Usiadł za kierownicą i z niepokojem przyglądał się zaparkowanemu obok samochodowi.
– Dlaczego nie ruszasz? – zapytała Onega.
– Spójrz na tego faceta na przednim siedzeniu… Kiepsko wygląda, może coś mu jest?
– Jesteśmy na parkingu przed szpitalem, a ty nie jesteś lekarzem! Przestań zabawiać się w bernardyna ratownika, wystarczy jak na jeden wieczór! Wracajmy.
Saab ruszył z miejsca i zniknął za rogiem ulicy.
Lauren pchnęła drzwi i weszła do pokoju, w którym panował półmrok i cisza. Arthur uniósł powieki. Miała wrażenie, że się do niej uśmiechnął i zaraz potem zapadł w sen. Podeszła do łóżka i uważnie mu się przypatrywała. Z pamięci wyłoniły się słowa ojca Marcii – po raz ostatni wychodząc z pokoju córki, odwrócił się jeszcze, żeby powiedzieć po hiszpańsku: „Gdyby życie było jak długi sen, jego brzegiem byłoby uczucie”. Lauren podeszła kilka kroków i w mroku pochyliła się nad Arthurem. Szepnęła mu do ucha:
– Miałam dziś niezwykły sen. I odkąd się obudziłam, marzę, żeby do niego wrócić, ale nie wiem dlaczego. I nie wiem, jak to zrobić. Chciałabym cię zobaczyć, tam gdzie śpisz.
Pocałowała go w czoło, cofnęła się wolno i zamknęła za sobą drzwi.
Nad zatoką San Francisco wstawał dzień. Fernstein wszedł do kuchni, usiadł przy stole, sięgnął po ekspres do kawy i napełnił dwie filiżanki.
– Późno wczoraj wróciłeś… – powiedziała Norma.
– Miałem dużo pracy.
– Przecież wyszedłeś ze szpitala na długo przede mną?
– Musiałem załatwić coś w mieście. Norma odwróciła się do niego. Miała zaczerwienione oczy.
– Ja też się boję, ale ty nigdy nie dostrzegasz mojego lęku, myślisz tylko o swoim. Wydaje ci się, że nie konam ze strachu na myśl o tym, że cię przeżyję?
Fernstein wstał i wziął Normę w ramiona.
– Przykro mi, nie sądziłem, że tak trudno jest umierać.
– Ocierałeś się o śmierć przez całe życie.
– O śmierć innych, ale nie moją własną. Norma ujęła twarz kochanka w dłonie, przywarła ustami do jego policzka.
– Proszę tylko, żebyś podjął walkę, żebyś targował się o czas, o rok, półtora… Nie jestem gotowa!
– Jeśli mam być szczery, ja też nie.
– W takim razie zgódź się na leczenie.
Profesor podszedł do okna. Słońce wyłoniło się zza wzgórz Tiburon. Głęboko wdychał powietrze.
– Złożę dymisję, kiedy tylko Lauren uzyska doktorat. Wyjedziemy do Nowego Jorku, mój stary przyjaciel chętnie przyjmie mnie do siebie. Podejmiemy próbę.
– Mówisz serio? – zapytała Norma, z której oczu płynęły łzy.
– Często zatruwałem ci życie, ale nigdy cię nie okłamałem.
– Dlaczego nie chcesz zacząć natychmiast? Jedźmy tam jutro.
– Powiedziałem ci: czekam na doktorat Lauren. Chcę zakończyć pracę, ale nie zamierzam wszystkiego roztrwonić. Zrobisz mi kanapkę?
Paul odwiózł Onegę pod dom. Zatrzymał się, wysiadł i szybko okrążył samochód. Przylgnął do drzwi, uniemożliwiając dziewczynie ich otwarcie. Patrzyła na niego, nie rozumiejąc tej nowej gry. Zapukał w szybę, prosząc, żeby otworzyła.
– Zostawiam ci samochód. Teraz pojadę taksówką do szpitala. W samochodzie leży klucz od mieszkania. Weź go, jest twój, ja mam drugi w kieszeni.
Onega przyglądała mu się, coraz bardziej zaintrygowana.
– No dobrze, przyznaję, że to głupi sposób informowania cię, że chciałbym, żebyśmy częściej mieszkali razem – dodał Paul. – Jeżeli o mnie chodzi, to chętnie widziałbym cię tu co wieczór, bardzo by mi to odpowiadało, ale teraz, kiedy masz klucz, sama podejmiesz decyzję, wszystko zależy od ciebie.
– Masz rację, rzeczywiście głupio się do tego zabierasz – odpowiedziała miękko.
