– Co za zaszczyt – wymamrotał przygnębiony Jubad.
Gwardziści wzięli go między siebie i czekali bez drgnienia twarzy, aż transporter odleci. Potem jeden z nich schylił się i zdjął mu pęta ze stóp. W tym geście dawało się wyczuć protekcjonalność. Jakby chciał w ten sposób powiedzieć: nam i tak nie uciekniesz, możesz sobie pobiegać.
Poprowadzili go ciągnącymi się bez końca korytarzami. W Jubadzie pulsował strach, jednak cieszył się każdym krokiem i każdą chwilą. Już wkrótce, w następnym korytarzu, a może w jeszcze następnym, otworzą się drzwi do pokoju, w którym zakończy życie. Sterylny błysk instrumentów w tym pomieszczeniu będzie ostatnim światłem w jego oczach, a jego własny krzyk będzie dźwiękiem, który zabierze ze sobą w wieczną ciemność…
Kilka szerokich stopni prowadziło w górę. Jubad zmieszał się, gdy to zauważył. Podświadomie założył, że pokoje przesłuchań i izby tortur mieszczą się w podziemiach pałacu, w najgłębszych piwnicach, gdzie nikt nie mieszka i nie może słyszeć krzyków. Lecz gwardziści prowadzili go swym miarowym marszowym krokiem po lustrzanym marmurze, przez złocone wrota i okazałe hale pełne skarbów sztuki z wszystkich galaktyk imperium. Serce waliło mu w piersi jak młot, gdy skręcili w małe boczne drzwi, lecz za nimi znajdował się tylko pozbawiony ozdób biały pokój, w którym prócz kilku foteli i stołu zobaczył jedynie pulpit sterowniczy. Gestem kazali mu zatrzymać się, sami objęli posterunki w pomieszczeniu i przy drzwiach, czekali. Nic się nie działo.
– Na co czekamy? – spytał w końcu Jubad.
Jeden z gwardzistów obrócił się do niego.
– Cesarz chce cię widzieć – powiedział. – Milcz.
Myśli Jubada wykonały skok w przód, salto w tył, potem zasupłały się, a jego dolna szczęka nagle opadła bezsilnie. Cesarz? Poczuł, jak strach rozpala się w nim do białości. Jeszcze nigdy nie słyszano o tym, by cesarz osobiście brał udział w przesłuchaniu.
Cesarz chce go widzieć. Co to może oznaczać?
Trwało dłuższą chwilę, nim rebeliantowi zaświtała myśl, co to znaczy. Za chwilę wejdzie sam cesarz. Tu, do tego pokoju. Prawdopodobnie przez drzwi pilnowane po obu stronach, po prawej i lewej ich stronie stało po dwóch żołnierzy. Cesarz wejdzie i stanie przed rebeliantem.
Myśli Jubada gnały przed siebie jak spłoszone stado. Czy to była jakaś szansa? Jeśli zaatakowałby samego cesarza, na pewno zabiliby go, będą musieli go zabić, szybko i bezboleśnie. To była szansa, na którą czekał. Pokaże tyranowi, jak potrafi umierać rebeliant.
Z zamyślenia wyrwało go gwałtowne otwarcie drzwi. Gwardziści stanęli na baczność. Równym krokiem wszedł starszy, lekko przysadzisty mężczyzna, wyglądający przy gwardzistach jak karzeł. Miał posiwiałe skronie i ubrany był w potwornie brzydki mundur, cały obwieszony połyskującymi orderami. Dostojnie rozejrzał się i zapowiedział:
– Cesarz.
Przy tych słowach padł na kolana, wyciągnął ramiona i z pokorą skłonił się w przód, aż dotknął czołem podłogi. Gwardziści postąpili tak samo i w końcu Jubad był jedyną osobą w pokoju, która stała.
Wtedy wkroczył cesarz.
Są w życiu rzeczy, które giną w zapomnieniu i takie, które się czasem wspomina, a wśród nich jest kilka momentów, które pozostaną w pamięci do końca życia, jakby wypaliły w niej swój ślad, jak emanujące światłem obrazy nadnaturalnej wielkości, ilekroć później Jubad zadawał sobie pytanie, która chwila w jego życiu zrobiła na nim największe wrażenie i najbardziej nim wstrząsnęła, zawsze musiał wbrew woli przyznać: była to właśnie ta chwila.
