O dziesiątej wieczorem Paul zaparkował ambulans przed domem Arthura i zadzwonił do drzwi. „Jestem gotów” – powiedział. Arthur podał mu torbę. – Włóż ten fartuch i okulary. To neutralne szkła.
– A nie masz przypadkiem sztucznej brody?
– Wytłumaczę ci wszystko po drodze. Chodź wreszcie, musimy tam przyjechać tuż przed końcem zmiany, dokładnie o jedenastej. Jedziesz z nami, Lauren, będziesz nam potrzebna.
– Mówisz do swojego ducha? – spytał Paul.
– Do kogoś, kto tu jest z nami, tylko ty go nie widzisz.
– Arthurze, czy to jakiś dowcip, czy naprawdę dostałeś bzika?
– Ani jedno, ani drugie. Tego nie można zrozumieć, więc szkoda czasu na tłumaczenia.
– Chyba byłoby najlepiej, gdybym zmienił się teraz w tabliczkę czekolady. Siedziałbym sobie spokojnie w aluminiowym opakowaniu i nie musiałbym się denerwować.
– Całkiem niezłe wyjście. No dobra, pospiesz się.
I poszli na parking, jeden przebrany za lekarza, drugi za sanitariusza.
– Twój ambulans walczył chyba na wojnie!
– Bardzo cię przepraszam, ale wziąłem to, co było, a ty jeszcze pyskujesz! Od tej chwili masz do mnie mówić napisami, jak w kinie. I to po niemiecku! Ja chyba śnię!
– Przecież żartowałem, karetka jest w porządku.
Paul usiadł za kierownicą, Arthur obok, a Lauren przycupnęła między nimi.
– I co, doktorze, włączamy syrenę i koguta?
– Czy możesz chociaż raz być poważny?
– O nie, stary, na to nie licz. Jeśli spróbuję być poważny i pomyślę, że oto siedzę w kradzionym ambulansie i jadę z moim własnym wspólnikiem gwizdnąć trupa ze szpitala, to z pewnością oprzytomnieję i twój cały misterny plan pójdzie do diabla. Dlatego zrobię wszystko, żeby być jak najmniej poważny; chcę trwać w przekonaniu, że przyśnił mi się sen z pogranicza koszmaru. Chociaż, wiesz co, ta afera ma swoje dobre strony. Zawsze uważałem, że niedzielne wieczory są beznadziejnie nudne i trochę pieprzu bardzo im się przyda.
Lauren parsknęła śmiechem.
– To cię naprawdę śmieszy? – zapytał Arthur.
– Skończ w końcu te numery i przestań gadać do siebie!
– Nie mówię do siebie.
– Racja, z tyłu siedzi duch! Więc przestań gadać do niego, bo mnie to okropnie denerwuje!
– To jest ona!
– Jaka znów „ona”?
– To kobieta. W dodatku słyszy wszystko, co mówisz!
– Ja też chcę ją słyszeć!
– Jedź!
– Zawsze tak się zachowujecie, gdy jesteście sami? – spytała Lauren.
– Często.
– Co często? – zdziwił się Paul.
– Nie mówiłem do ciebie.
Paul gwałtownie zatrzymał karetkę.
– Co ty znowu wyprawiasz?!
– Słuchaj, skończ z tym! Bo zaraz zwariuję!
– Ale z czym?
– Z czym, z czym – powtórzył Paul, wykrzywiając twarz. – Z tym cholernym gadaniem do siebie!
– Paul, ja naprawdę nie mówię do siebie. Rozmawiam z Lauren.
Zaufaj mi, proszę!
– Arthurze, jesteś kompletnym czubkiem. Trzeba natychmiast przerwać to wariactwo, potrzebujesz pilnej pomocy.
Arthur zaczął mówić podniesionym głosem:
– Czy wszystko trzeba powtarzać ci dwa razy?! Wielkie nieba, przecież proszę tylko, żebyś mi w końcu zaufał!
– Więc natychmiast wytłumacz mi całą tę historię! Chcesz, żebym ci zaufał? To mów! Tu i teraz! – krzyczał Paul. – Zachowujesz się jak świr, wyprawiasz jakieś szaleństwa, gadasz sam do siebie, wierzysz w duchy i pakujesz mnie w jakieś niezłe bagno!
– Błagam cię, jedź już, spróbuję wszystko ci wyjaśnić. Będziesz musiał się postarać, żeby to zrozumieć.
I podczas gdy ambulans mknął przez miasto, Arthur tłumaczył przyjacielowi to, czego wytłumaczyć się nie dało. Opowiedział mu wszystko od samego początku, od spotkania w szafie po dzisiejszy wieczór.
Na chwilę zapomniał, że Lauren jest razem z nimi, mówił także o niej, o jej życiu, spojrzeniach, wątpliwościach i sile. O długich z nią rozmowach, uroku wspólnie spędzanych chwil i ostrych sprzeczkach.
