Krótko potem, jak zaczęłam chodzić na zarobek, przeżyłam też radosne spotkanie. To było na dworcu. Czekałam na klientów, atu nagle staje przede mną Babsi. Babsi, ta mała dziewczynka, która parę miesięcy temu zahaczyła mnie w „Soundzie” o LSD. Ta sama Babsi, wtedy dwunastolatka na gigancie z powodu zgrzytów w szkole, która zdążyła jeszcze spróbować paru niuchów hery, zanim ją zgarnęli i odstawili do dziadków.
Popatrzyłyśmy na siebie, poznałyśmy się, padłyśmy sobie w ramiona i zaczęłyśmy się całować. Nieziemsko się ucieszyła, ja zresztą też. Babsi niesamowicie schudła. Ani biustu, ani pupy. Ale wyglądała z tym nawet jeszcze ładniej. Długie do ramion blond włosy miała starannie utrzymane, no i bezbłędne ciuchy. Na pierwszy rzut oka poznałam, że jest naćpana. Nawet nie musiałam patrzyć, jakie ma źrenice. Ale wydaje mi się, że komuś, kto nie ma pojęcia o ćpaniu, ani przez myśl by nie przeszło, że to piękne dziecko to ćpunka.
Babsi była niesamowicie spokojna. Nie było w niej nic z tej nerwowy innych narkomanów, uganiających się tak jak ja przez cały dzień za forsą i towarem. Zresztą od razu powiedziała, że mogę sobie odpuścić klienta, bo odkopsnie mi działkę i postawi coś do jedzenia.
Poszłyśmy na górę, do barku. O tym, że obie jesteśmy w ciągu i chodzimy na zarobek, nie musiałyśmy sobie nawet mówić. Ale początkowo Babsi nawet nie puściła farby, skąd ma tyle towaru i forsy. Powiedziała tylko, że od czasu, jak prysnęła na giganta, w domu ostro się za nią wzięli. Codziennie między siódmą a ósmą musi już być w domu i musi chodzić systematycznie do szkoły. Babcia piekielnie pilnuje.
W końcu zapytałam ją prosto z mostu i powiedziała: – Mam stałego faceta. Trochę stary, ale klient jak cię mogę. Po południu jeżdżę do niego taryfą. Nie daje mi forsy, tylko towar. Dostaję trzy ćwiartki dziennie. Przychodzą też inne, one też dostają od niego w towarze. Ale na razie chce tylko mnie. W godzinę załatwiam całą sprawę. Oczywiście żadnego dymania. Tylko się rozbieram, daję się sfotografować, trochę pogadam no i, wiesz, mineta. Ale o dymaniu nie ma mowy.
Facet nazywał się Heinz. Miał sklep papierniczy. Też już o nim słyszałam, że jest w porządku, bo od razu daje herę i człowiek oszczędza sobie ganiania. Normalnie zazdrościłam Babsi, która najpóźniej o ósmej była już w domu, zawsze mogła się wyspać i nie miała całej tej nerwowy.
Babsi miała wszystko. Nawet sprzętu jej nie brakowało. Strzykawki, które właściwie były przecież do jednorazowego użytku, dosyć trudno było już wtedy dostać. W mojej igła znowu była już taka tępa, że za każdym razem musiałam ją podostrzyć na drasce, żeby w ogóle weszła mi w kanał. Babsi miała strzykawek od metra. Od razu mi obiecała trzy pompki i trzy kojki.
Parę dni później spotkałam też na dworcu Stellę, kumpelkę Babsi, która wtedy była razem z nią na gigancie i nawet wcześniej od niej zaczęła z herą. Uściski, buzi, niesamowita radość. Oczywiście Stella przez ten czas też już zdążyła wejść w ciąg. Jej nie szło tak dobrze jak Babsi. Przecież dwa lata temu jej ojciec zginął w czasie pożaru mieszkania, mama razem ze swoim włoskim galopantem otworzyła knajpę i rozpiła się. Stella ciągle podprowadzała z knajpy forsę na towar. Kiedy raz podwędziła facetowi mamy pięć dych prosto z portfela, wszystko się wydało. Nie miała teraz odwagi wrócić do domu i znowu była na gigancie.
Na górze, w barku, rozmowa od razu automatycznie zeszła na klientów. Na początek Stella oświeciła mnie co do swojej najlepszej kumpelki, Babsi. No więc z nią już kompletnie źle. Ten jej Heinz to fatalny facet. Parszywy, stary, zapocony typ, któremu Babsi normalnie daje się dymać.
Stella powiedziała: – Dla mnie to już dno. Dymać się z takim. W ogóle dymać się z klientem. To już od razu można zacząć z kasztanami. Od czasu do czasu jakaś minetka, okay. Ale dymać się, to już dno.
