Od 21 do 28 lat. Asymilacja ze społeczeństwem. Stabilizacja po buncie. Nie zdoławszy zniszczyć świata, człowiek integruje się z nim, stawiając sobie za cel niepopełnianie błędów poprzedniego pokolenia. Poszukiwanie zajęcia ciekawszego niż praca rodziców. Poszukiwanie miejsca do życia ciekawszego niż dom rodziców. Próba stworzenia związku szczęśliwszego niż małżeństwo rodziców. Wybieramy partnera(kę) i zakładamy gospodarstwo domowe. Budujemy swój własny kokon. Okres ten kończy się zazwyczaj ślubem.
Tym sposobem człowiek wypełnia swoją misję i wyzwala się z pierwszego kokonu ochronnego.
KONIEC PIERWSZEGO KWADRATU 4x7 LAT.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom IV
Dzisiaj obchodzę urodziny. Zamykam się w toalecie i staram się podsumować moje dotychczasowe życie. W wieku 26 lat mogę uznać się za przegranego. Nie zbudowałem komórki rodzinnej. Nie mam towarzyszki życia, nie mam dzieci, żyję sam, niczym samodzielny, lecz samotny szczur. Zgoda – mam zajęcie, które sprawia mi przyjemność, choć mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że odniosłem prawdziwy sukces.
Mona Lisa II zmarła z powodu zbyt wysokiego poziomu cholesterolu. Pochowałem ją przy Mona Lisie I.
Mona Lisa III jest jeszcze tłustsza niż jej poprzedniczka. Ma cellulit na łapkach (weterynarz twierdzi, że coś takiego widzi po raz pierwszy). Bardzo lubi leżeć zwinięta w kłębek na moich kolanach. Razem oglądamy telewizję. Gościem audycji literackiej poświęconej „nowej literaturze" jest dziś nie kto inny, jak sam Mérignac.
Oznajmia, że od czasu do czasu doświadcza lęków egzystencjalnych i stawia sobie pewne pytania. Myślę, że się przechwala. Mérignac nie zadaje sobie pytań – przecież zna już wszystkie odpowiedzi. Mona Lisa III szepcze mi coś do ucha. Przypomina to kocie „miau", ale ja wiem, że chce mi dać do zrozumienia, że jest głodna.
– Zobaczmy, Mona Liso III. Pochłonęłaś już trzy puszki pasztetu z wątróbek i serduszek!
– Miau – bezwstydnie odpowiada zainteresowana.
– Nie mam ich już więcej, a na dodatek pada deszcz!
– Miau – nalega zwierzę.
Od razu widać, że to nie ona ma wyjść na zimno i deszcz w poszukiwaniu otwartego sklepu. Mam wrażenie, że spędzając czas w towarzystwie kotów, sam siebie oszukuję. Tak naprawdę brakuje mi ludzi. Zaczynam pojmować, że problem siedzi wewnątrz mnie. Specjalnie wybierałem trudne dziewczyny, przez które za każdym razem znajdowałem się w impasie. Tylko jak tu się teraz przeprogramować?
Mona Lisa III wciąż miauczy, wyłączam więc telewizor, wkładam płaszcz przeciwdeszczowy na piżamę i wyruszam na poszukiwanie puszki z pasztetem dla kotów. Słyszę pozdrowienia sąsiadów. Nigdy nie przeczytali moich książek, ale ponieważ uchodzę za autora science fiction, stanowię malowniczą postać w dzielnicy.
Supermarket na rogu ulicy jest już zamknięty, a w sklepie spożywczym pasztety z wątróbek i serduszek niestety się skończyły; zostały tylko puszki z tuńczykiem i łososiem w sosie curry. Wiem, że Mona Lisa III oprócz wątróbek i serduszek toleruje jeszcze tylko doradę faszerowaną kawiorem, która jest do kupienia, lecz po horrendalnej cenie.
Nie śmiem wrócić do domu z pustymi rękami. Puszka dorady faszerowanej kawiorem mnie dręczy. No dobra, w końcu to moje urodziny. Skoro spędzę je w towarzystwie kota, uczcijmy to wydarzenie razem. Dla siebie biorę spaghetti. A na deser? „Pływającą wyspę". Już mam sięgnąć po ostatnie opakowanie, kiedy czyjaś ręka chwyta pudełko dokładnie w tej samej chwili. Nie zastanawiając się, ciągnę je w swoją stronę. Udało się. Odwracam się, żeby spojrzeć w twarz mojemu rywalowi. Szeroko otwartymi oczyma przygląda mi się młoda dziewczyna.
– Czy nie jest pan przypadkiem Jacques'em Nemrodem?
Przytakuję.
– Tym pisarzem?
