Dobrze się ubrała? Tak, koło południa, kiedy będą wracali z lotniska, zacznie się upał. Teraz jest wiatr, ale przecież nie będzie wychodziła na taras widokowy. Może jednak nie wypada witać wnuków z gołym pępkiem? Jakaś plama na torebce? Nie, zdawało jej się. Nie nosiła tej jasnej torebki od pamiętnej zamiany z Małgosią.
Pogryzając wafelek, zbiega do garażu, zapala samochód, wyjeżdża na Berezyńską i… gwałtownie hamuje.
Co za debil wjeżdża jej tyłkiem pod koła? Nie wjeżdża, po prostu stoi. Alicja mija go bez większego trudu. Niepotrzebnie się tak zdenerwowała. Mimo to już ma otworzyć usta i rzucić jakąś uszczypliwą uwagę, ale milknie. Paweł macha jej przyjacielsko. Ma genialnie niebieską koszulę w paseczki, no i nowiuteńki samochód. Alicja krztusi się z wrażenia wafelkiem, a widząc, że Paweł podchodzi, pokazuje mu tylko znaczącym gestem zegarek i nie zatrzymując się, odjeżdża. Myśli, które przychodzą jej do głowy, zagłusza szybkim telefonem do Wiktora, wielkiego wielbiciela Moniki, którego atak korzonków nieodwołalnie zatrzymał dziś w domu. Umawiają się na kurtuazyjną wizytę w połowie tygodnia.
O tej godzinie Trasą Łazienkowską jedzie się nieźle, korek zaczyna się dopiero przy skręcie w Żwirki. Alicja poprawia makijaż, włosy.Telefonuje do księgowej.
Hala przylotów pustawa. Alicja odczytuje napisy na tablicy. Jest. Nicea opóźniona… Podchodzi do okienka informacji, Boże, jak to wolno idzie! Zanim doczeka swojej kolejki, uprzejmy głos poinformuje wszystkich, że samolot z Nicei przyleci z półgodzinnym opóźnieniem.
Uff. Musi się czegoś napić. Nie, musi się napić dobrej kawy. Wjeżdża ruchomymi schodami na pierwsze piętro. Obrzuca halę odlotów nieuważnym spojrzeniem. Podchodzi do schodów na antresolę i parę stopni wyżej dostrzega… swoją torebkę. Małgorzata? Niemożliwe… A jednak.
– Co ty tu robisz? – pytają jednocześnie.
Alicja bez słowa poddaje się uściskowi przyjaciółki. Szybkie spojrzenie na pobladłą twarz i podbite oczy wystarczy, by zorientować się, że Małgorzata jest równie zmarnowana. Witają się tak, jakby to któraś z nich przyleciała z daleka. Wchodzą do baru, nie oglądając się za siebie, nie mają więc szansy zobaczyć, że na dole trzech przystojnych mężczyzn żegna odlatującą do Londynu doktor Pankiewicz. To oczywiście Aleksander Kranach i nieco zdenerwowani bracia Radczyńscy. Paweł niemal wyrwał przysięgłemu wydruk tłumaczenia dyplomu Oli i prawie na syrenie dowiózł jej papier na lotnisko. Bóg jeden wie, co tu właściwie robi Marcin, ale bladym świtem uparł się jechać na Okęcie. Może dlatego, że nigdy jeszcze nie wypadł z gry wbrew swojej woli i doszedł do wniosku, że tymczasem zaprzyjaźni się z wrogiem.
Aleksander przesuwa nowiutką walizę Oli w smutnym kolorze blue. Tłok w kolejce jest taki, jakby pół Polski postanowiło dzisiaj rozpocząć naukę angielskiego pod Big Benem. Nic więc dziwnego, że ani Ola, ani żaden z jej przyjaciół nie zwraca uwagi na identyczną walizkę, którą dwie osoby dalej przesuwa z rozmachem przystojny czterdziestolatek z fantazyjnie zaczesaną grzywką. To AdamTrompa, mąż Elżbiety, były, a może i aktualny rywal Artura Rusznikowskiego. Ale Małgosia, która właśnie gorączkowo szuka drobnych w barze na górze, nigdy go nie widziała. Może szkoda, że nie wpadła na pomysł, by stworzyć wspólny front z mężem kochanki męża… ale to brzmi!
Adam przesuwa swoją walizkę do odprawy i ziewa przeciągle. Niestety, w gęstniejącym tłoku trudno stwierdzić, czy na pewno jest to nadal jego walizka.
Podekscytowana Ola z całego serca dziękuje Pawłowi. Wczoraj późnym wieczorem zaofiarował się, że załatwi sprawę tłumaczenia, choć równie dobrze mógł to zrobić Aleksander. Ale wtedy mieliby jeszcze mniej czasu dla siebie, a i tak z trudem wyperswadowali pani Pankiewicz pomysł odwożenia córki na lotnisko. Dlatego Ola jest naprawdę wdzięczna, a nawet z rozpędu obdarza dowodami wdzięczności Marcina, który zawsze był przecież mistrzem załapywania się na krzywy ryj.
