Piwano wziął zapiski, wręczone mu przez Opura i przyjrzał im się. Skinął lekko głową, gdy zrozumiał zasadę: długość dźwięków, rytm i akcent były zgodne z wymaganiami utworu muzycznego, podczas gdy sekwencje dźwięków i szeregi akordów oznaczały słowa i pojęcia.
– Częściowo odczytałem te historie. Najstarsze mówią o Złotym Wieku, kiedy panował dostatek i szczęście, rządzili mądrzy, dobrotliwi królowie. Inne utwory opowiadają o okrutnej wojnie, od której rozpoczęła się era ciemności, o ostatnim królu, od tysiącleci samotnie uwięzionym w zamku, który nie może robić nic innego, jak tylko stale płakać nad losem swego ludu.
Odłożył papiery na miejsce i zamknął pokrywę.
– Przed śmiercią przekażę ci tę szkatułę, zostaniesz moim następcą – wyjaśnił.
Nadszedł koniec roku i rozpoczął się czas przygotowań do dorocznego koncertu uczniów. Opur zadawał sobie pytanie, czy krąg grających na trójflecie i nielicznych słuchaczy, najczęściej ich krewnych i przyjaciół, rozrośnie się kiedyś tak, że nie pomieści ich w sali ćwiczeń. Wyglądało jednak raczej na to, że z każdym rokiem publiczności ubywa. Mimo to koncert był ważny, gdyż wyznaczał uczniom jakiś cel, a konkurencja z innymi pozwalała ocenić krytycznie własną grę.
Koncert był już blisko, gdy Piwano oświadczył, że też chciałby zagrać.
– Nie – zdecydowanie odparł Opur. – To zbyt ryzykowne.
– Dlaczego? – upierał się Piwano. – Myślisz, że wśród publiczności będzie szpieg cechu? Przecież znasz wszystkich, od lat przychodzą ci sami.
– Jak sądzisz, jak szybko rozejdzie się wiadomość, że ktoś zagrał HA-KAO-TA? Nie bądź lekkomyślny, Piwano.
Piwano zacisnął pięści.
– Mistrzu, ja muszę zagrać. Nie mogę wiecznie siedzieć w piwnicy i grać tylko dla siebie. To… nie jest pełne, rozumiesz? Sztuka staje się naprawdę sztuką dopiero, gdy dociera się z nią do innych ludzi. Jeśli gram, a nikt tego nie słyszy, to nie ma żadnej różnicy, czy gram, czy nie.
Mistrz fletu poczuł, jak rośnie w nim złość i strach o chłopca. Ale znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że Piwano i tak zawsze w końcu zrobi, co sam uważa za słuszne, nawet, jeśli miałoby go to kosztować życie.
– Więc dobrze, niech będzie – poddał się. – Ale tylko pod jednym warunkiem: nie zagrasz żadnych trudnych utworów, nic, co mogłoby zwrócić uwagę. Zagrasz łatwe wielogłosowe utwory, które grają też inni. Nic trudniejszego od SHEN-TA-NO. – Mówił to śmiertelnie poważnie. Był gotowy zagrozić Piwano, że go wyrzuci, gdyby ten nie zaakceptował warunków.
Ale Piwano skinął głową z wdzięcznością.
– W porządku, mistrzu.
Mimo to Opur oczekiwał koncertu z niedobrym przeczuciem. Jego napięcie udzieliło się też pozostałym uczniom i wprowadziło między nich nerwowość. Nigdy przedtem nie było mu tak trudno dokonać niezbędnych przygotowań. Niezliczoną ilość razy zmieniał kolejność występów, równie często przestawiał usadzenie widowni; nie zadowalało go obicie krzeseł, niemal pokłócił się z kucharzem z jadłodajni, który miał przygotować napoje i skromny poczęstunek.
Wreszcie nadszedł wieczór koncertu. Opur osobiście witał przy drzwiach wszystkich gości; na górze w pokoju koncertowym jedna z uczennic wskazywała im miejsca. Wszyscy przyszli w swych najlepszych ubraniach, jednak wśród ludzi mieszkających w tej części miasta nie oznaczało to wielkiej elegancji. Opur jako mały chłopiec uczestniczył kiedyś w koncercie, który jego własny mistrz dał w centrum; czasem opanowywało go podejrzenie, że organizowanymi przez siebie występami próbuje naśladować rozrzutny przepych tamtego dnia, a udaje mu się uzyskać tylko parodię święta.
