To był koniec artykułu.
– Ależ mam pomysły – powiedziałem. – Pewnie zjednam sobie nowych przyjaciół w syjonistycznych kręgach.
– Każdy kto przeczyta to w Izraelu – odparł Aaron – pomyśli tylko: „o, kolejny nawiedzony Żyd”.
– W takim razie zdecydowanie wolałbym, żeby człowiek, który to spłodził, wpisywał się do hotelowych ksiąg jako „Kolejny Nawiedzony Żyd”, a nie „Philip Roth”.
– Ten człowiek może nie być na tyle stuknięty, by spełniać zachcianki osobnika, pod którego się podszywa.
Zauważyłem, że Claire nie czyta już gazety, tylko przysłuchuje mi się. Powiedziałem jej:
– To Aaron. W Izraelu pojawił się szaleniec, który posługuje się moim nazwiskiem i w ogóle udaje mnie.
Następnie wyjaśniłem Aaronowi:
– Mówię właśnie Claire o tym wariacie.
– Tak… – stwierdził Aaron. – Bez wątpienia ten wariat uważa, że to ktoś w Nowym Jorku, Londynie i Connecticut udaje jego.
– Chyba że wcale nie jest szaleńcem i dokładnie wie, co robi…
– To znaczy co?
– Nie powiedziałem, że wiem, powiedziałem, że on wie. W Izraelu widziało mnie, poznało tylu ludzi… Jak temu facetowi udało się tak łatwo przekonać dziennikarzy, że jest prawdziwym Philipem Rothem?
– Myślę, że artykuł napisała całkiem młoda kobieta… Najwyżej dwudziestoparoletnia. Cała afera wynikła więc z jej niedoświadczenia.
– A zdjęcie?
– Wyszperane z jakichś zbiorów.
– Posłuchaj, muszę skontaktować się z tą gazetą, póki wiadomości nie przedostały się do radia i telewizji.
– A co ja mam zrobić, Philipie? Nic?
– Na razie nie rób niczego. Pewnie pogadam ze swoim prawnikiem, nim jeszcze zadzwonię do tej gazety. Mam zdolną panią adwokat… Może poproszę ją o załatwienie sprawy przez telefon.
Zerknąłem na zegarek i zorientowałem się, że zbyt wcześnie, by dzwonić do Nowego Jorku.
Powiedziałem do słuchawki:
– Aaron, wstrzymaj się ze wszystkim. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć i zainteresować się prawnymi kwestiami. W tej chwili nie wiem nawet, o co mógłbym oskarżyć oszusta… O naruszenie prywatności? Zniesławienie? Szaleńczy czyn? Czy podawanie się za kogoś jest w ogóle karalne? W jakim miejscu złamał prawo i czy jestem w stanie go powstrzymać, skoro nie mam nawet izraelskiego obywatelstwa? Musiałbym odwołać się do izraelskiego systemu sprawiedliwości, a przecież nawet nie ma mnie w kraju. Posłuchaj, oddzwonię do ciebie, gdy na coś wpadnę. Jednak kiedy tylko odłożyłem słuchawkę, natychmiast przyszło mi do głowy wyjaśnienie zagadki. Wyjaśnienie częściowo powiązane z myślami, które prześladowały mnie zeszłej nocy. Tak, słowa odczytane mi przez Aarona mogły kiedyś wyjść spod mojego pióra. Jako pisarz wiem, że granica pomiędzy poznaniem subiektywnym i obiektywnym często się zaciera… Wymysł staje się realnym faktem. Przyszło ml do głowy, że postacie z mych książek wyrwały się na wolność, uciekły z zadrukowanych stron, zlały się w jedną osobę i stały się żywą parodią mnie samego. Innymi słowy – jeżeli to nie sen, jeżeli to nie halcion, to w takim razie pozostała literatura, równie żywa i niewyobrażalna jak wszystko, co toczy się wokół nas.
– Cóż – zwróciłem się do Claire – ktoś uczestniczący w procesie Iwana Groźnego w Izraelu podaje się za mnie. Podpisuje się moim nazwiskiem. Udzielił nawet wywiadu izraelskiej gazecie…
Właśnie Aaron przeczytał mi go przez telefon.
– Dowiedziałeś się o tym dopiero teraz? – zapytała.
– Nie. Aaron zadzwonił do mnie do Nowego Jorku w zeszłym tygodniu. Podobnie jak Apter.
Gosposia Aptera powiedziała, że zobaczyła mnie w telewizji. Nie wspominałem ci o tym, bo nie miałem pojęcia, co to wszystko znaczy.
– Zrobiłeś się blady, Philipie. Przerażająco blady.
– Tak? Jestem zmęczony i tyle. Kiepsko spałem w nocy.
– Chyba nie mówisz, że…
– Och, przestań.
