– Nieszczęścia zawsze chodzą parami – mruknął, prostując się.
– Czy mam to uznać za komplement? – zapytała uszczypliwym tonem.
– Gdybym był dobrze wychowany, powiedziałbym, że tak, ale przecież mnie znasz i wiesz, że jestem grubiański!
Carol – Ann poderwała się z miejsca i z oburzeniem spojrzała na Arthura.
– A ty po prostu milczysz?
– Carol – Ann, zadaję sobie pytanie, czy nie przynosisz mi pecha!
Carol – Ann chwyciła bukiet i wyszła, trzaskając drzwiami.
– Co teraz zamierzasz? – zapytał Paul.
– Chcę jak najszybciej stąd wyjść! Paul krążył po pokoju.
– Co ci się stało?
– Nie mogę sobie darować… – powiedział Paul.
– Ale czego?
– Że dopiero teraz to do mnie dotarło… I Paul ruszył w dalszą wędrówkę po szpitalnym pokoju.
– Musisz przyznać, że na moją obronę przemawia fakt, że nigdy nie miałem okazji widzieć was naprawdę razem, to znaczy – nie widziałem was obojga przytomnych w tym samym czasie. A to, co między wami zaszło, wydaje się dość skomplikowane…
Ale teraz, patrząc na nich oboje przez szybę, Paul zrozumiał, że choć może nawet o tym nie wiedzą, Lauren i Arthur tworzą jedyną w swoim rodzaju parę, że idealnie do siebie pasują.
– Nie wiem, co powinieneś zrobić, ale nie strać jej.
– Cóż mógłbym jej powiedzieć? Że kochaliśmy się tak bardzo, że snuliśmy najśmielsze plany, tylko że teraz ona tego nie pamięta?!
– Lepiej się przyznaj, że chcąc ją chronić, pojechałeś budować muzeum za oceanem, że wciąż o niej myślałeś, powiedz, że wróciłeś z tej podróży i wciąż za nią szalejesz!
Arthur nie był w stanie wydusić z siebie słowa, bo dławiony szloch narastał mu w gardle. A Paul nieco podniesionym głosem mówi dalej.
– Tak długo śniłeś o tej kobiecie, że zdołałeś mnie wciągnąć do krainy swoich marzeń. Któregoś dnia powiedziałeś: „Liczymy, analizujemy za i przeciw, a tymczasem życie upływa i nic się nie dzieje”, więc myśl szybko. To dzięki tobie dałem Onedze klucze do mieszkania. Ona wciąż nie dzwoni, a ja mimo wszystko jeszcze nigdy nie czułem się taki lekki, uskrzydlony. Jestem ci coś winien, stary. Nie rezygnuj z Lauren, zanim spróbujesz ją kochać w realnym życiu.
– Utknąłem w ślepym zaułku, Paul. Nie zdołałbym żyć u jej boku, okłamując ją, ale nie mogę też powiedzieć jej, co się naprawdę stało… a lista jest długa! To dziwne, ale często mamy żal do człowieka, który mówi nam trudną do przyjęcia prawdę, coś, w co nie sposób uwierzyć.
Paul podszedł do łóżka.
– Boisz się powiedzieć jej prawdę o matce, stary. Przypomnij sobie, czego uczyła cię Liii. Lepiej jest walczyć o marzenia niż realizować plany.
Paul wstał i podszedł do drzwi, potem przykląkł na jedno kolano i z przewrotnym uśmiechem na ustach wydeklamował:
– „Jeśli miłość żywi się nadzieją, wraz z nią umiera!”. Dobranoc, mój Rodrygu!
I wyszedł, zostawiając Arthura samego.
Paul grzebał w kieszeni, szukając kluczyków, ale znalazł tylko telefon. Na ekranie migała koperta. Wiadomość od Onegi brzmiała: „Do zobaczenia, pospiesz się!”. Paul spojrzał w niebo i krzyknął z radości.
– Co pana tak uszczęśliwia? – zapytała Lauren, która stała w pobliżu, czekając na taksówkę.
– Pożyczyłem komuś samochód! – odparł Paul.
– Jakie płatki śniadaniowe pan jada? – rzuciła, patrząc na niego z drwiącym uśmieszkiem.
Zatrzymał się przed nimi wóz Yellow Cab Company. Lauren otworzyła drzwi i skinęła na Paula, zachęcając, żeby wsiadł.
– Podwiozę pana! Paul usiadł obok niej.
– Green Street! – rzucił.
– Mieszka pan tam? – zdziwiła się Lauren.
