Potem zaraz pospieszył do piwnicy, żeby zobaczyć, jak czuje się Piwano.
Chłopiec siedział oparty plecami o ścianę i zajadał z apetytem zapasy, które znalazł w swej kryjówce. Sprawiał wrażenie obudzonego przed chwilą, ale wyglądał znacznie lepiej niż rano. Gdy Opur otwarł ukryte drzwi, uśmiechnął się zadowolony.
– Opowiedz mi o wszystkim – zażądał staruszek. – Po kolei.
Piwano odłożył chleb i opowiadał. O ciężkim szkoleniu, przez które musiał przejść, o szorstkim, grubo ciosanym otoczeniu, w którym przyszło mu żyć na pokładzie cesarskich statków kosmicznych. O obcych, niegościnnych światach, wyniszczającej pracy, chorobach i złośliwych napaściach innych członków załogi.
– Przepędzali mnie, gdy grałem, chowałem się w maszynowni, żeby ćwiczyć – opowiadał drżącym głosem. – Potem połamali mój flet, a gdy próbowałem zrobić sobie nowy, połamali go także.
Opurowi, słuchającemu historii chłopca, zdawało się, że piersi ściska mu stalowa obręcz.
– Naraziłeś się na wielkie niebezpieczeństwo, Piwano – z powagą wyraził swoje wątpliwości. – Zdezerterowałeś ze służby cesarskiej. Za to grozi kara śmierci!
– Mistrzu, nie mogę być żeglarzem! – krzyknął Piwano. – Nie mogę tak dłużej. Jeśli miałbym dalej żyć w ten sposób, to wolę umrzeć. Nie chodzi o służbę cesarzowi; oczywiście kocham cesarza, ale… – Zawiesił głos.
– Ale jeszcze bardziej kochasz flet, prawda?
Piwano skinął głową.
– Tak.
Opur milczał zamyślony. Nie wiedział, jak postąpić. Sam był stary; nie obawiał się o siebie, wszystko jedno, co się wydarzy. Bał się tylko o chłopca.
Dezercja była ciężkim przestępstwem, na tyle znał prawo obowiązujące w cesarskiej flocie. Nawet, gdyby Piwano zgłosił się dobrowolnie, spotkałaby go surowa kara, prawdopodobnie wiele lat karnej służby na jakiejś niecywilizowanej planecie. Dla takiego kruchego, wrażliwego chłopca równałoby się to wyrokowi śmierci.
– Mistrzu, czy mogę znów dostać flet? – spytał Piwano.
Opur przyjrzał mu się. W oczach chłopca ciągle jeszcze zauważał blask tego całkowitego, bezwzględnego oddania czemuś większemu od niego samego; ten blask, który stary nauczyciel gry na flecie odkrył już u ośmiolatka.
– Chodź – powiedział.
Weszli do izby szkolnej. Piwano zabłysły oczy, gdy ponownie znalazł się w dużym pokoju, w którym spędził wiele lat swojego dzieciństwa; poczuł, jakby niewidzialna moc na nowo napełniała go życiem.
Opur podszedł do okien wychodzących na uliczkę i upewnił się, że nie było na niej widać żołnierzy cechu. Potem skinął na chłopca, by ten podszedł do niego.
– Piwano, jestem gotów ukrywać cię, jeśli będzie trzeba, nawet przez wiele lat – oświadczył poważnie. – Ale nie wolno ci nigdy wyjść z domu, nawet, jeśli na zewnątrz nie będzie nic podejrzanego – nigdy. Cech ma przebranych informatorów, nikt nie wie, kto jest na ich żołdzie. Powinieneś też trzymać się z daleka od okien. Na dole w kryjówce możesz grać na flecie; przynajmniej w ciągu dnia nie dochodzi stamtąd na ulicę żaden dźwięk. Zgadzasz się?
Piwano skinął głową.
– Gdyby jednak kiedyś doszło do tego, że będziesz musiał uciekać, pokażę ci drogę, znaną tylko nielicznym wtajemniczonym. – Opur wskazał na cofnięty od ulicy budynek, naprzeciw swego domu, wciśnięty między wystawę sprzedawcy koszyków a bufet brudnej, ciemnej garkuchni. – To pralnia. Musisz do niej pobiec. Z przodu od razu widać, że na podwórku za domem urządzono suszarnię, zawsze suszą się tam ręczniki. Między ręcznikami nie będzie cię widać. Ścigający pomyślą natychmiast o wyjściach, prowadzących z suszarni na sąsiednią uliczkę. Ale ty skręcisz od razu w lewo i wejdziesz od tyłu do jadłodajni. Tam jest w podłodze klapa prowadząca do piwnicy, na dole zobaczysz regał taki jak u mnie, który odchylisz na bok. Wejście prowadzi do długiego, bardzo długiego korytarza, którym dojdziesz do sieci wodociągowej miasta. Znaczy to, że nawet gdyby wydało się, którędy tam wszedłeś, masz tysiące możliwych wyjść.
