187 – MITOLOGIA TAOISTYCZNA
„Daleko, na wschód od Morza Chińskiego, w miejscu gdzie niebo odkleja się od Ziemi, jest przeogromna przepaść bez dna nazywana «Spływem Wszechświata». Do niej wszystkie wody Ziemi i Mlecznej Drogi (rzeka, w której gromadzą się wody niebios) spływają, choć nigdy jej zawartość się nie zmniejsza ani nie zwiększa. Między tą przepaścią a Chinami leży pięć dużych wysp: Tai Yu, Yuan Chaio, Fang Hu, Ying Chou, P'eng-lai. U podstawy każda z tych wysp ma trzydzieści tysięcy li w obwodzie. Ich szczyty wznoszą się na okręgu położonym na wysokości dziewięciu tysięcy li. Budowle znajdujące się na wyspach są wszystkie ze złota i jaspisu. Zwierzęta są tam przyjazne, roślinność cudowna, zapach kwiatów oszałamia, a zjedzenie owoców chroni przed starością i śmiercią. Wszyscy mieszkańcy tych wysp są geniuszami i mędrcami. I każdego dnia składają sobie wizyty, unosząc się w powietrzu".
Laozi
Fragment rozprawy Śmierć, ta nieznajoma Francisa Razorbaka
Chcieliśmy dotrzeć do końca przygody i przekroczyć tę jakże trudną szóstą barierę. Okazało się jednak, że dopiero po wielce dramatycznych wydarzeniach można było napisać ostatni rozdział o naszych poszukiwaniach.
W lipcu tego samego roku stało się coś dziwnego. Integryści znowu pojawili się na scenie. Kolejny raz na naszych drzwiach namalowano napis: „Zostawcie Boga w spokoju", podpisano: „Strażnicy tajemnicy". Potem były listy i telefony, w których grożono nam śmiercią. I znowu Stolica Apostolska włączyła się do gry, przypominając o zakazie odlotów pod groźbą ekskomuniki, po czym wydała słynną już bullę „Et mysterium mysteriumque, nazywając heretykami wszystkich, którzy podejmą próbę zobaczenia tego, co kryje się za szóstą barierą, zanim zostaną tam wezwani przez Wszechmogącego.
„Ludzie zbyt ciekawi głupio umierają", słychać było z głośnika w automatycznej sekretarce w naszym laboratorium. Raoula pobito na ulicy. Zgodnie ze swoim zwyczajem zapomniał, że trzeba się bronić. Księża i imamowie zjednoczyli się, żeby manifestować w otoczeniu swoich wyznawców przed naszym budynkiem. W najbliższej okolicy wyrzucono całe tony śmieci. Szyby w rodzinnym sklepiku zostały doszczętnie rozbite, na szczęście nastąpiło to już po jego zamknięciu, jacyś gapie zdziwieni tak ogromną zajadłością patrzyli z zaciekawieniem na splądrowany sklepik.
Znalazłszy się ponownie w centrum debat i sporów, znowu staliśmy się modni. W oczach młodych ludzi odzyskaliśmy status bohaterów i uczestników największej przygody tysiąclecia. Stali w kolejkach po autografy słynnych tanatonautów, Freddy'ego Meyera i Stefanii Chichelli, oddawali też cześć pamięci prekursora naszego ruchu, Féliksa Kerboza. Nasz sklepik, szybko wyremontowany przez dziesiątki ochotników, znowu był pełen ludzi. Po listach z pogróżkami teraz napływały też słowa poparcia. Błagano, byśmy nie poddawali się i nie uginali przed ciemnotą i średniowiecznymi zabobonami.
Podczas burzliwych mityngów dochodziło do bijatyk między zwolennikami i przeciwnikami tanatonautyki.
Ci ostatni stawali się coraz bardziej brutalni. Pewnego dnia, gdy Rose była sama w sklepiku, zastępując moją matkę, zobaczyła, że przed budynkiem zatrzymała się nieduża ciężarówka. Wysiedli z niej trzej mężczyźni w kominiarkach z łomami w dłoniach. Od razu zaczęli rozbijać sprzęty w sklepie i moja żona zrozumiała, że tylko ucieczka pozwoli jej wyjść z tego cało. Oni jednak zaczęli ją ścigać.
Biegła ile sił w nogach i skierowała się w stronę ulicy. Z trudem łapiąc oddech, ukryła się w pobliskiej bramie, lecz tamci byli coraz bliżej. Znowu więc zaczęła biec, mijając obojętnych jak zwykle przechodniów. Skręciła na lewo, potem na prawo, znowu w lewo, aż znalazła się w ślepym zaułku. Delikatna młoda kobieta przeciwko trzem uzbrojonym osiłkom – Rose nie miała żadnych szans. Zostawili ją całą pokrytą siniakami i z twarzą zalaną krwią.
