Do Sardes przybyliśmy wczesną jesienią.
Całe życie słyszałem o tym cudownym mieście, stworzonym czy też odbudowanym przez Krezusa, najbogatszego człowieka świata, którego pokonał Cyrus, co stało się tematem tysięcy pieśni, sztuk i legend, a nawet milezyjskich opowiadań o rozpuście i nadużyciach.
Dziś już nie pamiętam, czego się spodziewałem. Chyba budowli z litego złota. Zamiast tego zobaczyłem bardzo zwyczajne miasto, zamieszkane przez jakie pięćdziesiąt tysięcy osób tłoczących się w domach z gliny zmieszanej ze słomą. A ponieważ ulice przeprowadzono bez żadnego planu, było tam jeszcze łatwiej zabłądzić niż w równie brzydkiej Suzie czy Atenach.
Wraz z Mardoniosem pomogliśmy ulokować nasze oddziały w obozie na południe od miasta, po czym pojechaliśmy do Sardes, gdzie wkrótce zabłądziliśmy. Okazało się ponadto, że nikt tu nie zna ani perskiego, ani greckiego, a przecież nikt na świecie poza Lidyjczykami nie zna lidyjskiego.
Jeździliśmy tam i z powrotem przez, jak nam się zdawało, wiele godzin. Stałym niebezpieczeństwem były wysunięte balkony i górne piętra domów, zwłaszcza kiedy zasłaniała je rozwieszona bielizna. Uznaliśmy, że tubylcy są niezwykle piękni. Mężczyźni splatają włosy w długie warkocze i pysznią się swoją jasną cerą. Żaden mężczyzna z lepszych sfer nigdy nie wystawia się na słońce. Mimo to jazda lidyjska jest najlepsza na świecie i stanowi ostoję perskiej armii.
Wreszcie zsiedliśmy z koni i poprowadziliśmy je wzdłuż rzeki, która przepływa nie tylko przez środek miasta, lecz również przez główny rynek. Kiedy masz wątpliwości, idź wzdłuż rzeki, tak podobno powiedział Cyrus Wielki.
Rynek w Sardes jest jeszcze większy niż w Suzie. W dziesięciu tysiącach namiotów i stoisk otoczonych ceglanym murem sprzedają wszystko, co można kupić gdziekolwiek na świecie. Chodziliśmy z wybałuszonymi z podziwu oczami, zupełnie jak karyjscy chłopi, ale nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi. Perscy dowódcy nie stanowią dla mieszkańców Sardes szczególnej atrakcji.
Kupcy z wszystkich części świata ofiarowali na sprzedaż swoje towary. Amfory i dzbany do mieszania wina z Aten. Bawełniane materiały i rubiny z satrapii indyjskiej. Dywany z gór Persji. Tuż przy brzegu błotnistej rzeki przywiązano do pali ze sto niesfornych wielbłądów. Z jednych zdejmowano, na inne ładowano takie egzotyczne towary z Lidii jak czerwone figi, dwunastostrunne harfy, złoto… Tak, Sardes to naprawdę miasto złota, ponieważ mulasta rzeka pełna jest złotego piasku i to właśnie ojciec Krezusa pierwszy zaczął wypłukiwać złoto, wyrabiać z niego biżuterię, bić pierwsze złote monety.
Na wzgórzach wznoszących się tuż za Sardes znajdują się kopalnie najrzadszego na świecie metalu, srebra. Otrzymałem kiedyś srebrną lidyjska monetę, która podobno miała ponad sto lat. Jeżeli tak rzeczywiście było, to musiał ją kazać wybić dziadek Krezusa, co potwierdzałoby pretensje Lidyjczyków do pierwszeństwa w tej dziedzinie. Na mojej monecie widniała podobizna lwa, niemal całkowicie już wytarta. Ukradziono mi ją w Chinach.
– Jacy oni bogaci! – krzyknął Mardonios. Miał taką minę, jak gdyby mógł sam jeden splądrować cały rynek.
– To dlatego, że nie marnują pieniędzy na swoje domy. – Byłem wciąż pod wrażeniem brzydoty tego słynnego miasta.
– Myślę, że dbają głównie o codzienne przyjemności. – Mardonios przywołał medyjskiego kupca, który zgodził się być naszym przewodnikiem. Kiedy wolnym krokiem przechadzaliśmy się po rynku, poczułem się ogłuszony jazgotliwą mieszaniną setek języków, oszołomiony jaskrawością barw, ostrością zapachów.
Tuż za murem rynku znajduje się niewielki park pełen cienistych drzew. W jego głębi stoi stary pałac Krezusa, piętrowy budynek, z cegieł i drewna. Tu mieszka perski satrapa Lidii.
Kiedy korytarzem pełnym pyłu podążaliśmy za szambelanem do sali tronowej Krezusa, Mardonios pokręcił głową.
