– Tak, wiem. – Artystona wskazała na mnie pałeczką. – Czy umiesz połykać ogień?
Byłem zbyt zaskoczony, żeby jej odpowiedzieć. Lais rozzłościła się wyraźnie.
– Ogień jest synem Mądrego Pana, pani. Niebezpiecznie jest żartować z rzeczy boskich.
– Och? – Artystona szeroko otworzyła jasnoszare oczy. Przypominała swojego ojca, Cyrusa Wielkiego, który był wyjątkowo pięknym mężczyzną. Wiem to. Widziałem jego pokryte woskiem ciało w świętej Pasargadzie. – Cóż, Baktria jest tak daleko.
– Baktria to ojczyzna ojca Wielkiego Króla, pani.
– To nie jego ojczyzna. Jest Achemenidą ze świętej Pasargady i po prostu satrapą Baktrii.
Odziana w spłowiałą wełnianą suknię i otoczona kurami Lais stawiła czoło nie tylko córce Cyrusa, lecz. jednocześnie najukochańszej żonie Dariusza. Lais nie znała strachu. Czary?
– To właśnie z Baktrii wyruszył Dariusz, by odzyskać królestwo twojego ojca – powiedziała Lais. – I w Baktrii Zoroaster przemówił głosem Mądrego Pana, w którego imieniu twój mąż, Wielki Król, panuje nad wszystkimi krajami. Pani, strzeż się, abyś nie ściągnęła na siebie klątwy Jedynego Boga!
Artystona w odpowiedzi podniosła prawe ramię, zakrywając sobie złotym rękawem twarz. Dziwny, obronny gest. I odeszła. Lais spojrzała na mnie płonącymi gniewem oczami.
– Nigdy nie zapominaj, kim jesteś. Nigdy nie wyrzekaj się Prawdy, nigdy nie idź drogą Kłamstwa. Nigdy nie zapominaj, że jesteśmy silniejsi od wszystkich wyznawców demona.
Scena ta zrobiła na mnie silne wrażenie. Szczególnie, że wiedziałem, iż Lais w ogóle nie interesowała się żadną religią, bo nie uważam za religię tesalskich czarów. Ale Lais jest bardzo sprytną i praktyczną kobietą. Jeszcze w Baktrze zmusiła się do nauczenia tysiąca hymnów i modlitw, by upewnić Zoroastra, iż należy do zwolenników Prawdy. Potem wpoiła we mnie przekonanie, że różnię się od wszystkich innych ludzi i zostałem wybrany przez Mądrego Pana, by stale dawać świadectwo Prawdzie.
W młodości zawsze wierzyłem Lais. Lecz teraz, kiedy moje życie zbliża się do końca, sam już nie wiem, czy wypełniłem misję wyznaczoną mi przez Mądrego Pana, przyjmując, że taka misja w ogóle istniała. Muszę też wyznać, że w ciągu siedemdziesięciu lat, które minęły od śmierci Zoroastra, spoglądałem w twarze tylu różnych bóstw i to w tylu częściach tego wielkiego świata, że niczego już nie wiem na pewno.
Tak, Demokrycie, wiem, że obiecałem ci wyjaśnić, jak powstał świat. I zrobię to na tyle, na ile jest to znane. Łatwiej udowodnić istnienie zła. Jestem w gruncie rzeczy zdziwiony, że nie odgadłeś źródła Kłamstwa, które określa – to jest wskazówka – Prawdę.
Wkrótce po wizycie Artystony, wszystkie kury na naszym podwórku zostały zakatrupione. Brakowało mi ich towarzystwa. Ale nie mojej matce.
Wczesną jesienią złożył nam wizytę niższy urzędnik. Przybył z kancelarii szambelana, gdzie postanowiono, że mam uczęszczać do szkoły pałacowej. Widocznie poprzedniej wiosny, kiedy dwór rezydował w pałacu, nie było tam dla mnie miejsca. Teraz zaś on osobiście zaprowadził mnie do klasy.
Lais wykorzystała nagły tajemniczy obrót spraw. Zażądała nowego mieszkania. To niemożliwe, odpowiedział urzędnik, nie ma co do tego żadnych poleceń. Wtedy Lais zażądała audiencji u królowej Atossy. Eunuch ledwo powstrzymał się od śmiechu wobec zuchwałości tego żądania.
Tak więc podczas gdy biedna Lais żyła wciąż jak więzień, ja przynajmniej znalazłem się w szkole. Byłem zadowolony.
Pałacowa szkoła dzieli się na dwa oddziały. Pierwszy jest przeznaczony dla członków rodziny królewskiej – w owym czasie około trzydziestu książąt w wieku od siedmiu do dwudziestu lat – jak również dla synów Sześciu Rodów.