Obecność cesarza podziałała na niego jak uderzenie młotem. Oczywiście, znał tę twarz, znał ją każdy człowiek, jakby w ciągu tysiącleci stała się częścią ludzkiego genotypu. Widział o nim filmy, słuchał jego przemówień, lecz nic nie przygotowało go na – to…
To był on. Cesarz. Od tysiącleci władca ludzkości, całego zamieszkałego wszechświata, pozbawiony wieku i przekraczający wszelką ludzką skalę. Szczupły, wysoki mężczyzna, o mocnej budowie ciała i ostrych, niemal perfekcyjnych rysach twarzy. Ubrany w prosty, biały strój, wkroczył do pokoju z niezwykłą swobodą, nie wykonując żadnego zbędnego ruchu i bez najmniejszego pośpiechu. Jego spojrzenie padło na Jubada, a ten poczuł, że tonie w jego wzroku, jak w dwu bezdennych, czarnych studniach.
To było porażające. Jak spotkanie z mitologiczną postacią. Teraz rozumiem, dlaczego uważa się go za Boga! – to była jedyna myśl, na którą był w stanie zdobyć się nieszczęsny umysł Jubada.
– Podnieście się.
Jego głos także brzmiał znajomo, był ciemny, modulowany, przytłumiony. Tak mówił ktoś żyjący poza czasem. Wokół Jubada podnieśli się mężczyźni należący do gwardii przybocznej, wciąż byli jednak pokornie pochyleni. Jubad zauważył przerażony, że w momencie wkroczenia cesarza także mimowolnie padł na kolana. Poderwał się.
Cesarz znów spojrzał na Jubada.
– Zdejmijcie mu pęta.
Dwóch gwardzistów oswobodziło Jubada z ostatnich łańcuchów, z brzękiem zwinęli je i ukryli w kieszeniach mundurów.
– A teraz zostawcie mnie z rebeliantem samego.
Przez mgnienie oka na twarzach żołnierzy pojawiło się przerażenie, lecz nie ociągając się, posłuchali rozkazu.
Cesarz czekał bez ruchu, aż wszyscy znikną i zamkną za sobą drzwi. Potem zerknął na Jubada krótko, uśmiechnął się nikłym, niezgłębionym uśmiechem i przechodząc w głąb pokoju, odwrócił się niedbale plecami, jakby rebelianta tam wcale nie było.
Jubadowi zdawało się, że zaraz zwymiotuje, z takim żarem pulsowało w nim coś, co mówiło: Zabij go! Zabij! To była okazja, która nie powtórzy się przez tysiące lat. Był sam na sam z tyranem. Zabije go gołymi rękami, zębami i paznokciami i uwolni unię światów od dyktatora. Wypełni misję rebelianta, sam. Bezgłośnie zacisnął pięści, a serce waliło mu tak mocno, że zdawało mu się, iż rozbrzmiewa to echem w całym pokoju.
– Wszystkie twoje myśli – powiedział znienacka władca – krążą teraz wokół wizji, jak mnie zabijasz. Mam rację?
Jubad przełknął ślinę. Powietrze z płuc uszło mu z westchnieniem. Co tu się dzieje? Jaką grę prowadzi z nim cesarz? Dlaczego odprawił przyboczną gwardię?
Cesarz uśmiechnął się.
– Oczywiście, mam rację. O sytuacji takiej, jak ta, rebelianci marzyli przecież od setek lat – zostać sam na sam ze znienawidzonym despotą… Czy nie tak? Powiedz w końcu coś; chciałbym usłyszeć twój głos.
Jubad przełknął.
– Tak.
– Chciałbyś mnie teraz zabić, zgadza się?
– Tak.
Cesarz rozłożył ramiona.
– Więc, wojowniku, stoję przed tobą. Czemu nie próbujesz?
Jubad z niedowierzaniem zmrużył oczy. Mierzył wzrokiem boskiego cesarza, patrzył, jak cierpliwie czekając, stoi w swej pozbawionej ozdób, białej todze, rozkładając ramiona w geście bezbronności. Tak. Tak, zrobi to. Nie grozi mu nic gorszego od śmierci. A przecież nie pragnął już niczego innego, tylko śmierci.
Zrobi to. Teraz. Natychmiast, jak tylko zdoła zmusić swoje ciało do ataku. Spoglądał w te oczy, w oczy cesarza, pana pierwiastków i gwiazdozbiorów, wszechmocnego władcy i był jak sparaliżowany. Kurczowo zaciskał pięści. Dyszał ciężko. Zrobi to. Musi go zabić. Musi, ale jego ciało nie jest mu posłuszne.
– Nie potrafisz – stwierdził władca. – Właśnie to chciałem ci pokazać. Respekt dla cesarza jest głęboko zakorzeniony w was wszystkich, nawet w rebeliantach. To on nie pozwala ci mnie zaatakować.
Читать дальше