Dwie godziny upłynęły, zanim mieszkaniec sąsiedniego domu łaskawie zgodził się pochylić nad leżącą na ziemi kobietą, którą inni omijali, nie zatrzymując się, twierdząc później, że sądzili, iż jest to tylko kolejna pijaczka, która opiła się tanim winem.
W szpitalu Świętego Ludwika, gdzie zawieziono ją karetką, przygnębieni lekarze oświadczyli, że było za późno, aby ją uratować. Straciła za dużo krwi. I tak dobrze się stało, że jakiś litościwy człowiek pozwolił jej umrzeć na łóżku w szpitalu, gdyż tak wielu ludzi umiera każdej nocy na chodniku, a nikomu nie przyjdzie nawet na myśl, żeby powiadomić policję!
Rose leżała nieruchomo na sali reanimacyjnej. Żyła wyłącznie dzięki podłączonej aparaturze.
Co zrobić, żeby ją uratować? Pobiegłem spotkać się z przyjaciółmi. Raoul poradził mi, żebym porozmawiał z Freddym. W tych strasznych okolicznościach tylko stary rabin będzie wiedział, co należy zrobić.
Strasburski mędrzec wziął mnie w ramiona i wpatrywał się we mnie niewidzącym wzrokiem.
– Czy jesteś gotowy na wszystko, naprawdę gotowy na wszystko, żeby ją uratować?
– Tak.
Byłem zdecydowany. Rose była przecież moją żoną i kochałem ją.
– Na tyle, żeby zaryzykować własne życie, chcąc ją uratować?
– Tak, po tysiąckroć tak.
Rabin przyglądał mi się swoją duszą, wyczuwałem to. Za pomocą duszy starał się zorientować, czy mówię prawdę. Czekałem z bijącym mocno sercem, żeby uwierzył mi wreszcie.
– W takim razie oto rozwiązanie. Ustal z lekarzami dokładną godzinę, kiedy zostaną odłączone urządzenia. Spróbujemy wtedy wystartować w tym samym czasie co ona. Wczepimy się w jej pępowinę i postaramy się ją przytrzymać, żeby nie pękła, a wtedy być może uda nam się przywrócić ją do życia. Polecisz z nami i to ty ją uratujesz.
189 – KARTOTEKA POLICYJNA
Informacja skierowana do właściwych służb
Akty przemocy w okolicy tanatodromu w Buttes-Chaumont. Czy należy interweniować?
Odpowiedź właściwych służb
Jeszcze nie.
To było możliwe. Byłem przekonany, że to jest możliwe. Wielka Kostucha nie zetnie mojej Rose. Pobiegłem do szpitala.
Kierujący oddziałem reanimacji nie zrozumiał za bardzo, dlaczego zależy mi tak bardzo na tym, żeby śmierć żony nastąpiła dokładnie o godzinie 17.00, ale zapewnił, że dokonałem właściwego wyboru. Lepiej zastosować eutanazję, aniżeli utrzymywać istotę ludzką przy życiu w postaci warzywa. Tak więc wyraził zgodę. Zdarzało się bowiem, że pogrążone w bólu rodziny zwracały się do niego z jeszcze dziwniejszymi prośbami. Obiecał mi, że zacznie patrzeć na zegarek już punktualnie o 16.55.
W nocy nie zmrużyłem oka. Powtarzanie sobie bez przerwy, że następnego dnia świadomie odejdziemy z tego świata, niekoniecznie jest sposobem na to, żeby mieć piękne sny. Śniąc na jawie, miałem koszmarne wizje, starając się wyobrazić sobie, jakie bańki wspomnień osaczą mnie, żeby pociąć na kawałki, i jakie ukryte grzechy zostaną mi ujawnione w czerwonej krainie.
Zmusiłem się, żeby przełknąć śniadanie, a potem nieco solidniejszy posiłek, po południu zaś powtarzaliśmy z Freddym figurę, którą mieliśmy stworzyć, żeby uratować Rose. Tym razem nie była to piramida, ale płaska struktura, coś w rodzaju siatki, w którą jak mieliśmy nadzieję, złapiemy moją żonę.
Ja miałem być w środku, trzymając dwóch strasburskich rabinów za ręce i dwóch mnichów taoistów z Shaolin (którzy powrócili z niejasnych przyczyn politycznych) za nogi. Nigdy się nie dowiedziałem, co im Freddy obiecał, żeby zgodzili się przyłączyć do nas, lecz w wielkiej sali odlotowej zobaczyłem osiemnastu innych rabinów, trzynastu buddyjskich mnichów i oczywiście Stefanię.
Читать дальше