– Lecz skąd jego pewność, że po śmierci przestanie istnieć?
– Ponieważ osiągnął doskonałe oświecenie.
Staliśmy koło Ołtarza Ziemi. Silny wiatr strącał liście z drzew; zbliżała się zima. Kilkunastu młodzieńców z klasy rycerzy trzymało się w pełnej szacunku odległości.
– Jeśli myśli, że osiągnął oświecenie, to znaczy, że go nie osiągnął. Albowiem ciągle jeszcze myśli. – Ta łatwa gra słów zachwyciła młodych ludzi; chichotali z uznaniem.
– Głęboka mądrość – zawołał książę.
Nie stanąłem w obronie Buddy. Ostatecznie ani chińska Droga, ani szlachetne prawdy buddystów nigdy mnie nie pociągały. Obie doktryny wymagają odtrącenia świata, jaki znamy. Mógłbym to uznać za kuszącą perspektywę, ale nie widzę, jak można by tego dokonać. Wdzięczny jednak jestem Mistrzowi Lao, ponieważ swoimi wypowiedziami owego popołudnia przy Ołtarzu Ziemi zupełnie niechcący wprawił w ruch ciąg zdarzeń, które w końcu umożliwiły mi powrót do Persji.
Mistrz Lao usiadł na skale. Młodzieńcy otoczyli nas kołem. Jeden z nich rzekł:
– Mistrzu, kiedy Wódz Chmur spotkał Mgławicę i zadał jej pytanie, jaki jest najlepszy sposób na to, by zapanowała harmonia między Niebem a ziemią, Mgławica odpowiedziała, że nie wie.
– Mgławica jest mądra. – Mistrz Lao z aprobatą pokiwał głową.
– Wielce mądra. Ale Wódz Chmur powiedział: „Ludzie uważają mnie za wzór. Muszę coś zrobić, żeby przywrócić równowagę w ich sprawach.”
– Jaki zarozumiały! – zawołał Mistrz Lao.
– Wielce zarozumiały – zawtórował mu młodzieniec. Nadal jednak obstawał przy swoim: – Wódz Chmur spytał: „Co mam przedsięwziąć? Na ziemi dzieje się bardzo źle.” Mgławica zgodziła się, że podstawowe zasady świata są stale łamane i prawdziwa natura rzeczy stale gwałcona. Lecz odparła, że przyczyną tego jest…
– … błąd, polegający na tym, że rządzi się ludźmi. – Mistrz Lao uzupełnił ten najwyraźniej tradycyjny dialog. – Tak. To było i jest mądre spostrzeżenie.
– Ale Wódz Chmur nie był zadowolony…
– … nigdy nie jest. – Podmuch wiatru wydął płaszcz mistrza i uniósł kosmyki białych włosów na jego głowie. – Choć powinny go były przekonać słowa Mgławicy, że idea działania jest źródłem wszystkich kłopotów na świecie. Nie działaj! – Głos Mistrza Lao zabrzmiał nagle donośnie jak dźwięk spiżowego dzwonu uderzonego młotem podczas silnego wiatru.
– Mistrzu Lao, mamy więc słuchać Mgławicy, a nie Wodza Chmur? – Młodzieniec sprawiał takie wrażenie, jakby naprawdę zadawał pytania, a nie uczestniczył w litanii.
– W tej sprawie, tak. Zwłaszcza gdy Mgławica mówi: „Dbaj o swój umysł. Sam przebywaj w niedziałaniu, a wszystko się będzie samo rozwijać. Nigdy nie pytaj o nazwy rzeczy, nie usiłuj odkryć tajemnic natury. Wszystko rozwija się samo z siebie.”
– To piękne – rzekł książę Sze.
– Mówiąc „Mgławica” używacie wyrazu… – zacząłem.
– … który jest także jednym z wyrazów oznaczających Niebo.
– Rozumiem – powiedziałem, nic nie rozumiejąc. Skoro wszelki rozwój wymaga ładu, Niebo musi stanowić przeciwieństwo mgławicy. Ale nie zamierzałem wciągać starego mistrza do dyskusji. Miał nade mną tę przewagę, że wiedział, co znaczą wszystkie słowa w jego języku, a to jest sekret siły, Demokrycie. Nie, nie będę ci akurat teraz tego tłumaczył.
Jednego z młodzieńców nie zachwyciła tak jak innych wygłoszona przez Mistrza Lao pochwała bierności. Wystąpił naprzód, z opuszczoną głową; szczupły chłopiec drżący na całym ciele, nie wiem, czy od zimnego wiatru, czy ze strachu.
– Ależ, Mistrzu, nie można lekceważyć pragnienia harmonii między Niebem a Ziemią, jakie żywi Wódz Chmur. Czy nie dlatego właśnie modlimy się tutaj do Ziemi? – Młody człowiek skłonił się w stronę pobliskiego ołtarza.