Jak było w zwyczaju, na rozpoczęcie mistrz powiedział kilka słów, krótko omówił miniony rok i objaśnił niektóre utwory z programu. Potem rozpoczęli swoje występy najmłodsi początkujący – sprawdzona praktyka, gdyż najczęściej cierpieli wielką tremę i źle byłoby kazać im czekać zbyt długo.
Początek przeciągał się. Pierwszy uczeń zapomniał powtórzyć dźwięk, gdy to zauważył, wypadł z rytmu i zaczął grać coraz szybciej, żeby mieć swój występ już za sobą. Na niektórych twarzach pojawiły się wyrozumiałe uśmiechy, mimo wszystko nagrodzono go oklaskami, gdy kłaniał się zarumieniony aż po czubek głowy. Druga uczennica, starsza kobieta, nawet Opura zaskoczyła niezwykłą płynnością swej gry; najwyraźniej tym razem naprawdę ćwiczyła. Stopniowo koncert nabierał prężności, momentami było naprawdę nieźle i Opur czuł, jak powoli opada z niego napięcie, które nie chciało opuścić go w ostatnich dniach.
Potem zaczął grać Piwano.
W momencie, gdy przyłożył do ust swój trójflet i dmuchnął pierwsze dźwięki, przez słuchaczy przeszło jakby szarpnięcie. Nagle pomieszczenie wypełniło się elektrycznością. Głowy podniosły się i plecy wyprostowały, jak pociągnięte niewidzialnymi nitkami. W chwili, gdy wydobył z fletu pierwszy dźwięk, stało się jasne, że wschodzi tutaj gwiazda. Wcześniej powietrze pełne było dźwięków jak odcienie szarości, te były barwne. Poprzednio czuło się wysiłek wkładany w miarę udaną grę, teraz widziano osiąganą bez trudu doskonałość. Jakby rozwiały się chmury i przedarł się przez nie promień czystego światła.
Piwano grał PAU-NO-KAO, prosty wielogłosowy utwór, grany wcześniej przez innego ucznia. Nie grał nic ponad to, co grali już inni przed nim – ale jak on to grał!
Nawet Opur, choć słyszał go grającego nieskończenie trudniejsze rzeczy i miał dla niego najwyższe uznanie, słuchał jak urzeczony. To było objawienie. Zdawało się, że w tym prostym utworze ów szczupły chłopiec o jasnych włosach przerasta sam siebie, jakby jednym kwantowym skokiem wzniósł się na nowy poziom gry na trójflecie. Łatwym utworem zdeklasował wszystkich pozostałych, odesłał ich z powrotem na miejsca, raz na zawsze pokazał, kto w tym pokoju jest początkujący, a kto mistrzem. Potem nikt nie będzie mógł przypomnieć sobie żadnego innego utworu, wszyscy zapamiętają ten.
Jego palce tańczyły bez trudu i lekko nad fletami, jak inni oddychają albo mówią, śmieją się i kochają. Nie zadowolił się wielogłosowością utworu, lecz wykorzystał fakt, że flet metalowy miał inną barwę dźwięku niż drewniany, zamieniał dźwięki między nimi, tworząc instynktowne, przeciwbieżne ruchy; bawił się skłonnością szklanego fletu do wchodzenia w ostry dyszkant przy nadmiernie mocnym dmuchnięciu, w ten sposób dodał niektórym pasażom dramatyzmu, jakiego nigdy wcześniej nie słyszano.
Inni grali na trójfletach – ten człowiek stopił się w jedno z instrumentem, zapomniał się całkowicie, w zupełnym oddaniu.
Większość słuchaczy nie poznała, co właściwie robił, jednak każdy czuł, że odbywało się coś niesłychanego, że dano im tutaj, w tym małym ubogim pokoju zajrzeć w zapomniany, cudowny świat. Bóg był obecny. Stawał się Bóg. Tańczył w muzyce, jakiej ludzie nie słyszeli od tysięcy lat i każdy wstrzymał oddech.
A gdy się to skończyło i Piwano w zadumie przyjmował oklaski, Opura opanował strach.
Przyszli dwa dni później, krótko przed wschodem słońca. Weszli bez uprzedzenia i nim Opur podniósł się z pościeli, cały dom pełen był żołnierzy, szorstkich rozkazów i tupotu wojskowych butów.
Czarnobrody olbrzym w skórzanym mundurze, jaki nosiły patrole cechu, podszedł do nauczyciela.
– Jesteście Opur? – spytał wyniośle.
– Tak.
– Jesteście podejrzani o ukrywanie zbiegłego żeglarza cesarskiej floty.
Читать дальше