– Powiedz, kotku, czy właśnie zwierzasz mi się ze swoich uczuć? Jeszcze nigdy nie słyszałam u ciebie tak słodkiego tonu!
Lauren odepchnęła rękę Berty.
– Nie wiem, co się ze mną dzieje, po prostu chcę się z nim spotkać i przekonać na własne oczy, że nic mu już nie grozi. Przecież to mój pacjent!
– Chyba już wiem, co się z tobą dzieje, mogę ci to wytłumaczyć…
– Przestań się ze mnie nabijać, to nie jest takie proste, jak sądzisz!
Betty parsknęła śmiechem.
– Wcale z ciebie nie kpię, po prostu trochę mnie zaskoczyłaś. No dobrze, muszę cię teraz zostawić, idę do domu, padam z nóg. Tylko nie rób żadnych głupstw.
Przyciągnęła balkonik i postawiła go koło Lauren.
– Będzie ci łatwiej wstać i chodzić. Zajrzyj do apteki po antybiotyk. W szafie stoją kule, weź je.
Betty wyszła, ale po chwili wróciła.
– Jeżeli naprawdę zapomniałaś, jak poruszać się po szpitalu, to przypominam, że apteka mieści się na pierwszym poziomie podziemia, nie chciałabym, żebyś pomyliła ją z neurologią, bo to te same windy!
Lauren słyszała jej kroki na korytarzu.
Paul stał przy łóżku Arthura. Otworzył papierową torebkę, pełną rogalików i drożdżówek. – Co to za pomysły, żeby lądować na bloku operacyjnym pod moją nieobecność?! Mam nadzieję, że jakoś sobie beze mnie poradzili. Jak się teraz czujesz?
– Całkiem nieźle, tylko mam już dość szpitala. Za to ty wyglądasz kiepsko.
– Przez ciebie nie zmrużyłem oka.
Lauren sięgnęła po bloczek recept i wypisała silny antybiotyk. Podpisała druk i podała go farmaceucie.
– Ostro sobie pani poczyna, leczy pani posocznicę?
– Mój koń ma silną gorączkę!
– Po tym jutro ruszy z kopyta! Aptekarz zniknął za regałami, a po chwili wrócił z flakonikiem.
– Radzę jednak zachować ostrożność. Lubię konie, a tym można by go zabić.
Lauren bez słowa zabrała lekarstwo i wsiadła do windy. Zawahała się, trzymając palec nad guzikiem z cyfrą trzy. Na parterze do kabiny wsiadł technik z elektroencefalografem. Monitor był owinięty żółtą folią.
– Na które? – zapytała Lauren.
– Neurologia!
– Nawalił?
– Te maszyny są coraz doskonalsze, ale i coraz bardziej kapryśne. Ta tutaj zużyła wczoraj całą rolkę papieru, kreśląc dziwaczne linie. To już nie była żadna nadczynność mózgowa, ale pomiar prądu w centrali elektrycznej. Faceci z obsługi siedzieli nad nią trzy godziny i twierdzą, że wszystko jest w porządku! Prawdopodobnie to tylko zakłócenia.
– Co robiłeś wczoraj wieczorem? – zapytał Arthur.
– Coś ty taki ciekawski? Jadłem kolację z pewną młodą damą. Arthur spojrzał badawczo na przyjaciela.
– Z Onegą – wyznał Paul.
– Widujecie się?
– Można to i tak nazwać.
– Masz jakiś dziwny głos.
– Obawiam się, że palnąłem głupstwo.
– Jakie?
– Dałem jej klucze do swojego mieszkania. Twarz Arthura rozbłysła, miał ochotę poklepać Paula po plecach, ale ten wstał i stanął przy oknie. Był zamyślony.
– Czyżbyś już tego żałował?
– Boję się, że ją wystraszyłem, może działałem zbyt szybko.
– Zakochałeś się?
– Nie mogę tego wykluczyć.
– W takim razie zdaj się na intuicję, skoro zdecydowałeś się na ten krok, to na pewno tego chciałeś, a ona to wyczuje. Uwierz mi: odwzajemnianie uczuć nie przynosi nikomu wstydu.
– Uważasz, że nie popełniłem błędu? – zapytał Paul, wpatrując się w Arthura z nadzieją.
– Jeszcze nigdy nie widziałem cię w takim stanie, a przecież nie ma powodu do niepokoju!
– Nie dzwoniła do mnie.
– Od jak dawna? Paul spojrzał na zegarek.
– Od dwóch godzin.
