oskarżyciel wyraził opinię, że odkryte niedawno w niemieckich archiwach federalnych świadectwa stanowią ostateczne potwierdzenie krzywoprzysięstwa złożonego przez Demianiuka, który uprzednio wielokrotnie zaprzeczał, jakoby był wartownikiem w szkolnym obozie w Trawnikach, w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu oraz w obozie zagłady w Sobiborze.
W obecnych dniach Sąd Najwyższy nadal zajmuje się rozpatrywaniem apelacji.
Philip Roth 1 grudnia 1992.
ROZDZIAŁ 1
PIPIK ZJAWIA SIĘ
Dowiedziałem się o innym Philipie Rocie w styczniu 1988, w kilka dni po Nowym Roku. Wówczas to właśnie mój kuzyn Apter (x) zadzwonił do mnie do Nowego Jorku i oznajmił, że według izraelskiego radia jestem w Jerozolimie i uczestniczę w procesie Johna Demianiuka – człowieka, którego uznawano za Iwana Groźnego z Treblinki. Apter dodał, iż relacje z procesu przekazują codziennie stacje radiowe i telewizyjne. Według gospodyni Aptera mignąłem na ekranie telewizora poprzedniego dnia i rozpoznał mnie jeden z komentatorów. Po upływie kilkunastu godzin mój kuzyn sam usłyszał potwierdzenie tej wieści w radiowym dzienniku. Apter postanowił na własną rękę sprawdzić, gdzie przebywam, ponieważ z listu, jaki ode mnie dostał, wynikało niezbicie, że nie wybieram się do Jerozolimy przed końcem miesiąca, a kiedy już przyjadę, to przede wszystkim mam zamiar przeprowadzić wywiad z pisarzem Aaronem Appelfeldem. Powiedział swej gospodyni, że gdybym istotnie zawitał do Jerozolimy, to skontaktowałbym się z nim niezwłocznie. I nie mylił się – podczas czterech wizyt w Izraelu, jakie złożyłem w randze pracownika żydowskiej kolumny w „The Counterlife”, zwyczajowo spotykałem się z Apterem na lunchu w dzień lub dwa po przybyciu., Apter – mój daleki krewny ze strony matki – to wieczne dziecko, pięćdziesięcioczterolatek w roku 1988, z którym natura obchodziła się zadziwiająco kapryśnie. Wyglądał jak kukiełka, miał przerażająco bladą twarz młodocianego aktora, który przedwcześnie się zestarzał. Na jego rysach nie odcisnął się najmniejszy ślad zbrodni dokonanych na Żydach w dwudziestym wieku, mimo że cała jego rodzina padła w 1943 roku ofiarą morderczej niemieckiej manii. Uratował go wtedy pewien nazistowski oficer, który po prostu wziął go z transportu w Polsce i potem odsprzedał do męskiego burdelu w Monachium. W ten sposób ów oficer dorabiał sobie do wojennego żołdu. Apter miał wtedy dziewięć lat. Pozostał uwięziony w swym infantylizmie do dzisiejszego dnia – jest kimś, kto mimo osiągnięcia zaawansowanego wieku wciąż równie łatwo płacze, jak oblewa się rumieńcem; kto nie potrafi spojrzeć rozmówcy prosto w oczy. Przeszłość nie wypuszcza go ze swoich szponów. Z tych właśnie powodów nie uwierzyłem w to, co powiedział mi przez telefon – rewelecje o nowym Philipie Rocie, który zjawił się w Jerozolimie i nie odezwał się do niego.
Jednakże cztery dni później otrzymałem w Nowym Jorku kolejny telefon o swej bytności w Jerozolimie, tym razem od Aarona Appelfelda. Przyjaźniłem się z Aaronem, odkąd poznaliśmy się na przyjęciu wydanym na jego cześć przez izraelskiego attache kulturalnego w Londynie we wczesnych latach siedemdziesiątych. W tamtym okresie większość czasu spędzałem właśnie w stolicy Anglii.
Amerykańskie wydanie jego świeżo przetłumaczonej powieści miało stanowić okazję do rozmowy, jaką zamierzałem przeprowadzić z nim dla „The New York Times Book Review”. Aaron zadzwonił i powiedział, że w jednej z kafejek w Jerozolimie, do której wpada każdego dnia, by skreślić parę słów, trafiła w jego ręce gazeta „The Jerusalem Post” z ubiegłego weekendu i w rubryce anonsującej wydarzenia kulturalne natknął się na coś, o czym powinienem był – jak sądził – wiedzieć. Aaron dodał, że gdyby dowiedział się o wszystkim parę dni wcześniej, to mógłby w moim imieniu zainteresować się sprawą.
Ogłoszenie brzmiało następująco:
„Diasporyzm: Jedyne rozwiązanie problemu żydowskiego – wykład Philipa Rotha. Przewidziana późniejsza dyskusja. Godz. 18.00. Miejsce: King David Hotel. Kanapki i napoje”.
Całe tamto popołudnie zeszło mi na roztrząsaniu, co począć z tym niespodziewanym potwierdzeniem nowin Aptera. W końcu, w trakcie bezsennej nocy doszedłem do przekonania, że zaszła jakaś groteskowa pomyłka i najlepiej będzie ją zlekceważyć. Potem jednak zapadłem w ciężką drzemkę i gdy zerwałem się z łóżka wczesnym rankiem, to – nim jeszcze umyłem twarz – zadzwoniłem do apartamentu 511 w jerozolimskim hotelu King David. Odebrała kobieta posługująca się amerykańską odmianą angielszczyzny. Zapytałem ją, czy zastałem pana Rotha. Dosłyszałem, jak woła do kogoś:
– To do ciebie…!
Wreszcie słuchawkę podjął mężczyzna. Spytałem go, czy to on nazywa się Philip Roth.
– Tak jest – odparł. – A z kim mam przyjemność?
Читать дальше