Paweł w lot odgaduje przyczynę wylewnego pożegnania. Marcin chciałby pewnie pójść za ciosem i jeszcze coś dla siebie uszczknąć, ale brat odciąga go za ramię. Paweł ma tu zresztą ważniejsze sprawy. Zdążył już zobaczyć na tablicy przylotów, że Nicea ma opóźnienie. Jeśli tylko będzie miał odrobinę szczęścia…
– Alek, jak już Olka zniknie, to my, wiesz – krzyczy Marcin przez pół hali, próbując wykonać wymowny gest. – Czekamy na ciebie tam na górze z wielkim drinkiem…
Dopiero na ruchomych schodach wyswobadza się z uścisku starszego brata.
– Coś ty taki nerwowy?
– Zostaw ich. Miejże choć trochę wyczucia! – strofuje go Paweł.
– Znalazł się specjalista od wyczucia…
Marcin silnym pchnięciem otwiera drzwi baru „Odlot". Jedno spojrzenie na pustawą salę wystarczy, by zobaczyć wielkie oczy Alicji. Właściwie powinien prosto od drzwi wejść pod najbliższy stół i odszczekać to, co przed chwilą powiedział o braku wyczucia. Odwraca się więc do brata i rzuca mu spojrzenie pełne niekłamanego uznania. Po raz pierwszy od jakichś trzydziestu lat.
Alicja przerywa Małgorzacie w pół słowa jej opowieść o wczorajszych perypetiach, poprawia się na krześle, siada prościej. Nawet jej głos przechodzi niepostrzeżenie w głębszy alt (jak dobrze, że są na świecie przyjaciółki, które po fakcie mogą zaświadczyć, jak było). Zgrabnie upozowana nerwowo szuka w torebce – gumy, tabletek uspokajających, kolejnego wafelka – czegokolwiek, czym by przez chwilę mogła zająć ręce. Dlaczego Wiktor akurat dzisiaj musiał mieć atak korzonków!
Wszyscy szarmancko witają się, cmokają, gęsto tłumacząc, co właściwie tutaj robią.
– Miałem nadzieję, że cię tutaj spotkam – odzywa się Paweł bez wstępów, siadając koło Alicji. – I tak wpadłbym po południu, ale może dam ci to teraz.
Nie zważając na milczenie Alicji, która po prostu nie wie, co powiedzieć, wyciąga z notesu kartki z numerami telefonów zaprzyjaźnionego pediatry i alergologa. – Obaj pracują na Niekłańskiej. Pomyślałem, że powinnaś mieć to od razu pod ręką. Mówiłaś, że chłopcy ciągle chorują. I wiesz, co mi powiedziała nasza Basia z kwiaciarni? Nauczyciele z przedszkola francuskiego organizują wakacyjny klubik przy parafii na Nobla. Może warto byłoby tam pojechać i obejrzeć. Miałybyście ich na trzy, cztery godziny dziennie z głowy…
Paweł gada jak nakręcony. Nawet Marcin nie pozostaje obojętny na wiszące w powietrzu napięcie i tylko rzuca pytające spojrzenia Małgorzacie, która przecież nie może mu teraz niczego wyjaśnić, ale miałaby ochotę zacząć głośno kibicować Pawłowi. Bo widzi, że sztywna i upozowana po swojemu Alicja zaczyna go słuchać najpierw zdumiona i zaskoczona, a potem po prostu zainteresowana. Bb czuje, że w końcu, po miesiącu zabaw w czaplę i żurawia z dziecinnego wierszyka, Paweł znalazł wreszcie właściwy klucz do Alicji. Skończył podchody i gry amanta za dychę i wszedł w jej realne życie z realną pomocą i wsparciem. Bez cekinów, szampanów i płyt operowych.
Nikt z nich nie może wiedzieć, że wiele lat temu ojciec Aleksandra zdobył jej serce, właśnie wpisując się w prozę jej życia. Tak samo jak Paweł przeszedł do porządku dziennego nad tyleż ulubioną, co zgubną grą Alicji w niedomówienia, której sama nigdy nie umiała przerwać, choć przynosiła jej tylko gorycz i cierpienie. Alek przebił się do realnego świata samotnej matki, zmagającej się z życiem i burzliwym dorastaniem córki.
Alicja to pamięta. Dlatego topnieje w oczach i może po raz pierwszy od miesiąca patrzy na Pawła jak na realnego człowieka. Mało, że patrzy. Uśmiecha się do niego najpiękniejszym ze swoich uśmiechów, przy którym bledną wszystkie jej wystudiowane uwodzicielskie pozy.
Читать дальше