• Пожаловаться

Ференц Молнар: Chłopcy z Placu Broni

Здесь есть возможность читать онлайн «Ференц Молнар: Chłopcy z Placu Broni» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Детская проза / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

libcat.ru: книга без обложки

Chłopcy z Placu Broni: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chłopcy z Placu Broni»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ференц Молнар: другие книги автора


Кто написал Chłopcy z Placu Broni? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Chłopcy z Placu Broni — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chłopcy z Placu Broni», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Feri Acz oddał honory i opuścił Plac. Był jedynym żołnierzem, który odchodził z bronią. Cały pozostały oręż: słynne włócznie ze srebrnymi ostrzami oraz posrebrzane indiańskie tomahawki leżały na jednej stercie przed wejściem do chaty. A na fortecy numer trzy powiewała odzyskana wreszcie chorągiewka. Gereb odebrał ją Sebeniczowi w zaciekłej walce.

— Gereb jest tutaj? — zapytał Nemeczek ze zdziwienia szeroko otwierając oczy.

— Tak — odpowiedział Gereb występując do przodu.

Mały pytająco spojrzał na Bokę, a ten odpowiedział:

— Jest tutaj i zmazał swoją winę. Tym samym zwracam mu stopień porucznika.

Gereb poczerwieniał.

— Dziękuję — powiedział.

Po czym cicho dodał:

— Ale…

— O co ci chodzi?

Gereb zmieszał się.

— Wiem, że nie mam do tego prawa, że o tym decyduje generał, ale… pozwalam sobie przypomnieć… że Nemeczek ciągle jest tylko szeregowcem…

Zapanowała wielka cisza. Gereb miał rację. W tych wielce nerwowych chwilach wszyscy zapomnieli o tym, że ten, któremu już trzeci raz z rzędu wszystko zawdzięczali, ciągle jest jeszcze zwykłym szeregowcem.

— Masz rację, Gereb — odezwał się Boka. - I zaraz to naprawimy. Mianuję więc…

Ale Nemeczek przerwał mu w pół słowa:

— Ja nie chcę, żebyś mnie mianował… nie dlatego to zrobiłem… nie dlatego… tu przyszedłem…

Boka usiłował być surowy. Krzyknął:

— Nie chodzi o to, po co tu przyszedłeś, ważne jest to, czego dokonałeś! Mianuję więc Erno Nemeczka kapitanem.

— Niech żyje! — wykrzyknęli jednocześnie.

I wszyscy, podporucznicy i porucznicy, a nawet sam generał zasalutowali nowemu kapitanowi. A Boka tak energicznie podniósł rękę do daszka, jakby to on był szeregowcem, a mały, jasnowłosy chłopiec generałem.

Byli tak przejęci, że zupełnie nie zauważyli, jak skromnie ubrana, szczupła, drobna kobieta weszła na Plac i zbliżyła się do nich.

— O Boże! — krzyknęła. - Jesteś! Zaraz wiedziałam, że cię tutaj znajdę!

Była to matka Nemeczka. Zapłakana, bo już od dłuższego czasu szukała swego chorego dziecka, przybiegła tutaj, żeby dowiedzieć się od chłopców, co też z nim mogło się stać. Chłopcy otoczyli ją i uspokajali. Biedna kobieta wzięła syna na ręce, owinęła chustą i ruszyła do domu.

— Odprowadźmy ich! — krzyknął Weiss, który do tej pory nie odezwał się ani słowem.

Ten pomysł wszystkim się spodobał.

— Odprowadźmy! — krzyknęli.

Szybko wrzucono zdobyczną broń do budki i cała armia ruszyła za matką Nemeczka, która przytulając syna do piersi, aby go ogrzać własnym ciepłem, śpieszyła do domu.

Na ulicy Pawła chłopcy uformowali się w dwuszereg. Zapadał zmierzch, zapalano lampy, a jaskrawe światło sklepów oświetlało chodnik.

Zajęci swoimi sprawami przechodnie zatrzymywali się na widok tego dziwnego pochodu. Na czele szczupła, drobna kobieta z zapłakanymi oczyma, tuląca w ramionach chorego, owiniętego chustą po czubek nosa chłopca, a za nimi maszerująca w karnym dwuszeregu armia chłopców w jednakowych czerwono — zielonych czapkach!

Niektórzy przechodnie uśmiechali się na ten widok. Kilku łobuziaków głośno się nawet roześmiało. Ale chłopcy nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Nawet krewki Czonakosz, który zawsze natychmiast reagował na wszelkie zaczepki i brał za nie srogi odwet, tym razem spokojnie maszerował, nie przejmując się wcale chichotami czeladników. Wszyscy byli głęboko przejęci. Matka Nemeczka miała zaś większe kłopoty niż zajmowanie się towarzyszącą jej w drodze do domu asystą. W bramie małego domu przy ulicy Rakos musiała się jednak zatrzymać, ponieważ jej syn za żadne skarby nie dał się wnieść do środka. Wyrwał się z matczynych objęć i stanął przed chłopcami.