– Gdybym był najbogatszym człowiekiem świata, żyłbym znacznie wystawniej.
Artafernes siedział na krześle obok tronu, który stoi pusty, jeżeli nie ma w sali Wielkiego Króla. Zdziwiłem się na widok tronu – dokładnej kopii, tyle że z brzydkiego stopu złota i srebra, lwiego tronu Wielkiego Króla.
Mimo że Artafernes właśnie udzielał audiencji grupie Lidyjczyków, na widok Mardoniosa wstał i pocałował go w usta. Ja zaś złożyłem pocałunek na jego policzku.
– Witajcie w Sardes. – Artafernes przypominał bardziej niż kiedykolwiek swojego ojca Hystaspesa. – Zamieszkacie u nas. – Przedstawił nam Lidyjczyków. Jeden z nich, bardzo stary, okazał się Ardesem, synem Krezusa. Nieco później miałem dobrze poznać tego człowieka, stanowiącego fascynującą więź z przeszłością.
W ciągu następnych kilku dni spotykaliśmy się często z Artafernesem i Grekami. Mogło się zdawać, że greccy awanturnicy z całego świata zjechali do Sardes. Każdy z nich, rzecz jasna, był do wynajęcia, a Artafernes najmował ich, ponieważ są to nie tylko znakomici wojownicy i żeglarze, lecz jednocześnie ludzie równie inteligentni co zdradliwi.
Demokryt jest zbyt uprzejmy, by nie oponować. Ale ja poznałem takie cechy Greków, jakich na ogół Grecy sobie nawzajem nie ukazują. Obserwowałem ich na perskim dworze. Słyszałem, jak błagali Wielkiego Króla, by zaatakował ich rodzinne miasta, gdyż Grek nie potrafi znieść sukcesu innego Greka. Gdyby nie ich obecność w Persji wojny greckie nigdy by nie wybuchły, a Kserkses rozciągnąłby swoje panowanie na całe Indie aż po Himalaje, a może i dalej. Ale dość korygowania przeszłości, to zupełnie nie ma sensu.
Na pierwszej naradzie, w której uczestniczyłem w Sardes, obecny był Hippiasz. Towarzyszyli mu Tessalos i mój dawny kolega szkolny, Milo.
Hippiasz wspomniał nasze spotkanie zeszłej zimy w pałacyku myśliwskim.
– Od tego czasu przeczytałem uważnie pisma twojego dziadka.
– Cieszę się, że podążasz za Prawdą, tyranie – powiedziałem uprzejmie. Pominąłem milczeniem, że w owym czasie bardzo niewiele nauk mojego dziadka istniało na piśmie. Teraz oczywiście tysiące modlitw, hymnów i dialogów przypisywanych Zoroastrowi spisano na wołowych skórach.
Na owej pierwszej dla mnie naradzie w Sardes Hippiasz zaproponował zmasowany atak Persów na Milet. Stary tyran przemawiał jak zwykle z powagą.
– Wiemy, że Aristagoras wciąż znajduje się na Cyprze wraz ze swą flotą. Wiemy, że demagogowie z Aten wysłali mu dwadzieścia okrętów. Okręty te prawdopodobnie już zbliżają się do Cypru. Zanim te dwie floty się połączą, musimy odbić Milet.
– Miasto jest dobrze bronione. – Artafernes nigdy zbyt szybko nie podejmował decyzji, wychodząc niewątpliwie z założenia, że podstawą sztuki rządzenia jest wiedzieć, kiedy nie należy nic robić.
– Milet – rzekł Hippiasz – był pierwotnie kolonią ateńską i po dziś dzień wielu jego mieszkańców odnosi się z sympatią do mojej rodziny.
Był to nonsens. Jeżeli Milet stanowił kiedykolwiek kolonię ateńską, to na długo przed Pizystratami. W każdym razie niewielu było tam zwolenników tyranii, o czym przekonał się Aristagoras, kiedy usiłował wywalczyć dla niego niepodległość. Wyższe warstwy mieszkańców odmówiły udziału w buncie przeciwko Persji, chyba że Aristagoras zgodziłby się wprowadzić demokrację w stylu ateńskim. Zatem musiał im dać to, czego żądali. Jak mieliśmy się wkrótce przekonać, wiek tyranii sztucznie przedłużała polityka Wielkiego Króla w stosunku do greckich miast. Warstwy rządzące nienawidziły tyranów na równi z ich sprzymierzeńcami – prostymi ludźmi. Toteż obecnie wszystkie greckie miasta są demokracjami z nazwy, a w rzeczywistości oligarchiami. Demokryt uważa, że dzisiejsza sytuacja polityczna w Atenach jest bardziej skomplikowana, niż ją opisałem. Nie zgadzam się z nim.
Читать дальше