Ludkamon rozejrzał się we wszystkie strony. Nikogo, kto by go obserwował. Tylko krok i dowie się. Krok i sprowadzi na siebie gniew cesarza.
A niech tam. Jeden krok i Ludkamon pochylił się nad dziurą wydartą w pokrywie kontenera.
Uderzył go zjełczały, nieprzyjemny zapach. Dłoń poczuła coś miękkiego, futrzanego. To, co chwycił i wyciągnął przez otwór, wyglądało jak gruby koc albo cienki dywan. Zdawało się mieć wymiary dokładnie takie same, jak kontener. Kontener był wypełniony po brzegi podobnymi przedmiotami.
Dywany? Dziwaczne. Ludkamon wcisnął miękki przedmiot z powrotem, na ile potrafił.
– Nie chciałeś chyba zajrzeć do kontenera? – wzdrygnął się na dźwięk grzmiącego głosu.
Ludkamon uniósł się.
– Ach, nie – wyjąkał.
Stał przed nim dowódca brygady i podejrzliwie mierzył go wzrokiem od stóp do głów.
– Założę się, że chciałeś. Ludkamon, ta ciekawość będzie cię kiedyś kosztować głowę!
Lekarz pochylał się nad otwartą raną, z nieporuszonym wyrazem twarzy, po którym jednak znać było lekki niesmak. Jego gesty miały wyraźnie dawać do zrozumienia, że swoją obecność tutaj uważał za uciążliwą formalność. Kości czaszki były pęknięte na obszarze wielkości dwóch dłoni, pod spodem kłębiła się masa mózgu, szara i martwa. Przyciągnął bliżej lampę wiszącą nad głową, by na oglądane tkanki nie padał żaden cień.
– I co? – spytał drugi mężczyzna. Duże, klinicznie sterylne pomieszczenie odpowiedziało echem na jego głos. – Przestał działać.
Lekarz z westchnieniem wyjął z uchwytu sondę pomiarową i dotknął nią mózgu, nie troszcząc się przy tym zbytnio o ostrożność. Przez chwilę obserwował wskaźniki. Ani drgnęły.
– Jest martwy, niewątpliwie – powiedział w końcu.
Ten drugi parsknął poirytowany.
– Ależ to katastrofa! Akurat teraz!
– Obawiacie się, że napastnicy powrócą?
– I to lepiej uzbrojeni. Tak. Nie ma rady, potrzebujemy jak najszybciej wymiany w Sekcji Wyższej, przed ponownym atakiem na stację.
Lekarz obojętnie skinął głową.
– Jestem gotów.
Zaczął odłączać przewody zasilające i wyłączać urządzenia. Buczenie, które jak tło dla innych dźwięków przez cały czas cicho brzmiało w chłodnym pomieszczeniu, ucichło.
– Ping!
Metalicznie brzmiącym sygnałem dźwiękowym straż kosmiczna informowała, że na ekranach pojawił się nowy punkt odbijający światło. Człowiek przy konsoli spojrzał w górę. Natychmiast zauważył punkt, samotnie migocący na ekranie i ręka nerwowo powędrowała do włącznika alarmowego.
Minęły wlokące się bez końca sekundy, nim obok punktu pojawiła się jego identyfikacja i przestał migotać. K-70113. Statek cesarza. Mężczyzna odsunął rękę od przełącznika alarmowego i włączył aparat radiowy.
– K-70113, tu stacja portalowa. Czas pokładowy 108. Mamy podwyższoną gotowość alarmową. Przygotujcie się na eskortę robotów bojowych. Wasz obszar przylotu: południowy zachód. O 115 otrzymacie promień naprowadzający; wylądujecie w zatoce 2.
Głos w głośniku brzmiał spokojnie i rzeczowo jak zwykle.
– Do stacji portalowej, przyjęliśmy. Przylot południowy zachód, lądowanie zatoka 2, promień naprowadzający 115, koniec.
– Koniec – potwierdził mężczyzna. Nie pytali o szczegóły. Może jeszcze nie wiedzieli o ataku obcych okrętów kosmicznych. No, to się dowiedzą.
Ze swego miejsca w szklanej kabinie Ludkamon mógł obserwować cały dok, ogromne wrota zapory, chodniki, schody i puste kontenery, ustawione w stosy wysokości domów. Służymy cesarzowi. Przesuwanie palcami pojedynczych paciorków naszyjnika członka portalowej warty uspokajało go. Którego słowo jest prawem. Sam nie wiedział, który już raz recytuje tekst ślubowania wartowników, by utrzymać w ryzach swe, galopujące jak oszalałe, myśli. Którego wola jest naszą wolą. Którego gniew jest straszny. Od czasu ataku obcych wszystko działo się wolniej. Prace naprawcze w większości ukończono i zdarzały się długie okresy oczekiwania, podczas których nie umiał sobie inaczej poradzić. Który nie wybacza, lecz karze. Którego zemsta trwa wieki.