– Aż tak długo? Naprawdę wpadłeś po uszy! Daj jej trochę czasu, żeby mogła się nacieszyć twoim gestem, a poza tym nie blokuj jej linii, bo musi obdzwonić wszystkie koleżanki i powiedzieć im, że wreszcie usidliła najbardziej zatwardziałego kawalera w San Francisco.
– Dobra, możesz się ze mnie śmiać, ciekawe, jak ty byś wyglądał na moim miejscu! Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. Jest mi zimno, gorąco, pocą mi się ręce, boli mnie brzuch, mam sucho w ustach.
– Po prostu się zakochałeś!
– Wiedziałem, że to nie dla mnie. Miłość wpędza mnie w chorobę.
– Przekonasz się, że skutki uboczne są cudowne. Za oszkloną ścianą pokoju pojawiła się lekarka. Paul wytrzeszczył oczy.
– Nie przeszkadzam? – zapytała Lauren, wchodząc do środka.
– Skądże – odparł Paul. Właśnie zamierzał iść po kawę. Spytał Arthura, czy i on ma ochotę się napić, ale Lauren wyręczyła go w odpowiedzi, mówiąc, że to niewskazane. Paul zostawił ich samych.
– Miała pani wypadek? – zaniepokoił się Arthur.
– Chwila nieuwagi – uśmiechnęła się, sięgając po kartę chorego.
Arthur zerknął na jej nogę.
– Jak do tego doszło?
– Po prostu niestrawność po święcie kraba!
– Złamanie to objaw niestrawności?
– To tylko paskudne skaleczenie.
– Kraby panią pokąsały?
– Nie rozumie pan nic z mojej paplaniny, prawda?
– Szczerze mówiąc, nie, ale jeżeli zechce mi to pani wyjaśnić…
– A jak panu minęła ta noc?
– Sporo się działo…
– Czyżby opuszczał pan łóżko? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Raczej się w nie zapadłem. Podobno mózg mi się przegrzał i znowu musieli oddać mnie do naprawy chirurgom.
Lauren uważnie mu się przypatrywała.
– Co się stało? – zapytał Arthur. – Dziwnie pani wygląda.
– Nie, nic, to głupstwo.
– Czy moje wyniki są niepokojące?
– Nie, proszę się nie martwić, to nie ma nic wspólnego ze stanem pańskiego zdrowia – powiedziała łagodnie.
– A więc o co chodzi? Oparła ręce o wezgłowie łóżka.
– Czy nie pamięta pan nic z…
– Czego? – przerwał, rozgorączkowany.
– Nie, to naprawdę żałosne, po prostu idiotyczne.
– Mimo to proszę mi powiedzieć! – napierał Arthur. Lauren podeszła do okna.
– Nie biorę alkoholu do ust, a wczoraj upiłam się jak nigdy w życiu!
Arthur milczał, a ona odwróciła się i słowa popłynęły z jej ust jakby wbrew jej woli.
– To, o czym chciałabym panu opowiedzieć, trudno zrozumieć…
Do pokoju wpadła kobieta z ogromnym bukietem kwiatów, które zasłaniały jej twarz. Położyła bukiet na stoliku i podeszła do łóżka.
– Boże, jak ja się bałam! – rzuciła Carol – Ann, chwytając Arthura w ramiona.
Lauren zerknęła na wysadzany brylantami pierścionek na palcu lewej ręki kobiety.
– To głupstwo – szepnęła Lauren – chciałam się tylko dowiedzieć, jak się pan czuje. Teraz zostawię pana z narzeczoną.
Carol – Ann coraz mocniej ściskała Arthura, głaskała go po twarzy.
– Czy wiesz, że są takie kraje, w których na zawsze należy się do tego, kto ocalił ci życie?
– Carol – Ann, udusisz mnie.
Nieco speszona odsunęła się od Arthura i wygładziła spódnicę. Arthur rozglądał się, szukając Lauren, ale zdążyła już wyjść z pokoju.
Paul szedł korytarzem i już z daleka zobaczył zbliżającą się do niego Lauren. Kiedy się mijali, uśmiechnął się porozumiewawczo, ale ona go zignorowała. Wzruszył ramionami i poszedł dalej. Kiedy otworzył drzwi pokoju Arthura, osłupiał, nie mogąc uwierzyć własnym oczom: na krześle przy oknie siedziała Carol – Ann.
– Witaj, Paul – powiedziała.
– Boże drogi! – krzyknął, wypuszczając z ręki kawę. Pochylił się, żeby podnieść kubek.
Читать дальше