Druga część grupowała synów pomniejszych rodów arystokratycznych i młodych gości Wielkiego Króla, jak nazywano zakładników. Kiedy Lais dowiedziała się, że nie dano mnie do pierwszej, wpadła w furię. Nie zdawała sobie sprawy, że tylko szczęściu zawdzięczaliśmy, iż nas nie uśmiercono.
Bardzo lubiłem szkołę; mieściła się w wielkiej komnacie wychodzącej na otoczony murem park, w którym codziennie uczyliśmy się strzelać z haku i konnej jazdy.
Wszyscy nasi nauczyciele byli magami ze starej szkoły; nienawidzili Zoroastra i obawiali się jego wpływów. W rezultacie ignorowali mnie zarówno nauczyciele, jak uczniowie – Persowie. Moimi jedynymi towarzyszami stali się goście Wielkiego Króla; zresztą ja też w pewnym sensie byłem gościem. A także pół-Grekiem.
Wkrótce zaprzyjaźniłem się z chłopcem w moim wie ku, imieniem Milo, którego ojciec, Tessalos, był przyrodnim bratem Hippiasza, panującego tyrana Aten. Jakkolwiek Hippiasz próbował kontynuować złoty wiek swojego ojca, wielkiego Pizystratesa, Ateńczycy mieli dość i jego, i jego rodziny. Ale tak już jest, kiedy Ateńczycy mają się zbyt dobrze, zaczynają szybko dążyć do złego. Dążenie to nie bywa zbyt wyczerpujące i zawsze doprowadzi do celu.
W klasie mojej znaleźli się również synowie Histiajosa, tyrana Miletu. Sam Histiajos również został zatrzymany na dworze jako gość, po prostu dlatego, że stał się zbyt bogaty i potężny. A przecież wykazał taką lojalność – i sprawność – w czasie najazdu Dariusza na Scytię.
Aby przetransportować wojsko do Scytii, Dariusz przerzucił przez Hellespont most ze statków. Gdy Dariusza odparto nad Istrem – gdzie został ranny mój ojciec – wielu jońskich Greków chciało spalić most i pozostawić Dariusza na łaskę Scytów. Po jego śmierci lub wzięciu do niewoli jońsko-greckie miasta ogłosiłyby swoją niezależność od Persji.
Ale Histiajos sprzeciwił się temu planowi. – Dariusz jest naszym Wielkim Królem – oświadczył pozostałym tyranom. – Przysięgaliśmy mu wierność. – Po cichu ostrzegł ich, że jeżeli nie będą mieli poparcia Dariusza, jońska arystokracja sprzymierzy się z plebsem i zmiecie tyranów tak samo jak w Atenach, gdzie nastąpił podobny sojusz i gdzie właśnie usuwa się ostatniego z Pizystratów. Tyrani usłuchali Histiajosa i most pozostał nienaruszony.
Dariusz powrócił bezpiecznie do domu. W nagrodę dał Histiajosowi kopalnie srebra w Tracji. Dzięki panowaniu nad Miletem i bogatym posiadłościom w Tracji Histiajos stał się nagle już nie jednym z miejskich tyranów, lecz potężnym królem. Zawsze ostrożny Dariusz zaprosił go wraz z dwoma synami do Suzy, gdzie pozostali jako goście. Histiajos jednak, chytry i niespokojny Histiajos, nie nadawał się na gościa… Wspominam o tym wszystkim, by wyjaśnić przyczynę wojen, które Herodot nazywa perskimi.
Większość czasu w szkole spędzałem w towarzystwie greckich zakładników. Jakkolwiek magowie zabronili nam mówienia po grecku, czyniliśmy to zawsze, kiedy byliśmy poza zasięgiem ich Uszu.
Pewnego zimowego dnia ja i Milo siedzieliśmy na zamarzniętej ziemi i przyglądaliśmy się, jak nasi koledzy rzucają oszczepem. Ubrani na sposób perski nie czuliśmy zimna; mieliśmy na sobie grube spodnie i trzy pary szarawarów. Ja nadal ubieram się w ten sposób i doradzam Grekom, żeby mnie naśladowali. Ale jak przekonać Greków, że kilka warstw letniego odzienia nie tylko grzeje człowieka w zimie, lecz chłodzi go latem. Grecy albo są nadzy, albo okutani w przepoconą wełnę.
Milo odziedziczył po swoim ojcu zamiłowanie – w odróżnieniu od talentu – do intryg. Lubił wyjaśniać mi dworskie układy.
– Wszyscy chcą, żeby po śmierci Dariusza na tron wstąpił Artabazanes, bo jest jego najstarszym synem. Jest także wnukiem Gobryasa, który wciąż uważa, że to on powinien był zostać Wielkim Królem, nie Dariusz. Ale pozostałych pięciu wielmożów wybrało Dariusza.
Читать дальше