Detlef wściekł się, kiedy jeszcze mówiłam. Wyglądał na twarzy jak wariat. Wrzeszczał: – Kłamiesz. Nikt nie da stówy za samo obciąganie. Okłamujesz mnie. A w ogóle co to za gadanie: tylko obciągnęłam. – Nie mógł dalej. Był na potwornym głodzie. Trząsł się na całym ciele, koszulę miał przepoconą, zaczęły się kurcze łydek.
Podwiązał sobie przedramię. Siedziałam na brzegu wanny i płakałam. Pomyślałam sobie, że Detlef ma pełne prawo się wściekać. Płakałam i czekałam, kiedy narkotyk zacznie go nieść. Byłam pewna, że da mi wtedy w twarz. Nie broniłabym się.
Detlef wyjął igłę z żyły i nie odezwał się ani słowem. Wyszedł z łazienki, a ja za nim. W końcu powiedział: – Odprowadzę cię do autobusu. – Odsypałam trochę z drugiej działki i dałam mu. Wsadził towar do kieszeni bez jednego słowa. Poszliśmy na przystanek. Detlef dalej się nie odzywał. Chciałam, żeby się na mnie darł, żeby mnie nawet zbił, żeby przynajmniej odezwał się chociaż słowem. Powiedziałam: – Słuchaj, no, powiedz coś. – A on nic, nic, nic.
Kiedy staliśmy już na przystanku i przyjechał autobus, nie wsiadłam. Jak autobus odjechał, powiedziałam: – Słuchaj, to, co ci powiedziałam, to najszczersza prawda. Słowo honoru, że mu tylko obciągnęłam, i wcale nie było tak strasznie. Musisz mi uwierzyć. A może przestałeś mieć do mnie zaufanie?
Detlef powiedział: – W porządku, wierzę ci.
Ja mówię: – Posłuchaj, zrobiłam to naprawdę tylko dla ciebie.
Detlef podniósł głos: – Przestań pieprzyć. Zrobiłaś to dla siebie. Byłaś na głodzie i przemogłaś się. Wspaniale. Zrobiłabyś to nawet, gdyby mnie wcale nie było. Dziewczyno, zrozum to wreszcie. Jesteś teraz narkomanką. Jesteś całkiem fizycznie uzależniona. Wszystko, co robisz, robisz dla siebie.
Ja na to: – Masz rację. Ale posłuchaj, co ci powiem. Teraz tak już musi być. Sam już nie dasz rady. Za dużo potrzebujemy towaru. Poza tym nie chcę, żebyś tylko ty zarabiał. Zrobimy teraz odwrotnie. Na początku na pewno będę zarabiać kupę forsy. Bez dawania dupy. Przyrzekam ci, że nigdy nie dam się przerżnąć klientowi.
Detlef nic nie powiedział. Objął mnie ramieniem. Zaczęło padać i nie wiedziałam, czy te krople na jego twarzy to z deszczu, czy to może łzy. Znowu podjechał autobus. Powiedziałam: – Tak właściwie to nie ma z tego wszystkiego wyjścia. Przypomnij sobie, jak braliśmy tylko tabletki i hasz. Czuliśmy się wtedy absolutnie wolni. Byliśmy absolutnie niezależni. Nikogo i niczego nie potrzebowaliśmy. Tak się czuliśmy. A teraz kompletne uzależnienie.
Przejechały jeszcze trzy czy cztery autobusy. Gadaliśmy o smutnych rzeczach. Ja płakałam, a Detlef mnie przytulał. W końcu powiedział: – Jakoś to jeszcze będzie. Niedługo po prostu zrobimy odwyk. Oboje razem jakoś to pchniemy. Wykombinuję trochę valeronu. Zaraz jutro nagram kogoś z valeronem. Jak skończymy odwyk, to zostaniemy ze sobą.
Znowu podjechał autobus i Detlef wsadził mnie na stopnie.
W domu wszystko robiłam całkiem mechanicznie, jak co wieczór. Poszłam do kuchni wziąć sobie jogurt z lodówki. Jogurt brałam ze sobą do łóżka właściwie tylko po to, żeby nikogo nie dziwiło, że biorę też łyżkę. A łyżkę musiałam mieć rano do podgotowania. Potem wzięłam jeszcze z łazienki szklankę z wodą. Do przepłukania rano strzykawki.
Rano następnego dnia też było tak jak zawsze. Mama obudziła mnie za piętnaście siódma. Leżałam dalej w łóżku, jakbym jej w ogóle nie słyszała. Co pięć minut właziła mi do pokoju, czy już wstałam. W końcu powiedziałam: – No przecież zaraz wstaję. – Znowu wlazła, żeby mi przypomnieć, a ja liczyłam tylko minuty do piętnaście po siódmej. Musiała wtedy wyjść z domu, jeśli nie chciała spóźnić się na kolejkę. A nigdy się nie spóźniała. Właściwie ja też musiałam wyjść piętnaście po siódmej, żeby zdążyć do szkoły.