Spoglądam na nią. Ona wciąż na mnie patrzy. Jej usta rozszerzają się w uśmiechu i dziewczyna wyciąga do mnie dłoń.
– Nathalie Kim. Czytałam pańskie książki.
Bezwiednie cofam się, przy czym uderzam o coś twardego, znajdującego się za moimi plecami. Wali się na mnie cała piramida puszek z zielonym groszkiem.
Muszę go znaleźć. Muszę go znaleźć. Muszę go znaleźć. Ani w książce telefonicznej Los Angeles, ani Nowego Jorku nie ma żadnego doktora Raymonda Lewisa. Uciekam się do pomocy ogólnokrajowego biura informacji. Wkrótce nadchodzi odpowiedź. Dr Raymond Lewis, położnik, mieszka w Denver w stanie Kolorado.
Samolot, taksówka i oto stoję przed wytworną rezydencją przy równie wytwornej uliczce. Niemal rzucam się na dzwonek do drzwi. Oby tylko był w domu. Oby tylko był w domu.
Słyszę odgłos kroków, po czym niski, kompletnie łysy człowieczek w grubych okularach otwiera mi drzwi. Zapewne widział mnie już w kinie, gdyż oszołomiony przygląda mi się dłuższą chwilę.
– Chciałabym z panem porozmawiać. Czy mogę wejść?
Wydaje się co najmniej zdziwiony.
Zdejmuje okulary, odsłaniając oczy o bezkreśnie łagodnym spojrzeniu, i wyciera chusteczką wilgotne czoło.
– Doktorze Lewis, powiedziano mi, że będzie pan w stanie rozwiązać pewien problem, z którym borykam się od dzieciństwa. Podobno jest pan jedyną osobą na świecie, która jest w stanie mi pomóc.
Dr Lewis wycofuje się w głąb domu i wpuszcza mnie do środka. Prosi, bym usiadła na kanapie w salonie, wyciąga butelkę whisky, lecz zamiast mnie nią poczęstować, sam sobie nalewa solidną dawkę. Nie zdążam nawet otworzyć ust, gdy mi oznajmia, że jestem kobietą jego życia. Odkąd ujrzał mnie w telewizji, zrozumiał, że to ze mną i nikim innym chce dożyć swych dni. Co wieczór rozmyśla o mnie w pokoju udekorowanym moimi plakatami. Ups. Oby tylko nie miał kalendarza dla kierowców ciężarówek…
Nagle, tknięty podejrzeniem, lekarz pyta mnie, czy aby na pewno jestem prawdziwą Venus Sheridan. Następnie podbiega do okna i szuka ukrytej kamery, myśląc, że uczestniczy w jakimś programie telewizyjnym. Dodaje sobie animuszu dwoma kolejnymi szklankami whisky.
– Nie śmiałem marzyć, że ta chwila kiedykolwiek nastąpi – mówi. – W najśmielszych fantazjach wyobrażałem sobie najwyżej, że podejdę do pani i poproszę o autograf. Nic poza tym.
Nie jestem nieczuła na takie przejawy zainteresowania i szacunku. Ten człowiek mnie wzruszył. Wpatruje się we mnie niczym w zjawę. Kiedy znowu zacznie oddychać, zadam mu moje pytanie.
– Niełatwo przyjdzie panu uwierzyć w okoliczności, dzięki którym trafiłam tutaj do pana. Postanowiłam jednak być z panem szczera – jedynie tak można wszystko wyjaśnić. Za pośrednictwem pewnego medium udało mi się porozmawiać z moim aniołem stróżem, który mi wyjawił, że cierpiał pan z tego samego powodu, co ja i że pan jeden może mi pomóc. Przebyłam więc tysiąc dwieście kilometrów, żeby się z panem spotkać.
Dr Lewis wciąż jest nieco zdezorientowany, chociaż whisky pomaga mu powoli odzyskać równowagę ducha. Mimo to bełkocze:
– Anioł… anioł stróż poradził… pani… spotkanie ze mną!
W tej chwili zdaję sobie sprawę z własnej głupoty. Biedna Venus, naprawdę nisko upadłaś. Wystarczy, że jakiś kiepski jasnowidz podszepnie ci byle co, a ty już jesteś skłonna we wszystko uwierzyć. Prawda, masz dobre usprawiedliwienie – twoje migreny są nie do zniesienia i jak dotąd nikomu nie udało się nic na nie zaradzić.
– Anioł – powtarza z powagą w głosie dr Lewis.
– Oczywiście pan nie wierzy w anioły – mówię.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Ale to bez znaczenia, najważniejsze jest to, że mogę cieszyć się pani obecnością tutaj.
Читать дальше