– Zrozum, straciłem w tym tygodniu sporo neuronów.
– Mimo wszystko wciąż mi się podobasz, nawet taki głupi.
– Nareszcie jakaś miła wiadomość!
– Pospiesz się, bo nie zdążysz przed jego przebudzeniem.
Paul pochylił się.
– Tylko bądź ostrożna, to delikatny wóz, zwłaszcza sprzęgło.
Namiętnie ucałował Onegę i pobiegł w stronę skrzyżowania. Stamtąd pojechał taksówką do San Francisco Memoriał Hospital. Kiedy opowie Arthurowi o tym, co zrobił, przyjaciel na pewno pożyczy mu starego forda.
Lauren obudziło walenie setek młotków w jej głowie. Czuła potworny, rwący ból w nodze, więc szybko zdjęła bandaże i obejrzała stopę.
– Cholera jasna! – mruknęła, stwierdzając, że rana ropieje. – Tego mi tylko brakowało!
Wstała i kuśtykając, dotarła do łazienki. Otworzyła apteczkę, odkręciła butelkę z antyseptykiem i polała nim piętę. Ból był tak ostry, że upuściła butelkę. Lauren doskonale wiedziała, że na tym się nie skończy. Trzeba było jeszcze raz oczyścić ranę i zastosować kurację antybiotykową. Takie infekcje często bywają groźne. Ubrała się i wezwała taksówkę. Nie mogła ryzykować jazdy własnym samochodem.
Dziesięć minut później była już w szpitalu i kuśtykała po holu. Pacjent, który od dwóch godzin czekał na swoją kolej, poradził jej, żeby usiadła i jak wszyscy uzbroiła się w cierpliwość. Pokazała mu identyfikator i weszła przez szklane drzwi prowadzące do gabinetów.
– Co ty tu robisz? – zapytała Betty. – Jeżeli Fernstein cię zobaczy…
– Nie dogaduj, tylko się mną zajmij. Boli mnie jak sto diabłów.
– Skoro narzekasz, sprawa musi być poważna. Siadaj na wózku.
– Bez przesady. Który gabinet jest wolny?
– Trójka! Tylko się pospiesz, jestem tu od dwudziestu sześciu godzin. Sama nie wiem, jakim cudem trzymam się jeszcze na nogach.
– Odpoczęłaś trochę dziś w nocy?
– Parę minut, tuż przed świtem. Betty pomogła jej usiąść na łóżku i zdjęła bandaże, żeby obejrzeć ranę.
– Jakim cudem udało ci się tak szybko zainfekować nogę?!
Szybko przygotowała strzykawkę z lidokainą. Kiedy znieczulenie miejscowe uwolniło Lauren od bólu, Betty rozsunęła brzegi rany i oczyściła zainfekowaną tkankę. Potem sięgnęła po nici chirurgiczne.
– Zdasz się na mnie czy wolisz sama się pozszywać?
– Zrób to, ale najpierw załóż dren, nie mam ochoty podejmować ryzyka.
– Przykro mi, ale będziesz miała sporą szramę.
– Jedna więcej, jedna mniej!
Kiedy pielęgniarka zajmowała się raną, Lauren mięła w palcach prześcieradło. Wykorzystała dogodny moment, by zadać odwróconej do niej plecami Betty cisnące się na usta pytanie.
– Co z nim?
– Obudził się w świetnej formie. Ten facet o mało nie przeniósł się w nocy na tamten świat, a teraz interesuje go tylko, kiedy będzie mógł stąd wyjść. Słowo daję, przez ten szpital przewija się galeria dziwaków!
– Nie zaciskaj tak mocno bandaży.
– Postaram się. Tylko pamiętaj, że nie wolno ci wchodzić na górę!
– Nawet gdybym zabłądziła w tych krętych korytarzach?
– Lauren, nie udawaj idiotki! Igrasz z ogniem. Zostało ci kilka miesięcy do zakończenia specjalizacji, chyba nie zamierzasz wszystkiego zaprzepaścić!
– Tej nocy dużo o nim myślałam, i to w dość specyficzny sposób.
– Myśl sobie o nim choćby przez cały tydzień, a zobaczysz go w przyszłą niedzielę. W przeciwieństwie do ducha z opery ten ma imię, nazwisko, adres i telefon, więc jeśli chcesz się z nim spotkać, zadzwoń, kiedy wyjdzie!
– Uważasz pewnie, że to w moim stylu? – szepnęła nieśmiało Lauren.
Berty ujęła ją za podbródek i spojrzała na nią z rozczuleniem.
Читать дальше