– Och, musimy stosować się do przyjętych zwyczajów. – Mistrz Lao otulił się szczelniej płaszczem; poczuł ostry zapach śniegu w powietrzu.
– Czy Mgławica potępiłaby te obrzędy?
– Nie, nie… Mgławica uznałaby je za tak naturalne jak… jesień. Albo zimowy sen korzeni w ziemi. Nie rób niczego, co nie jest naturalne, a obrzędy są naturalne, i wszystko będzie dobrze.
– Przyznajesz więc, Mistrzu, że gdyby władca mógł choćby na jeden dzień podporządkować się rytuałowi, cała ludzkość odwzajemniłaby się za jego dobroć?
Mistrz Lao podniósł wzrok na młodzieńca i zmarszczył brwi. Inni uczniowie szeroko otworzyli oczy. Nawet książę nagle skupił uwagę. Zaleciało herezją. Młodzieniec dygotał konwulsyjnie jak w gorączce.
– Na czym polega ta dobroć, o jakiej mówisz? – Głos mistrza, zazwyczaj tak melodyjny, zabrzmiał piskliwie.
– Nie wiem. Wiem tylko, że przez właściwe obrzędy można osiągnąć dobroć. A żeby rozkwitło państwo, źródłem dobroci musi być sam władca. Nie można jej otrzymać skądinąd.
– Syn Nieba jest odbiciem Nieba, które, jak wiemy, jest wszystkim. Czymże jednak byłaby ta dobroć, jeśli nie wu-wej?
– Polega ona równie dobrze na działaniu jak na niedziałaniu. I na tym, żeby nie czynić innym tego, co tobie niemiłe. Jeśli potrafisz tak postępować, nie natrafisz na sprzeciw ani…
Mistrz Lao wybuchnął dość bezceremonialnym śmiechem.
– Cytujesz Mistrza K’ung! Choć musisz wiedzieć, że jesteśmy do siebie tak niepodobni jak jasna i ciemna strona pagórka.
– W świetle czy ciemności jest to przecież ten sam pagórek – rzekł łagodnie książę.
– Nie, dzięki Mistrzowi K’ung. Musisz udać się do Wej, mój chłopcze. – Dwaj uczniowie pomogli wstać mistrzowi. Drżący młodzik milczał ze wzrokiem utkwionym w ziemię. – Czy tam, gdzie on obecnie przebywa. Nie pozostaje długo w jednym miejscu.
Wszędzie witają go z szacunkiem. Lecz potem zaczyna pouczać i nękać urzędników, a nawet władców. Jakżeby! Usiłował kiedyś pouczać samego Syna Nieba! Co za wstyd! Bo też to próżny i głupi człowiek, który nie marzy o niczym innym jak tylko o urzędzie publicznym. Pożąda ziemskich zaszczytów i władzy. Przed wielu laty zajmował skromniutkie stanowisko w ministerstwie policji w Lu. Ale ponieważ wywodzi się z klasy rycerzy, nie mógłby zostać nigdy tym, czym chciałby być, to znaczy ministrem. Przeniósł się więc do C’i. Kanclerz jednak uznał, że jest, cytuję dosłownie jego słowa: „Niepraktyczny, zarozumiały, pełen dziwactw, między innymi ma obsesję na temat szczegółów dawnych obrzędów.” – Mistrz Lao zwrócił się do księcia Sze: – Później chyba twój kuzyn – uśmiechnął się na mroźnym wietrze – nieżyjący już książę Wej dał mu jakąś pomniejszą posadkę. Książę przytaknął.
– Mój kuzyn, Niezrównany, czymś go tam mianował. Ale zaraz potem Niezrównany umarł. Na podobną przypadłość, jaka ostatnio nawiedziła Najlitościwszego w C’in. Obaj nie umieli wyrzec się wina z prosa. Lecz Niezrównany był równie czarujący jak Najlitościwszy gburowaty. – Książę spojrzał na Mistrza Lao. – Faktycznie Konfucjusz opuścił Wej, zanim Niezrównany umarł…
– Słyszeliśmy, że doszło do kłótni między Konfucjuszem a radą ministrów Niezrównanego. – Mistrz Lao naciągnął płaszcz na głowę. Wszystkim nam zrobiło się zimno.
– Jeśli tak było, spór załagodzono. Dopiero wczoraj Syn Nieba powiedział mi, że Mistrz K’ung przebywa znowu w Wej, gdzie nasz młody kuzyn, książę Czu, odnosi się do niego z wielką czcią.
– Niezbadane są drogi Nieba – rzekł Mistrz Lao.
Marzłem i nudziła mnie rozmowa o człowieku całkiem mi obcym. Wprawdzie Fan Cz’y lubił cytować Konfucjusza, ale niewiele pamiętałem z tego, co o nim mówił. Trudno jest traktować na serio mędrca z innego świata, zwłaszcza jeśli się go zna z drugiej ręki.
Читать дальше