Paul przerwał mu w pół słowa.
– Jeśli ona naprawdę tu jest, to wdepnąłeś w niezły bajzel, stary.
– Niby dlaczego?
– Bo to, co właśnie powiedziałeś, jest najprawdziwszym wyznaniem miłosnym.
Paul odwrócił głowę, zerknął na przyjaciela i mówił dalej, z tryumfalnym uśmiechem na twarzy:
– W każdym razie widzę, że przynajmniej ty sam wierzysz w tę historię.
– Jasne, że w nią wierzę, ale dlaczego tak mówisz?
– Bo się naprawdę zarumieniłeś. Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś się czerwienił. – I ciągnął dalej, patetycznym tonem: – O pani, której ciało mamy zamiar wykraść, jeśli jesteś tu rzeczywiście z nami, mogę przysiąc na własną głowę, że mój kumpel wpadł po uszy! Nigdy dotąd nie widziałem go w podobnym stanie.
– Zamknij się i jedź!
– Muszę chyba uwierzyć w twoje bajki, bo jesteś moim przyjacielem i nie pozostawiasz mi wyboru. Jeśli przyjaźń nie polega na tym, żeby dzielić z kimś wszystkie wariactwa, to pytam: na czym polega prawdziwa przyjaźń? No, dojechaliśmy na miejsce. Oto twój szpital.
– Jak Abott i Costello! – odezwała się milcząca dotąd Lauren.
Miała radosną twarz i promienne oczy.
– Co teraz robimy?
– Podjedź pod Izbę Przyjęć i zaparkuj. Włącz koguta. Wysiedli wszyscy troje z karetki i podeszli do rejestracji, gdzie urzędowała dyżurna pielęgniarka.
– Kogo przywieźliście? – spytała.
– Nikogo, za to chcemy kogoś wam zabrać! – odpowiedział Arthur nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Kogo takiego?
Przedstawił się jako doktor Bronswick i oznajmił, że przyjechał zająć się swoją pacjentką, niejaką Lauren Kline, i przewieźć ją do swojej kliniki jeszcze dziś wieczorem. Pielęgniarka natychmiast poprosiła o potrzebne dokumenty. Miała złą minę, że też musieli przyjechać właśnie teraz, podczas zmiany ekip dyżurnych! To zajmie co najmniej pół godziny, a jej dyżur kończy się dokładnie za pięć minut. Arthur przeprosił za kłopot; nie mogli przyjechać wcześniej, mieli mnóstwo pacjentów. „Mnie też jest przykro” – skwitowała pielęgniarka. Poinformowała, że ich pacjentka leży w sali 505 na piątym piętrze. Dodała, że podpisze stosowne dokumenty i, wychodząc, zostawi je na siedzeniu karetki. Zawiadomi też o przewozie swoją zmienniczkę. A w ogóle to nie jest odpowiednia pora na transfery chorych! Arthur nie mógł się powstrzymać i zauważył, że na to nigdy nie ma odpowiedniej pory, „zawsze jest za wcześnie albo za późno”. Pominęła uwagę milczeniem i wskazała im drogę.
– Pójdę po nosze – odezwał się Paul, chcąc załagodzić sytuację. – Znajdę pana na górze, doktorze!
Pielęgniarka z naburmuszonym wyrazem twarzy zaproponowała pomoc, ale Arthur podziękował, prosząc jedynie o wyszukanie karty chorobowej Lauren i położenie jej wraz z innymi papierami na siedzeniu karetki.
– Karta zostaje tutaj, wysyła się ją pocztą. Powinien pan o tym wiedzieć. – W jej głosie pojawiło się nagłe wahanie.
– Oczywiście, że wiem – odparował natychmiast Arthur. – Chodzi mi tylko o ostatnie wyniki badań, czyli ogólny stan zdrowia pacjentki, morfologię, OB, gazometrię, hematokryt i tak dalej.
– Radzisz sobie całkiem, całkiem – zdziwiła się Lauren. – Gdzieś się tego wszystkiego nauczył?
– Oglądałem telewizję – szepnął w odpowiedzi.
Wyniki mógłby przejrzeć w pokoju, pielęgniarka zaproponowała, że pójdzie tam razem z nim. Arthur podziękował. Powinna zakończyć dyżur o wyznaczonej godzinie, a on sam da sobie radę. Jest przecież niedziela, chyba zasłużyła sobie na odpoczynek po całym dniu pracy. Właśnie zjawił się Paul z noszami, wziął przyjaciela pod rękę i prawie pociągnął korytarzem w stronę wind. Wjechali we troje na piąte piętro. Drzwi windy właśnie miały się otworzyć, kiedy Arthur zwrócił się do Lauren:
Читать дальше