— No to cześć — powiedział.

Chłopcy po kolei ściskali mu rękę. Dłoń miał gorącą, rozpaloną. Po chwili wraz z matką zniknął w ciemnej sieni. Na podwórzu trzasnęły jakieś drzwi, w okienku zapaliło się światło. I zapanowała cisza.

Dopiero po chwili chłopcy uświadomili sobie, że oto żaden z nich nie ruszył się sprzed domu. W milczeniu patrzyli na małe oświetlone okienko, za którym kładziono teraz ich bohatera do łóżka. Jeden z chłopców głęboko westchnął. Wtedy odezwał się Czele:

— I co teraz będzie?

Zaczęli się rozchodzić. Kilku chłopców ruszyło małą. ciemną uliczką w stronę ulicy Ullói. Wszyscy byli zmęczeni i wyczerpani walką. Wiał silny wiatr, niósł ze sobą chłód śniegu topniejącego na wzgórzach Budy.

Za chwilę druga grupa ruszyła w kierunku Ferencvaros. Wreszcie pod bramą zostali tylko Boka i Czonakosz. Czonakosz ociągał się, czekał, żeby Boka ruszył pierwszy. Ale ponieważ Boka nie przejawiał takiego zamiaru, Czonakosz zapytał cicho:

— Idziesz?

Boka równie cicho odpowiedział:

— Nie.

— Zostajesz?

— Tak.

— No to… cześć.

I Czonakosz oddalił się wolnym krokiem. Boka patrzył za nim i widział, jak Czonakosz ogląda się za siebie, aż zniknął za rogiem ulicy. Tak więc na małej i cichej ulicy Rakos, biegnącej równolegle do hałaśliwej ulicy Üllöi, którą poruszają się konne tramwaje, zapanował teraz kompletny spokój. Tylko wiatr po niej hulał, uderzając w szybki gazowych latarni. Co bardziej porywiste podmuchy wiatru powodowały brzęczenie tych szybek na całej długości ulicy, co sprawiało wrażenie, jakby migocące płomyki rozmawiały ze sobą. Uliczka była pusta, stał tam jedynie Janosz Boka, generał. A kiedy generał, Janosz Boka, rozejrzał się wokół i stwierdził, że jest już całkiem sam, wtedy tak mu się ścisnęło jego generalskie serce, że oparłszy się o bramę zapłakał serdecznie, z głębi serca.

Przeczuwał bowiem, wiedział to, czego żaden z chłopców nie śmiał powiedzieć: oto gaśnie powoli życie jego jedynego szeregowca. Zdawał sobie sprawę, że to już koniec, że za chwilę… Przestało się liczyć, iż jest wodzem zwycięskiej armii, nie wstydził się, że po raz pierwszy przestał panować nad sobą, że szlocha jak dziecko, i przejęty wielkim żalem, powtarzał przez łzy:

— Mój mały… mój drogi przyjacielu… mój drogi, kochany, mały kapitanie.

Jakiś przechodzący ulicą człowiek zapytał:

— Dlaczego płaczesz, chłopcze?

Boka jednak nie odpowiedział. Mężczyzna wzruszył ramionami i poszedł dalej. Potem nadeszła jakaś kobiecina z dużym koszykiem. Postała chwilę patrząc w milczeniu na Bokę, po czym odeszła. Po pewnym czasie pojawił się niski, drobny człowiek, który skręcił w stronę bramy. Zatrzymał się, spojrzał na chłopca, poznał go.

— To ty jesteś Janosz Boka?

Boka spojrzał na mężczyznę.

— Tak, to ja, proszę pana.

Był to ojciec Nemeczka, niósł garnitur, wracał aż z Budy, gdzie robił komuś przymiarkę. Pan Nemeczek nie spytał: „Dlaczego płaczesz, chłopcze?”, nie okazywał zdziwienia, lecz podszedł do Boki, objął go serdecznie, przytulił i razem z nim zaczął płakać. Pod wpływem tego płaczu w Boce obudziło się generalskie serce.

— Niech pan nie płacze — powiedział chłopiec.

Krawiec otarł łzy wierzchem dłoni i wykonał ruch ręką, jakby chciał powiedzieć: „Teraz już i tak wszystko jedno, niech się przynajmniej trochę wypłaczę”.

— Niech cię Bóg błogosławi, synku — powiedział do Boki. - Wracaj do domu.

I wszedł na podwórze.

Boka również otarł łzy i głęboko westchnął. Rozejrzał się po ulicy i chciał ruszyć do domu, ale powstrzymywała go jakaś niewidzialna siła. Wiedział, że nie może nic pomóc, a jednocześnie czuł, że jego świętym obowiązkiem jest stać tu na honorowej warcie, przed domem, w którym umiera jego wierny żołnierz. Zrobił kilka kroków przed bramą, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy i stamtąd obserwował domek.

Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Chłopcy z Placu Broni»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chłopcy z Placu Broni» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Отзывы о книге «Chłopcy z Placu Broni»

Обсуждение, отзывы о книге «Chłopcy z Placu Broni» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.