– Nie, ale przecież to pani adres. Lauren zaniemówiła. Paul sprawiał wrażenie zamyślonego, szeptał ledwie słyszalnym głosem: „Zabije mnie, jeżeli to zrobię, zabije mnie!”.
– A co pan zamierza zrobić? – pochwyciła Lauren.
– Proszę najpierw zapiąć pasy – poradził Paul. Patrzyła na niego coraz bardziej zaintrygowana. Paul wahał się jeszcze przez chwilę, potem wziął głęboki oddech i nieco się do niej przysunął.
– Zacznijmy od pewnego uściślenia: ta wariatka w pokoju Arthura, ta z gigantycznym bukietem, to jedna z jego „byłych”, i to z czasów prehistorycznych, w dodatku kompletna pomyłka!
– Co dalej?
– Nie mogę, jeśli powiem jeszcze słowo, gotów mnie naprawdę zamordować.
– Czyżby pański kumpel był aż tak groźny? – zaniepokoił się taksówkarz.
– Niech się pan nie wtrąca! Arthur muchy by nie skrzywdził! – odparł ze złością Paul.
– Naprawdę? – zdziwiła się Lauren.
– Jest przekonany, że jego matka po śmierci uległa reinkarnacji i powróciła jako mucha!
– Aha! – mruknęła Lauren, wyglądając przez okno.
– Popełniłem głupstwo, wspominając o tym, bo teraz uzna go pani za dziwaka, prawda? – ciągnął Paul, zerkając na nią z niepokojem.
– Skoro już o tym mowa – wtrącił taksówkarz – w zeszłym tygodniu byłem z dzieciakami w zoo i mój syn stwierdził, że hipopotam i babcia są do siebie podobni jak dwie krople wody. Muszę tam wpaść i dokładniej przyjrzeć się zwierzakowi!
Paul zmierzył go groźnym spojrzeniem, które tamten mógł zobaczyć w lusterku wstecznym.
– No dobrze, raz kozie śmierć, powiem… – oznajmił, biorąc Lauren za rękę. – W karetce, którą jechaliśmy z San Pedro, zapytała pani, czy ktoś z moich bliskich zapadł w śpiączkę. Pamięta pani.
– Tak, oczywiście.
– Otóż w tej chwili ta osoba siedzi obok mnie. Przyszedł czas, żebym to i owo pani powiedział.
San Francisco Memoriał Hospital został już daleko za nimi, a samochód mknął ku Pacific Heights. Losowi czasem trzeba trochę pomóc. Dziś tę pomocną dłoń wyciągnęła do niego przyjaźń.
Paul wyjaśnił Lauren, jak pewnej letniej nocy on przebrał się za pielęgniarza, a Arthur za lekarza, i rozklekotaną karetką przewieźli wykradzione ze szpitala ciało młodej kobiety w śpiączce, by uchronić ją przed śmiercią poprzez odłączenie od aparatury.
Za oknem przesuwały się ulice miasta. Taksówkarz co pewien czas spoglądał niepewnie w lusterko wsteczne. Lauren słuchała opowieści w milczeniu. Paul właściwie nie zdradził sekretu przyjaciela, bo choć od tej chwili Lauren wiedziała, kim był mężczyzna, który czuwał przy jej szpitalnym łóżku, to nadal nie wiedziała, co razem przeżyli, kiedy była w śpiączce.
– Niech pan stanie! – rzuciła nagle drżącym głosem.
– Teraz? – zapytał kierowca.
– Źle się czuję. Samochód gwałtownie skręcił i z piskiem opon zatrzymał się na poboczu. Lauren otworzyła drzwi i pokuśtykała na trawnik oddzielający chodnik od jezdni.
Zgięła się wpół, żeby powstrzymać narastającą falę mdłości. Czuła, że tysiące igieł kłują jej twarz, było jej gorąco, a mimo to drżała. Zrobiło jej się słabo, nie mogła złapać tchu. Powieki zaczęły jej ciążyć, dźwięki docierały jakby wygłuszone. Ugięły się pod nią nogi, zachwiała się. Taksówkarz i Paul podbiegli w ostatniej chwili, by ją podtrzymać. Osunęła się na kolana, na trawę, chwyciła się za głowę i zemdlała.
– Trzeba wezwać pogotowie! – krzyknął przerażony Paul.
– Może po prostu ja się nią zajmę, skończyłem kurs dla ratowników, zrobię jej sztuczne oddychanie metodą usta – usta! – zaoferował z dużą wiarą w siebie kierowca.
– Powiedzmy to sobie jasno! Jeżeli zbliżysz swoją obleśną gębę do tej dziewczyny, dam ci w łeb!
Читать дальше