Byłam wtedy autentycznie wstrząśnięta, do czego ta Babsi doszła. Nie mogłam się jeszcze wtedy domyślić, czemu Stella mi to wszystko opowiada. Dopiero potem dowiedziałam się od Babsi, że ten Heinz był najpierw stałym klientem Stelli. Stąd Stella tak dokładnie wiedziała, czego on żąda za trzy ćwiartki. Później miałam to zresztą sprawdzić na własnej skórze.
Potem, jeszcze w barku, Stella powiedziała mi, że dla niej to już dno, chodzić na zarobek na ten dworzec: Przecież tu są normalnie same najgorsze zdziry. i łażą kasztany. Ona by tam nie zniosła, żeby te śmierdziele ją tak bez przerwy zaczepiały.
Stella zajmowała się tymi z samochodów, na Kurfürstenstrasse. Chodziły tam prawie same narkomanki, przede wszystkim trzynaste – i czternastolatki. Piekielnie bałam się tego interesu, gdzie człowiek właściwie nie wie, do czyjego wozu wsiada. Powiedziałam: – Ten biznes z samochodziarzami to kompletne dno. Przecież oni dają po dwadzieścia marek. Dwóch klientów za działkę, wżyciu by mi się nie chciało.
W końcu prawie całą godzinę się kłóciłyśmy, co jest bardziej denne, puszczać się na dworcu Zoo, czy na Kurfürstenstrasse. Przy okazji doszłyśmy zgodnie do wniosku, że Babsi to już ostatnie dno, jak daje się rypać temu facetowi.
Nasze spotkanie zaczęło się więc sporem o honor. Przez następne miesiące prowadziłyśmy go zresztą wszystkie trzy prawie codziennie. Za każdym razem chodziło o to, która z nas najgłębiej siedzi już w tym syfie. Każda chciała udowodnić pozostałym, że wcale nie jest z nią jeszcze tak najgorzej. Jak byłyśmy we dwie, to mówiłyśmy źle o trzeciej.
Oczywiście idealnie było, jak sobie człowiek radził bez klientów. Pierwszego dnia, jak się spotkałyśmy, wmawiałyśmy sobie nawzajem ze Stellą, że damy sobie radę i bez klientów. Chciałyśmy kombinować forsę kradnąc i kołując od ludzi. Stella znała całą kupę grepsów.
Od razu poszłyśmy do Kadewe, znaczy Kaufhaus des Westens, żeby wypróbować jeden taki supergreps. Robi się go w damskich kiblach. Trzeba poczekać, aż parę bab wlezie do kabin. Przeważnie każda wiesza torebkę od środka na klamce. Jak się wypłaczą z tych swoich gorsetów i siądą na kiblu, trzeba błyskawicznie nacisnąć każdą klamkę. Torebki spadają na ziemię i łatwo je wyciągnąć przez szeroką szparę pod drzwiami. Oczywiście żaden babsztyl nie wyskoczy z gołym tyłkiem. Zanim się wbiją z powrotem w łachy, nie ma po nas śladu.
No więc kikowałyśmy w damskiej toalecie tego Kadewe. Ale za każdym razem, jak Stella mówiła, że teraz można, ja dostawałam cykora. A Stella nie chciała sama. Zresztą potrzebne są cztery ręce, żeby wystarczająco szybko sprzątnąć wszystkie torby. No więc nici z wielkiej forsy z babskiego kibla. Nigdy nie miałam nerwów do kradzieży, a teraz było z nimi coraz gorzej.
Po kilku dalszych niepowodzeniach w kradzieży i kołowaniu forsy, postanowiłyśmy ze Stellą chodzić razem na zarobek. Uparłam się, żeby to robić na dworcu. Zaczęłyśmy chodzić z klientem zawsze we dwie. Miało to wiele zalet, ale o jednej nigdy ze sobą nie rozmawiałyśmy: Każda z nas miała kontrolę nad drugą, więc wiedziała, na co ta druga tak naprawdę pozwala sobie z klientami. Ale też czułyśmy się pewniej we dwójkę. Jak byłyśmy we dwie, to trudniej było nas wykiwać i łatwiej mogłyśmy się bronić, jak klient nie trzymał się umowy. No i we dwójkę szło szybciej. Jedna obrabiała faceta od góry, druga od dołu i raz dwa było po wszystkim.
Z drugiej strony trudniej było znaleźć facetów, którzy by chcieli bulić za dwie dziewczyny. Byli też doświadczeni klienci, którzy po prostu bali się bycz dwiema naraz. Bo wtedy łatwo można go wyrolować. Jedna obrabia go jak należy, a druga łapie za portfel. To Stella najchętniej chodziła ze mną albo z Babsi. Jej było trudniej podłapać klienta, bo nie wyglądała już tak bardzo dziecinnie jak my.
Читать дальше