Piwano znowu przytaknął. Opur bywał świadkiem, jak ten chłopiec błyskawicznie zapamiętywał nuty całych utworów; teraz był pewien, że wszystko zrozumiał i nigdy nie zapomni.
Podszedł do szafy, w której przechowywał swoje nuty, książki i instrumenty. Po krótkim zastanowieniu wyjął odrapany futerał, otwarł go i wyjął trójflet, który podał Piwano.
– To bardzo, bardzo stary flet, przechowywałem go od dawna na specjalną okazję – wyjaśnił. – Myślę, że ta szczególna chwila nadeszła.
Piwano uważnie wziął w ręce instrument, obracał i przyglądał mu się.
– Jest jakiś inny – powiedział.
– Zamiast kościanego fletu jest szklany – Opur zamknął pusty futerał i odłożył go. – Szkło zmatowiało ze starości. Będziesz musiał się przyzwyczaić, szklany flet ma ostrzejszy dźwięk od kościanego.
Piwano ostrożnie przyłożył trójflet do ust i objął palcami trzy wijące się flety. Dmuchnął akord. Zabrzmiał przenikliwie i fałszywie. Staruszek uśmiechnął się.
– Poradzisz sobie.
Dziesięć dni później cesarski statek kosmiczny odleciał. Przez cały czas widać było w oddali tego srebrnego kolosa, jak stoi na starej, wyboistej płycie portu kosmicznego. Jednak tego ranka powietrze nad miastem zadudniło śpiewem silników statku i Opur z Piwanem śledzili razem z okna, jak błyszczący metalicznym połyskiem pojazd kosmiczny wznosi się nad domami, najpierw ociężale, potem coraz szybciej, wyżej i wyżej, aż zmienił się w mikroskopijny punkt, który znikł wysoko na niebie. Cisza, która potem nastała, była jak wyzwolenie.
– Teraz też nie możesz być lekkomyślny, Piwano – upomniał stary. – Oni odlecieli, nie wrócą wcześniej niż za dwa lata. Ale cech nie przestanie ciebie szukać.
Mijały miesiące. Piwano odzyskał dawną wirtuozerię; godzinami przesiadywał w swej kryjówce i grał klasyczne utwory, szlifował technikę, próbował wariacji, niezmordowanie i bez odpoczynku. Opur siedział czasem przy nim i po prostu przysłuchiwał się, niekiedy grali w duecie. I tak nie mógł go już niemal niczego nauczyć.
Piwano płonął zachwytem. Po krótkim czasie odważył się grać najtrudniejsze utwory; te, które nawet Opurowi zawsze sprawiały trudności. Ku oszołomieniu mistrza chłopiec poradził sobie nawet z wykonaniem HA-KAO-TA, jednego z klasycznych utworów, uchodzących za prawie niemożliwe do zagrania.
– Co to za słowa pod nutami? – spytał Piwano, gdy Opur położył przed nim stary rękopis.
– Transkrypcje zapomnianego języka – powiedział mistrz. – Wszystkie klasyczne utwory na trójflet są bardzo stare, niektóre mają sto tysięcy lat albo więcej. Są nawet mistrzowie, którzy twierdzą, że trójflet jest starszy od gwiazd i że to z jego brzmienia został stworzony świat. Ale to oczywiście nonsens.
– A czy wiadomo, co te słowa znaczą?
Opur skinął głową.
– Chodź za mną.
Z piwnicy weszli do sali ćwiczeń. Opur podszedł do małego stolika stojącego pod oknem wychodzącym na uliczkę i wziął leżącą na nim szkatułę, ozdobioną wytartymi rzeźbionymi wzorami.
– Stare utwory na flet są w rzeczywistości opowieściami, napisanymi w starym, zapomnianym języku. Słowa tego języka nie brzmią tak, jak my mówimy, ale są sekwencjami dźwięków trójfletu. W tej szkatule przechowuję klucz do tego języka. To tajemnica mistrzów trójfletu.
Podniósł wieczko skrzyneczki. Leżał w niej jego własny flet, a z nim plik starych papierów, odpisy nut i ręczne notatki, częściowo pożółkłe i kruche.
Читать дальше