Kiedy w końcu mama zatrzasnęła drzwi wejściowe, wszystko odbyło się całkiem automatycznie. Przy łóżku leżały dżinsy, wyciągnęłam proszek w opakowaniu ze staniolu. Obok była moja plastikowa torba z kosmetykami, paczką Roth-Haendle, buteleczką kwasku cytrynowego i strzykawką zawiniętą w papier toaletowy. Strzykawka była jak zawsze zatkana. Tytoń z papierosów fruwał po całej torbie, zabrudził mi cały sprzęt. Przepłukałam strzykawkę w szklance z wodą, wsypałam działkę na łyżkę, podgrzałam to wszystko, zawiązałam sobie przedramię i tak dalej. Dla mnie to było zupełnie jak zapalenie rano pierwszego papierosa. Jak już sobie władowałam, zasypiałam nieraz znowu i szłam do szkoły dopiero na drugą czy trzecią lekcję. Zawsze się spóźniałam, jak wtryniłam sobie w domu.
Czasem mamie udawało się wyciągnąć mnie z łóżka i zabrać ze sobą na kolejkę. Wtedy musiałam sobie władować w szalecie na dworcu Moritzplatz. To było dosyć nieprzyjemne, bo ten szalet był szczególnie ciemny i cuchnący. W ścianach było pełno dziur. Po drugiej stronie kapowały kasztany i inne męty, co się okropnie napalały, jak jakaś dziewczyna szła siusiu. Zawsze się bałam, że jak się rozczarują, że ja sobie tylko ładuję, to zawołają gliniarzy.
Sprzęt prawie zawsze brałam ze sobą do szkoły. Na wszelki wypadek. Gdyby z jakichś tam powodów trzeba było zostać dłużej, jakby zarządzili jakiś spęd w auli albo gdybym po szkole nie szła najpierw do domu. Czasem musiałam sobie władować w szkole. Wszystkie drzwi w ubikacjach były popsute. Dlatego Renata, moja koleżanka, musiała mi wtedy trzymać drzwi. Renata wiedziała, co ze mną jest. Wydaje mi się, że w klasie większość wiedziała. Ale nic ich to nie obchodziło. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Gropiusstadt przestało być sensacją, że ktoś tam jest uzależniony od narkotyków.
W czasie lekcji, na które jeszcze chodziłam, kimałam tylko, kompletnie zobojętniała na wszystko. Często nawet dość mocno, z zamkniętymi oczami, z głową na ławce. Jak walnęłam rano za dużo hery, to z trudem tylko mogłam coś z siebie wydusić. Nauczyciele musieli widzieć, co się ze mną dzieje. Ale tylko jeden zahaczył mnie wtedy na temat narkotyków i nawet pytał o moje problemy. Reszta zachowywała się tak, jakbym była zwyczajnie leniwą, zaspaną uczennicą i stawiała r«t pały. Zresztą mieliśmy tylu nauczycieli, że większość z nich była zadowolona, jak udało im się spamiętać nasze nazwiska. O jakimś bliższym kontakcie nie było mowy. Niedługo potem przestali w ogóle coś mówić, że wcale nie odrabiam lekcji. Za dziennik ze stopniami łapali już tylko wtedy, jak na klasówkach pisałam w zeszycie „nie potrafię”; od razu go oddawałam i bazgroliłam sobie jakieś tam bzdury. Wydaje mi się, że większość nauczycieli interesowała się szkołą nie bardziej ode mnie. Oni też kompletnie zrezygnowali i byli najszczęśliwsi, jeśli kolejna godzina przeszła bez zgrzytów.
Po tym wieczorze, kiedy po raz pierwszy poszłam na zarobek, wszystko było na razie jak dawniej.
Co dzień brzęczałam Detlefowi za uszami, że ja też muszę przecież kombinować jakoś forsę i to więcej niż te parę marek, które udawało mi się zawsze skołować. Detlef reagował normalną zazdrością. Ale on też dawno już zrozumiał, że tak dalej nie da rady, i zaproponował, żebyśmy zarabiali wspólnie.
Przez tyle czasu zdążył się już dobrze rozejrzeć między klientami i wiedział, że jest paru biseksów, a nawet pedałów, którzy całkiem chętnie spróbowaliby tego z dziewczyną – pod warunkiem, że na wszelki wypadek będzie też przy tym chłopak. Detlef powiedział, że poszuka takich, co nie będą się do mnie dobierać, a już na pewno nie zechcą mnie przerżnąć. Czyli takich, co to chcą tylko, żeby z nimi coś robić. Takich zresztą Detlef sam najbardziej lubił. Twierdził, że razem możemy zarobić stówę, a nawet więcej. Pierwszym klientem, jakiego Detlef dla nas wypatrzył, był Max Jąkała. Myśmy go tak nazwali. To był stały klient Detlefa, którego też zdążyłam już dość dobrze poznać. Detlef powiedział, że on chce tylko, żeby mu spuścić lanie. Tyle, że muszę być od góry rozebrana. Odpowiadało mi to. Pomyślałam sobie, że z tym biciem dobrze się składa, bo będę mogła wyładować swoją agresję do klientów Detlefa. Max Jąkała z miejsca się zapalił, jak Detlef mu zaproponował, żebym ja też poszła. Oczywiście za podwójną cenę. Umówiliśmy się na poniedziałek o trzeciej na dworcu Zoo.
Читать дальше