– Poznałam mojego męża na dworze Polikratesa – powiedziała Lais ze smutkiem. – To jedyne moje dobre wspomnienie z tych czasów. Nie znosiłam Samos, a także Polikratesa. Był to po prostu pirat. Powiedział ojcu, że kiedy zwracał przyjaciołom skradziony im towar, byli bardziej zadowoleni, niż gdyby go wcale nie ukradł.
– Był piratem – zgodził się Demokedes – ale także wspaniałym mężczyzną. Pamiętam czasy, kiedy dwór w Samos odznaczał się większym przepychem niż dwór Pizystratesa. Pamiętacie Anakreonta? Tego poetę? Ale chyba nie było was jeszcze na świecie. Mieszkał w najciemniejszym zakątku Tracji, zanim przybył na Samos.
– Anakreont mieszkał w Abderze. W greckiej Abderze – stwierdziła Lais stanowczym głosem.
Obaj mężczyźni się roześmieli, Demokedes skłonił się nisko.
– No dobrze, żył w oświeconej Tracji, zanim przybył na Samos. Potem przeniósł się do Aten. Stał się faworytem biednego Hipparcha. To smutna historia, prawda? Ale jedno musicie w każdym razie przyznać Polikratesowi: patrzał zawsze w stronę zachodu. Był prawdziwym panem mórz.
– Tak – stwierdził Histiajos, znowu unosząc brwi – panem mórz, który pragnął panować nad wszystkimi wyspami.
Demokedes zwrócił się do byłego tyrana.
– Może powinieneś, panie, porozmawiać z Wielkim Królem wysp. Mimo wszystko Dariusz cieszył się ze zdobycia Samos. A jeszcze bardziej ze zdobycia tej floty. Cóż, skoro się raz miało do swojej dyspozycji wspaniałą flotę… – Demokedes zamilkł i spojrzał na Histiajosa.
– Kiedy jeszcze rządziłem Miletem – Histiajos rozmarzył się – mogłem bez trudu podbić Naksos.
Demokedes skinął głową.
– Piękna wyspa. Żyzna ziemia. Energiczni ludzie. Wymienili spojrzenia.
W ten sposób rozpoczęły się wojny greckie.
Będąc dzieckiem słuchałem dorosłych, nie rozumiejąc znaczenia tej tajemniczej rozmowy. Dopiero po latach zdałem sobie sprawę, że ci dwaj wścibscy Grecy zapoczątkowali niemal mimochodem coś, co okazało się udaną intrygą dla uwikłania Wielkiego Króla w sprawy Grecji.
Ale to jest próba korygowania przeszłości. Wtedy interesowało mnie bardziej to, co Demokedes opowiadał o cudotwórcy Pitagorasie.
– Znałem go na Samos – mówił stary lekarz. – Był wtedy jeszcze złotnikiem, podobnie jak jego ojciec, który pracował dla Polikratesa, zanim się rozeszli. Wcześniej czy później każdy odchodzi od Polikratesa. Tak czy owak Pitagoras był, a raczej jest, gdyż widziałem go znowu podczas swego pobytu w Krotonie, niezwykłym człowiekiem. Ma interesujące poglądy. Wierzy w wędrówkę dusz…
Mimo że perskie dzieci w zasadzie nie powinny zadawać dorosłym pytań, ja zawsze miałem pewne przywileje.
– Co to jest wędrówka dusz? – spytałem.
– Zupełnie jak jego dziadek! – zareagowała Lais na to całkiem pospolite pytanie. Lais nieustannie robiła aluzje do mojego rzekomego podobieństwa do Zoroastra.
– To znaczy, że po śmierci człowieka dusza jego przenosi się do innego ciała – wyjaśnił Demokedes. – Nikt nie wie, skąd wywodzi się ta idea…
– Z Tracji – wtrącił Histiajos. – Każdy obłąkany pomysł ma swoje źródło w Tracji.
– Ja pochodzę z Tracji – rzuciła Lais ostro.
– W takim razie wiesz, pani, o co mi chodzi. – Histiajos się uśmiechnął.
– Wiem, że jesteśmy krainą najbardziej zbliżoną i do nieba, i do piekła – oznajmiła Lais specyficznym głosem czarownic. – Tak przynajmniej śpiewał Orfeusz, kiedy zstąpił w głąb ziemi.
Pominęliśmy to milczeniem. Demokedes mówił dalej:
– Nie mam pojęcia, skąd Pitagoras wpadł na ten pomysł. Wiem tylko, że spędził rok lub dwa w świątyniach Egiptu. Może tam zetknął się z tym poglądem. Nie wiem. Ale wiem, że obrzędy egipskie robią ogromne wrażenie na wrażliwych osobach. Ja, na szczęście, nie jestem podatny na takie sprawy. On zaś tak. Pamiętam również, że Polikrates dał mu pismo do swojego przyjaciela, a zarazem przyjaciela faraona. Był to stary wódz egipski Ahmose. Pitagoras poznał zapewne najrozmaitsze sekretne obrzędy, o których zwykli ludzie ani nie słyszą, ani których nie widują. Ale niedługo potem do Egiptu wkroczył Kambyzes, Ahmose umarł, a biedny Pitagoras trafił do niewoli. Mimo że nie przestawał twierdzić, iż jest przyjacielem tyrana Polikratesa, Persowie sprzedali go złotnikowi w Babilonie. Na szczęście złotnik okazał się pobłażliwy i zezwolił Pitagorasowi na pobieranie nauk u magów…
– Co nikomu jeszcze nie wyszło na dobre – skonstatowała zdecydowanie Lais.