Kolejny raz w jego głowie pojawiło się pytanie, dlaczego kulka, odpowiadająca w naszyjniku ostatniemu zdaniu ślubowania, była obciągnięta futrem. Przypomniały mu się osobliwe tkaniny, które odkrył w kontenerze. Potem dojrzał Ivę, swoją Ivę, flirtującą z Feukiem, z tym obrzydliwym, nadętym prostakiem, i zawrzała w nim z trudem poskramiana zazdrość.
Ludkamon spoglądał na swe odbicie w jednym z wyłączonych ekranów. Widział szczupłego, młodego człowieka, sprawiającego niezdarne i niezgrabne wrażenie, nie rzucającego się raczej w oczy. Wbrew woli musiał przyznać, że nie potrafiłby podać powodów, dla których dziewczyna taka jak Iva w ogóle się nim zainteresowała. Łatwiej było zrozumieć, że mógł jej się podobać Feuk, ta myśl sprawiła, że poczuł w trzewiach palący ból, wydał się sobie okropnie brzydki i mały. Feuk był ładowaczem, wysoki, silny, pewny siebie, olbrzym o złotych lokach i muskułach ze stali. On, Ludkamon, zadziwiająco szybko doszedł do pozycji nadzorcy ładowaczy – stanowiska, które, ze względu na wymagane tam zdolności intelektualne, pozostanie na zawsze niedostępne dla Feuka – czuł powołanie do jeszcze wyższych celów. Jednak nigdy nie zdarzyło się, by zdolności intelektualne wywarły wrażenie na kobietach.
Na ekranie przed nim pojawił się meldunek. Ludkamon mimowolnie przeczytał i gniewnym ruchem dłoni włączył głośniki na hali, by dokonać wymaganej zapowiedzi.
– Kontrola przestrzeni kosmicznej zgłasza przylot statku cesarskiego K-70113. Spodziewany czas lądowania 116.
Wśród pracowników przeładowni nastąpiło poruszenie. Taśmociągi ustawiano na pozycjach, zerowano liczniki, przygotowywano wózki transportowe. Nad wrotami grodzi zabłysło światło sygnalizacyjne informujące, że z komory grodziowej odpompowywano powietrze. Stękające skrzypienie wielkich odrzwi, które musiały oprzeć się próżni, dudniło groźnie po hali, ale ludzie byli do tego przyzwyczajeni.
Tam! Feuk uszczypnął ją w pośladek, a ona roześmiała się. Po prostu robiła to, na co przyszła jej ochota. Nigdy nie poradzi sobie z jej beztroską radością życia. Ludkamon z wściekłością zgniótł w kulkę pierwszą stronę swego notatnika i cisnął nią w kąt.
Informację podawały wszystkie media stacji portalowej we wszystkich rewirach.
– Dowództwo stacji ogłasza, że zwycięzca najbliższych mistrzostw zostanie powołany do Sekcji Wyższej.
Setki wietrzyły w tym szansę dla siebie. To była dla każdego okazja wspięcia się na Poziom Administracyjny. Opowiadano sobie przedziwne historie o luksusie, jakiego zażywano w Sekcji Wyższej. Nikt tego jeszcze nie widział; była ona szczelnie oddzielona od Sekcji Głównej i nie zdarzyło się, by ktoś powołany na Poziom Administracyjny wrócił na poziomy niższe. Prawdopodobnie członkowie Sekcji Wyższej byli nawet poddawani zabiegom przedłużającym życie. W każdym razie: na pewno nie musieli nawet kiwnąć palcem. Nigdy więcej przeładowywania kontenerów. To była szansa.
Całowała go długo i czule, miał uczucie, że rozpływa się w różowy dym. Z westchnieniem wplątał palce w jej włosy, wdychał ich zapach jak niebiańską woń i szeptał z zamkniętymi oczyma:
– Iva, kocham cię.
– Ja też cię kocham, Ludkamonie. – Pocałowała go jeszcze w czubek nosa i usiadła.
Leżał, dalej nie otwierając oczu i cieszył się uczuciem delikatności, którym był wypełniony. Gdy zauważył, że ona zaczyna się ubierać, podniósł się gwałtownie.
Читать дальше