– Nie denerwuj się. Po prostu nie chcę, żeby przytrafiło ci się coś złego. Ty naprawę strasznie zbladłeś i chyba… chyba się pocisz.
– Czyżby? Nie sądzę. To raczej ty zmieniasz się na twarzy.
– Bo się martwię. Zdajesz się…
– No jaki? Po prostu dowiedziałem się, że ktoś tam, w Izraelu, udziela gazetom wywiadów w moim imieniu. Słyszałaś, co mówiłem Aaronowi. Za parę godzin zadzwonię do Nowego Jorku, do Helenę.
Myślę teraz, że najlepiej jak to ona skontaktuje się z tamtą gazetą i wymusi na nich, żeby jutro wydrukowali sprostowanie. Trzeba go powstrzymać. Kiedy ukaże się sprostowanie, to żadna inna gazeta nie zechce rozmawiać z tym pomyleńcem. Od tego zacznę.
– A następny krok?
– Jeszcze nie wiem. Być może okaże się, że dalsze kroki nie będą potrzebne. Nie znam się na prawie. Czy mogę spowodować, by go powstrzymali w Izraelu? Może Helenę powinna skontaktować się z jednym z tamtejszych prawników? Porozmawiam z nią i wszystkiego się dowiem.
– A może powinieneś od razu pojechać do Izraela?
– Bzdura. Pomyśl, to nie ja jestem w matni. Nie ja będę musiał zmienić plany, lecz właśnie on.
Nim jednak nadeszło popołudnie, ponownie zacząłem myśleć, że rozsądniej, mądrzej i na dłuższą metę po prostu w pewien bezwzględny sposób korzystniej będzie nie czynić na razie niczego.
Wspominanie o sprawie Claire i dawanie jej do zrozumienia, że mam się całkiem dobrze, było naturalnie błędem.
Z pewnością nie popełniłbym go, gdyby nie przyszła i nie usiadła przy tym samym stole, gdy zadzwonił Aaron. Lecz jeszcze większą pomyłką mogło okazać się wprzęgnięcie do afery prawników z Izraela i Ameryki, którzy równie dobrze mogli okazać się bezradni wobec swoich kruczków i przepisów i którzy byli w stanie namieszać więcej niźli ja sam. Miałem nadzieję, że uda mi się okiełznać własną irytację, do chwili kiedy oszust w końcu skompromituje się całkowicie, co wydawało się nieuchronną perspektywą. Sprostowanie zamieszczone w gazecie nie zdoła naprawić wszystkich szkód, jakie wyrządził wydrukowany już wywiad. Pomysły zaprezentowane w nim tak bezpośrednio i dobitnie przez Philipa Rotha siłą rzeczy stały się już moimi i pewnie takimi pozostałyby, nawet dla tych, którzy przebiegliby wzrokiem wydrukowane następnego ranka sprostowanie. Tak czy owak, upomniałem się twardo, to nie była najgorsza rzecz, jaka spotkała mnie w życiu, i nie miałem zamiaru pozwolić sobie na rozklejanie się. Doszedłem do wniosku, iż miast mobilizować w panice armię adwokatów, lepiej przysiąść spokojnie i cicho z boku i obserwować szalbiercę odgrywającego wobec prasy i ludzi moją postać. Nie trzeba niczego – ani interwencji prawników, ani gazetowych sprostowań. Prędzej czy później rozsądni i tak pojmą, kto jest kim. – - Tkwiła we mnie pokusa, aby przypisać istnienie tego człowieka pozostałościom zgubnego działania halcionu. On jednak nie był moją lecz swoją własną halucynacją i do stycznia 1988 zrozumiałem, że ma więcej powodów ode mnie, aby się bać. Realnym przeszkodom potrafiłem stawić czoło łatwiej niż zmorom wywołanym przez tabletki nasenne. W swym arsenale miałem potężną broń: własny, realny świat. Nie istniało niebezpieczeństwo, że on zastąpi mnie. Nie miałem żadnych wątpliwości, iż to ja usunę jego – wyjawię jego sztuczki i zetrę w proch. To tylko kwestia czasu. Jasne, coś szeptało mi do ucha, przynaglając, panikując: „Zrób coś, zanim będzie za późno!”, podsuwając obrazy wyimaginowanych nieszczęść. Jednak w tej samej chwili donośnym głosem odzywał się Rozum: „Masz w ręku wszystkie atuty, a on żadnych. Wyczekaj go przez jakiś czas, a wtedy on zdradzi się ze swym intencjami. Pewnie będzie starał się uciec, by za jakiś czas objawić się w innym miejscu i rozpocząć komedię od nowa. Pozwól mu na to. Nie ma sprytniejszego sposobu na załatwienie go. A okażesz się górą w każdym wypadku”.
Читать дальше