– Mądrzy ludzie przyswajają sobie wszystko, co zdołają znaleźć, i to w najbardziej nawet nieprawdopodobnych miejscach. – Demokedes podchodził do zagadnienia praktycznie. – W każdym razie kiedy Pitagoras wykupił się od złotnika i powrócił na Samos, był już innym człowiekiem. Przede wszystkim zatrzymał się u mnie, nie na dworze. Powiedział mi, że nauczył się odczytywać i kreślić egipskie hieroglify. Nauczył się również perskiego. Miał nowe poglądy na temat natury i porządku tego, co nazywa wszechświatem.
Tak, Pitagoras pierwszy użył tego słowa, teraz wymawiają je po tysiąc razy dziennie w Atenach sofiści, którzy pojęcia nie mają o niezliczonych subtelnościach, jakie miał na myśli twórca tego określenia.
O ile rozumiem Pitagorasa – a któż rozumie go w całej jego zawiłości? – to uważa on, że podstawą wszystkich rzeczy jest niepodzielna jednostka. Z niej pochodzi liczba. Z liczb punkty. Z punktów łączące je linie. Z linii płaszczyzny, a z nich bryły. Z brył cztery żywioły – ogień, woda, ziemia i powietrze. Żywioły te łącząc się ze sobą tworzą wszechświat, który wciąż zmienia się stanowiąc kulę, jej zaś środkiem jest mniejsza kula – Ziemia.
Pitagoras uznał, że kula to najpiękniejsza ze wszystkich brył, a koło najdoskonalsza ze wszystkich figur na płaszczyźnie, ponieważ w kole wszystkie punkty łączą się ze sobą i ponieważ nie ma ono ani początku, ani końca. Ja osobiście nigdy nie mogłem w pełni zrozumieć jego matematycznych twierdzeń. Demokryt podobno je rozumie. Bardzo mnie to cieszy.
Demokedes opisał również, jak Polikrates pokłócił się z Pitagorasem i posłał swoich łuczników, żeby aresztowali mędrca.
– Na szczęście udało mi się przekonać głównego budowniczego Polikratesa, żeby ukrył go w tunelu, który budowano w pobliżu miasta. Potem, pewnej ciemnej nocy, zabraliśmy Pitagorasa na pokład statku płynącego do Italii. Dałem mu list do mojego starego przyjaciela, a obecnego teścia, Milona z Krotony…
– Człowieka, który zburzył Sybaris. – Histiajos znowu się zachmurzył. Ten Milon był rzeczywiście prawdziwym burzycielem. Po zwycięstwie nad wojskami Sybarytów zmienił bieg rzeki w ten sposób, że całe miasto zostało zalane.
– Cóż mogę powiedzieć? – Demokedes był uprzejmy. – Znałem Milona od dziecka. Mam tyle lat, że mógłbym być jego dziadkiem. Kiedy wygrał swoje pierwsze zapasy na Igrzyskach Olimpijskich…
Demokryt uważa, że do zniszczenia Sybaris doszło w wiele lat później. Ja nie. Ale pragnę zauważyć, że odtwarzając rozmowy sprzed sześćdziesięciu lat mogę się oczywiście pomylić.
Nasłuchałem się opowieści Demokedesa o Pitagorasie, i to, co teraz dyktuję, jest dokładnym ich odtworzeniem. Lecz chronologia to zupełnie inna rzecz. Nie prowadzę dzienników. Wiem tylko na pewno, że pierwszego lata w Ekbatanie usłyszałem imię Pitagorasa. Jeszcze ważniejsze jest to, że tego samego dnia słuchałem dyskusji Histiajosa z Demokedesem na temat pana mórz, Polikratesa. Dzięki pewnym spojrzeniom, jakie sobie rzucali, i brzemiennym w znaczenie chwilom milczenia doszedłem później do wniosku, że właśnie podczas tego spotkania ci dwaj sprzymierzyli się, żeby wciągnąć Dariusza w sprawy Grecji. Polityka ich miała na celu skłonienie Wielkiego Króla, by sięgnął po jedyny tytuł, którego mu brakowało, po tytuł Pana Mórz. Zrobili też wszystko, żeby poparł tyrana Hippiasza, nawet gdyby trzeba było prowadzić wojnę. Wojna oczywiście okazała się w końcu konieczna i to głównie z powodu byle zmowy dwóch Greków, do której doszło w Ekbatanie pewnego letniego dnia.
Читать дальше